- Pogięło was!? Nie po to przemierzyłam tyle drogi by patrzeć na jakieś starożytne góry i wodospady! - krzyknęłam na cały głos aż ptaki poderwały się do lotu. Może to od mojego wrzasku, a może od jednego, wielkiego wstrząsu, który dosłownie pozbawił mnie gruntu pod nogami. Zza skały wychylił się trzykrotnie większy ode mnie stwór, ni to chimera, ni to jednorożec-mutant tylko jeden wielki smok wyrywając półki skalne mieszczące się koło wodospadu i drąc paszczę bez konkretnego powodu. - Co do... - szepnęłam cofając się. Zdecydowanie to nie było nic dobrego, a jeżeli nawet miało przyjazne zamiary to miało dziwne metody nawiązywania przyjaźni. Zmrużyłam oczy. Czego by tu użyć. Zamknęłam ślepia. Siekiera? Miecz? Eliksir? Tomahawk? Maczuga? Trójząb? A może niedźwiedź? W tej chwili nic nie było pożyteczne, nie wytrzymało starcia ze smokiem. Może tak własnoręcznie? Odpada, smok rozmiażdżył by mnie jednym ruchem ogona, który zresztą porośnięty był jakimś rzędem ostrych jak brzytwa kolców. Kruczoczarne smocze ślepia patrzyły na mnie z zainteresowaniem. Tak jak zwierzyna patrzy z politowaniem na swoją ofiarę, która lada chwila zostanie zjedzona. Smok ryknął obnażając rzędy białych kłów, a ja już przygotowywałam się na najgorsze. Lecz bestia, zamiast pochłonąć mnie w odmętach swojego żołądka i innych tam organów wewnętrznych, przybliżyła do mojej klatki piersiowej swój pysk i zaczęła wąchać. Wciągała powietrze aż mi futro falowało. I widać było wyraźnie, że nawet to się jej podoba. Mi nie bardzo, jeżeli już przy tym jesteśmy, ale jaki smok brałby opinię pantery śnieżnej pod uwagę?
- Co ty smoku jeden robisz? - niemożliwe, żeby smok zapałał do mnie sympatią, przecież na kilometry czuć moje nastawienie do świata. A może właśnie o to chodzi? Może ten smok też był aroganckim złośnikiem w wiecznie złym humorze?
Na moje słowa źrenice czarnych jak smoła smoczych oczu rozszerzyły się nieznacznie. Dmuchnął w moją sierść jednym mocnym ruchem płuc i zaczął na mnie patrzeć. Ja wpatrywałam się w niego. Podobno najważniejszy jest kontakt wzrokowy. W bezruchu trwaliśmy przez dobre pięć minut, żadne z nas nie czuło strachu. Machnęłam mocno długim ogonem oznajmiając koniec konkursu "Kto pierwszy się ruszy".
- Dobra smoku... Skoro już się tak dobrze zrozumieliśmy to może czas nadać Ci jakieś imię? - zastanowiłam się. Smok jest... powiedźmy, że duży. Bardzo duży, ale mniejsza z tym. Ale odpowiednie imię dla smoka? Łuskowaty gad przede mną, który czasami mruczał niecierpliwie za każdym razem wypuszczają potworny świst powietrza z nozdrzy. Nigdy nie nadawałam nikomu imienia. Oczekiwałam cudu, aż ktoś ześle mi jakiś wspaniałomyślny pomysł, który przypadnie mi do gustu. - Może zacznijmy od tego czy ty w ogóle jesteś samicą czy samcem? - zapytałam niepewnie za żadne skarby świata nie chcąc tym pytaniem w jakiś sposób rozzłościć czy urazić tę istotę, która jednym skinięciem pazura mogłaby mnie zmieść z powierzchni ziemi. Smok zrezygnowany huknął ogonem o ziemię - okej, okej. Obstawiam, że jesteś samicą... - szepnęłam niepewnie, a smoczyca, jak się okazało, wykrzywiła swój pysk w coś co chyba miało być uśmiechem. Nagle nad moją głową zapaliła się żółta żaróweczka. - Liszka! Liszka. Liszka, Liszka, Liszka. Podoba Ci się? - spytałam z niedowierzaniem, że mój ideał był tak blisko. Liszka pokiwała głową i jeszcze raz przybliżyła swój pysk do mojej klatki piersiowej. Tym razem zamiast wdychać zapach mojego futra, wyciągnęła swój długi język i przejechała mi nim po podgardlu. - No dobra, ale bez zbędnych czułości. - powiedziałam z wyrzutem. Liszka przewróciła oczami i wyprostowała wielkie skrzydło bym mogła na nią wejść - Jesteś pewna? - spytałam, a smoczyca ze zniecierpliwieniem potrząsnęła każdą częścią ciała. Lekko oburzona wdrapałam się na grzbiet Liszki. Zanim zdążyłam wygodnie usiąść i czegoś się złapać by nie spaść łuskowata istota pode mną odbiła wszystkie szpony od ziemi i młóciła powietrze potężnymi skrzydłami by znaleźć się jak najwyżej. Gdzieś tak pod linią puchatych obłoków zatrzymała się i zamarła. Pozwoliła by ciepłe prądy niosły jej ciało przystosowane do latania. Czułam przyjemny, lekki, zimny powiew na skórze pod sierścią.
- Nawet spoko jest tu, na górze. - powiedziałam układając się wygodniej na łuskowatym grzbiecie smoka. - Ale wszystko co dobre kiedyś się kończy. Zaniesiesz mnie tam - do mojego domu? - spytałam wskazując łapą na obiekt zwany moim domem. Z gardła Liszki wydobył się gardłowy, niski dźwięk i już po chwili stanęłam przed moją jaskinią. - Dzięki Liszko. Do zobaczenia jutro! Być może zaprowadzę Cię do Cziki, może pozwoli mi Cię... hmmm... "zaadoptować" - rzekłam poklepując Liszkę po szyi. Pomachałam jeszcze na pożegnanie i ruszyłam w stronę mojego legowiska. Ułożyłam się wygodnie, zamknęłam oczy i oddałam się w objęcia Morfeusza. Śniłam, co wielce zadziwiające, o sobie i, co jeszcze dziwniejsze, o Liszce. Na prawdę mam nadzieję, że Czika pozwoli mi mieć ją za towarzysza. Liszka jest jedynym stworzeniem, poza Delly, która mnie w stu procentach rozumie. Przynajmniej takie sprawia wrażenie.
The End
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz