niedziela, 30 września 2018

Od Solaris CD Neitrasa

Zanim się zorientowałam, poleciały mi łzy. Nie wiem czemu. Nagle usłyszałam dźwięk łamanej gałązki i urwałam śpiew. Otwarłam łzy i z niepewnością oraz lekkim strachem spojrzałam na wychodzącego z cienia.
-Przeszkadzam?-Spytał.
Owym osobnikiem okazał się być Neitras. Myślałam, że spalę się ze wstydu na miejscu i chyba tylko ciemność nocy i ciemne futro ratowało mnie przed zobaczeniem przez samca mojego rumieńca.
-S-słyszałeś?-Spytałam wbijając wzrok w ziemię.
-Słyszałem? Ale co konkretniej?
Nie wiem jak stwierdzić czy udaje, czy naprawdę słyszał jak śpiewałam. Nie, na pewno słyszał. Znajdował się tu, a ja śpiewałam całkiem głośno. Musiał słyszeć. Lekko spanikowałam. Nie wiedziałam co powiedzieć, ale milczenie jest chyba jeszcze gorsze. Co robić? Powoli zaczynało mi się kręcić w głowie.
-Jak...ś-śpie-śpiewałam...-Nie wierzę w to, że powiedziałam to na głos, na dodatek się zająkałam.
Teraz nie ma już odwrotu, mówiąc to przyznałam się do tego, że to ja śpiewałam. Odetchnęłam głęboko i się uspokoiłam. Źrenice chyba też mi się nieco powiększyły, bowiem widziałam już nieco lepiej, czyli wpuszczały więcej światła. Z niepewnością spojrzałam na Neitrasa. Nie mam zielonego ani różowego pojęcia jak może na to zareagować. Wyśmieje mnie? Może nagle zmieni temat? Nie mam żadnego pomysłu.
<Neitras?>
spx, spx~ a ja przepraszam, że takie krótkie opk ><

Od Solaris CD Palajmosa

Wypłynęłam na powierzchnię i otrzepałam futro, po czym dostrzegłam stojącego z świetle księżyca lwa. Skąd wiem, że to lew? Wystarczy spojrzeć na bujną grzywę. Wymieniłam z nim kilka zdań i dowiedziałam się, że ma na imię Palajmos i jest ze stada. Poniekąd mnie to uspokoiło.  Nagle, z nieznanych przyczyn zawiał chłodniejszy wiatr co w połączeniu z mokrą sierścią utworzyło wichurę włosów. Usiadłam więc na piasku, który trochę przylepił się do sierści, ale spadnie jak tylko wyschnie. Spojrzałam na lwa, który milczał i chyba nie wiedział co powiedzieć. Po chwili zastanawiania się, spytał czemu nie śpię w środku nocy.
-W nocy...a, no tak. Dopiero wstałam.-Odpowiedziałam.
Samiec był lekko, no może dość mocno zaskoczony, ale niezbyt dał to po sobie poznać.
-Spałaś w wodzie?
-No chyba żartujesz. Chociaż poniekąd to prawda. Pomyliłeś się tylko w stanie skupienia. Spałam na chmurze.
Znowu nastała cisza, chyba nie jestem najlepszym rozmówcą. O czym mogłabym rozmawiać z nową osobą...w sumie sama nie tak dawno dołączyłam. Po jakimś czasie dotarło do mnie, że zrobiło się naprawdę bardzo zimno, ciekawe jak ja mam przeżyć zimę. Siedząc w kręgu ognia? A może koło lawy? Coś będzie trzeba wymyślić.
-Wiesz, nie wiem jak ty, ale idę poszukać jakiegoś schronienia przed zimnem. Chcesz się dołączyć?-Spytałam.
Spojrzałam na lwa, ale nie wiem czy był zaskoczony czy się ucieszył. Ciężko mi było go rozszyfrować. Wstałam powoli i czekałam na to aż się zdecyduje. W międzyczasie wiatr się trochę wzmagał, nie ma na co czekać.
-To jak?-Spytałam.
Wiem, że niegrzecznie ponaglać, ale niezbyt chcę być chora.
<Palajmos?> Sry, że takie krótkie :/

piątek, 28 września 2018

Od Palajmosa (przeszłość, część 1)

Opowiadanie dopełniające historię Palajmosa. Zawiera zdarzenia, które wydarzyły się już po objęciu przez niego stanowiska przywódcy rebeliantów.

Pewnie nikomu nie będzie się chciało tego czytać, ale przynajmniej był fan z pisania C:

Utkwiłem zamyślony wzrok w krwistoczerwonym słońcu, które powoli, ale nieubłaganie znikało za horyzontem aby dać tej części świata wyciszenie i odpoczynek. Tak, tej części świata, lecz nie nam. Nie tym, co żyli wśród złocistych piasków, nie tym, co nazywali je swoim prawdziwym domem, nie tym, którzy odeszli z bezpiecznej przystani Lasu. Wyrzutkom, mordercom, buntownikom. Tym nie przysługiwał spokój i wyciszenie, jedynie ciągła czujność i oczekiwanie na atak.
Większość żyjących w Lesie braci mieli o nas właśnie taki obraz; żywiących się rozpaczą zabójców, pełznących wśród piasków niczym żmije, które gdy tylko wyczują zapach krwi zagrażającej ich istnieniu koło swoich gadzich ciał, wyskakują z ukrycia i wciągają swoje niewinne ofiary w objęcia niechybnej śmierci przy użyciu jadu, który płonie jak ogień zemsty w ich duszach. A tak naprawdę owymi żmijami był Kwarastes i jego banda, którzy wpuszczali jadowite słowa w głowy swoich nieświadomych słuchaczy, karmiąc ich obrazem lepszego życia bez nas. Bez Dzieci Pustyni żyjących wolno wśród fal złotego oceanu opływającego ze wszystkich stron zieloną wyspę, bezpieczną przystań uciśnionych i zastraszanych kotów, okrytych chroniącymi ich skrzydłami ,,Wielkiego Wodza" Kwarastesa. Niestety nikt już nie pamięta tajemniczej śmierci prawdziwego, mądrego przywódcy, który odszedł w zapomnienie odkąd na pierwszy plan wyszedł nowy lider. Nikt nie pamięta owego śmiałka, który rzucił mu pod nogi potężne oskarżenia i skłonił nas do nieufności. Nikt  już nie pamięta jego nagłego zniknięcia. I w końcu nikt nie pamięta, kto okazał się prawdziwym mordercą, chcącym zabić po kryjomu członków własnego stada z tlącej się od dawna nienawiści do nich. 
Nikt oprócz nas. 
Ognista kula już prawie cała zniknęła za linią horyzontu. Świat ogarniała stopniowo zwiększają się ciemność, tocząca walkę ze zmęczonym słońcem i jego słabnącymi jasnymi promieniami. Jej koniec zbliżał się nieubłaganie z każdą mijająca sekundą. Uniosłem głowę ku niebu patrząc na nie z podziwem. Widziało już tyle różnych chwil; szczęśliwych i smutnych, jednak trwało nadal aby zapewnić równowagę i życie. Dojrzałem nabierające odwagi pojedyncze gwiazdy, które pokonały swój strach przed światłem dnia i wcześniej ukazały swoją obecność zachęcone obecnością ich nocnego towarzysza- księżyca. W grzbiet uderzył mnie silny podmuch zimnego wiatru zapowiadającego chłodną noc.
Gdybym ponownie musiał stanąć na tym samym rozwidleniu dróg, nie wahałbym się ani chwili. Jeszcze raz wybrałbym pustynię i związane z nią niebezpieczeństwa oraz niewygody. Przez te wszystkie lata Las stał mi się obcy. Silne wiatry nadciągającego huraganu fałszu i kłamstw wyrwały z niego moje korzenie i odcięły soki, dające beztroskę i życiową radość. Jednak nie upadłem tak jak martwe drzewo powalone bezlitośnie owym huraganem, rzucone na pastwę srożącej się burzy. Wraz z moją dzisiejszą nową rodziną porzuciłem pobojowisko gnijących, sponiewieranych i pochylonych pod wpływem wichury drzew. Odszedłem gnany chęcią zaradzenia chorobie, która od tamtego czasu poczęła trawić niegdyś piękne, kwitnące w bezpieczeństwie i dobrobycie drzewa, które teraz albo zbyt zmęczone tym wiatrem albo w strachu przed jego potężną siłą albo zadowolone jego niszczycielską potęgą pozostawały w miejscu nie mogąc lub nie chcąc odejść z miejsca, które było jego królestwem, a jednocześnie ich domem.
Słońce skryło się już przed wzrokiem, posyłając jedynie ostatnie krwistoczerwone blaski aby jeszcze choć chwilę móc zapewnić światu jasność, jednak z każdą sekundą zanikały one coraz bardziej aby w końcu ustąpić miejsca ich siostrze- ciemności- która z chęcią przykryła nieboskłon kołdrą z gwiazd.
Siedziałem w bezruchu czując pod łapami zanikające ciepło piasku, leniwie przesuwając po nim ogonem. Nagle moje uszy pochwyciły odgłos zbliżających się cicho kroków, więc wyostrzyłem uwagę, bynajmniej nie ruszając się z miejsca. Ze wzrokiem cały czas utkwionym w miejscu, gdzie po raz ostatni widziałem słońce, czekałem na zbliżenie się idącego w moim kierunku dzikiego kota, siedząc w całkowitym bezruchu. Po kilkunastu kolejnych sekundach wyczułem jego obecność po mojej prawej stronie.
-Zwiadowcy już wyruszyli.- powiedział cichy głos jednego z moich najdawniejszych przyjaciół, Sewery, która jako jedna z pierwszych udała się na pustynię.
-Dzięki Sewero.- skierowałem na nią swój wzrok i uśmiechnąłem się widząc w mroku zarys jej smukłej sylwetki oraz odbijające się w jej zielonych oczach światło księżyca.
-Matka cię woła. Nie chce żebyś tu umarł z samotności.- zaśmiała się złośliwie siadając tuż obok mnie, zanurzając pazury w piasku i co róż je wyciągając.
Matka był drugim z moich starych przyjaciół, który był zaledwie rok starszy ode mnie, lecz zachowywał się jak rodzic całej grupy. Stąd jego przezwisko; nieustannie martwił się o swoją drugą rodzinę i tak naprawdę to on dbał o to aby każdy miał wszystko czego potrzebuje. Nie mógł ścierpieć, gdy ktoś sam siedział w nocy z dala od reszty, narażony na chłód i niespodziewany atak. Westchnąłem teatralnie i powoli wstałem, czując krótki ból w mięśniach będący skutkiem siedzenia w miejscu przez dłuższy czas.
-Można by pomyśleć, że to on tu rządzi.- uśmiechnąłem się krzywo, a Sewera prychnęła.
-Bo taka jest prawda.- mruknęła, po czym wybuchnęła cichym śmiechem. Pokręciłem tylko głową z ubolewaniem, przewróciłem oczami, tak aby mogła to zobaczyć i odwróciłem się w stronę miejsca, gdzie w ostatnich dniach stacjonowała nasza grupa. Kocica podążała tuż za mną niby mój cień, bezszelestnie sunąc po piasku. Wracając do tego co koty z Lasu mówiły, Sewera miała coś z węża; niebezpieczna, ale znająca umiar lwica mogąca podejść z zaskoczenia każdego, nie wydając przy tym dźwięku.
Naszemu spacerowi towarzyszyła cisza, przerywana od czasu do czasu pociągłym wyciem pustynnych psów polującym po zapadnięciu zmroku lub zwiastującym zagrożenie delikatnym sykiem w pobliżu. Księżyc oświetlał drogę, a temperatura wyraźnie malała. Moim ciałem wstrząsnęły lekkie dreszcze, które zaraz umilkły, na wskutek powiewu odrobinę cieplejszego wiatru. Noc wydawała się spokojna i cicha, jednak mimo to uważnie przebiegałem spojrzeniem tu i tam w poszukiwaniu jakiegoś ruchu, skupiłem na dobiegających zewsząd odgłosach i zapachach. Nigdy nie wiadomo czy coś lub ktoś nie czai się w mrokach nocy. W dodatku od ponad tygodnia nie mieliśmy żadnych potyczek z kotami Kwarastesa, należało więc mieć oczy dookoła głowy przez cały czas. Naprawdę rzadko kiedy zapadała cisza na tak długi okres czasu.
To właśnie w takim czasie jak ten najczęściej ujawniała się ilość zmartwienia i stresu, które nosiłem w sobie na co dzień. Z braku innych rozrywek najczęściej pogrążałem się w myślach, cały czas musząc zwracać uwagę na otoczenie. Walka i chęć przetrwania oraz zapewnienia względnego bezpieczeństwa grupie odbierała mi chwile na użalanie się nad sobą, więc zazwyczaj nie czułem się taki zmęczony. Właśnie, zmęczony. W takich chwilach jak ta niespodziewanie na kark spadał mi ogrom odpowiedzialności i czarno malująca się przyszłość. Całe szczęście zdołałem to jakoś ze sobą pogodzić i przyzwyczaić się, więc nie obawiałem się chwili samotności czy odpoczynku. Zbyt kochałem pustynię i moją drugą rodzinę aby długo martwić się o jutrzejszy dzień czy też być od środka wyniszczanym przez stres. Takie życie, raz na wozie raz pod wozem...
Coś poruszyło się po naszej lewej, stojąc nisko na ugiętych łapach jakby przygotowane do skoku. Spiąłem mięśnie i zatrzymałem się, lecz w tej chwili odezwał się znajomy, kpiący głos.
-Ach, to ty. Palajmosie. Z Sewerą, no, no... Czyżbyś nie wiedział, że nocne przechadzki nawet z tak piękną damą nie są warte utraty życia?- prychnąłem na te słowa, jednocześnie z Sewerą, która zrobiła to na wzmiankę o pięknej damie. To prawda, miała godną podziwu urodę, lecz gardziła związkami. Mówiła, że chce być ptakiem wolnym, a nie spętanym przez łańcuch partnerstwa.
-Jakbym nigdy nie szedł sam w nocy na obserwację czy wycieczkę do Lasu.- mruknąłem cicho, ale tak aby Tekus mógł mnie usłyszeć. Wzruszył jedynie barkami i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Dobra, idźcie. Nie mogę wam przecież poświęcać całej uwagi.- rzucił, po czym odszedł dalej wypatrując niebezpieczeństwa. Spotkanie z nim oznaczało, że jesteśmy już po połowie drogi, był bowiem pierwszą z czujek nocnych patrolujących wyznaczony obszar pustyni.
Szliśmy dalej, nadal w milczeniu. Parędziesiąt minut później natknęliśmy się na kolejnego strażnika- Husa. Minęliśmy go po paru słowach powitania, po czym kontynuowaliśmy wędrówkę. Po kolejnych trzydziestu minutach drogę zagrodził nam Sawier, który gdy tylko zdał sobie sprawę, że to my, bez słowa skoczył w noc.
W końcu naszym oczom ukazał się delikatny uskok, zza którego biła delikatna jasność. Zapalili sobie ogień, cwaniaczki. Szybko pokonaliśmy ten ostatni odcinek drogi, a wkrótce naszym oczom ukazało się sześcioro dzielnych, zaufanych i niesamowitych towarzyszy, którzy albo leżeli wokół małego ogniska albo rozmawiali stojąc przy płomieniach aby się ogrzać. Obok nich, na uboczu siedział całkiem spory lew o ciemnobrązowej grzywie i odrobinę jaśniejszym futrze, którego nie znałem. Zmierzyłem go uważnym spojrzeniem, po czym skierowałem wzrok na przyjaciół przy ogniu. Pierwszy dostrzegł nas Duktet, któremu zalśnił w oku jasny blask.
-Koty, Lajmos i Sewer wrócili.- wprost uwielbiał skracać imiona wszystkich, których znał i nic nie robił sobie z tego, że komuś się to nie podobało. Trzeba było się przyzwyczaić, bo inna opcja nie wchodziła w grę. Wszyscy, nawet ja i Grasmos, który na początku miał ochotę zapchać mu pysk piaskiem dali za wygraną, mimo długiej i zażartej walki.
Obcy kot podniósł głowę i wpatrzył się we mnie intensywnymi, ciemnymi ślepiami o poważnym wyrazie, nie spuszczając wzroku ani na moment. Widziałem to spojrzenie katem oka, ale póki co nie odwzajemniłem go, kierując uwagę na przyjaciół, których część pozostała na miejscach, a część podniosła się z ziemi aby nas powitać. Pierwszy dopadł nas Matka.
-Do diabła, wy młodzi! Ile razy mam się powtarzać?- spytał z udawanym gniewem, który wyszedł mu naprawdę słabo, na wskutek wylewającego się jak przelana woda w szklance uśmiechu. Dla niego już nie ma nadziei.
-Wcale nie musisz, staruszku.- odparła Sewera zamiatając ogonem z maską powagi na pysku. Matka jedynie zaśmiał się, po czym popchnął nas ku ogniu i podczas wykonywania tej czynności szepnął mi do ucha:
-Ten lew przy cieniu przyszedł do ciebie.- wymruczał ledwo dosłyszalnie. Wtedy dopiero skupiłem pełną uwagę na siedzącego we względnej samotności obcego kota. Z niepokojem obserwowałem drogę, którą pokonałby gdyby chciał uciec i po zmierzeniu spojrzeniem dystansu z pewnym spokojem ustaliłem, że daleko by nie uszedł. Skąd przecież mieliśmy wiedzieć czy nie jest to szpieg z Lasu?
Następnie podeszli do mnie Rowen i Dardes, którzy zdali mi sprawozdanie z minionego dnia, jako, że nie byłem z nimi od wczorajszego wieczora. Sewera cicho stała za mną i w milczeniu przysłuchiwała się słowom, które padały z pysków obu kotów. Po zakończeniu całkiem krótkiego raportu podziękowałem im, po czym poprosiłem o chwilę samotności patrząc kątem oka na wyraźnie czekającego obcego lwa. Oddalili się na pewną odległość i zaczęli się przekomarzać, wszyscy oprócz Rowena i Jarewa, którzy oglądali i przysłuchiwali się bardzo uważnie każdemu zdaniu; Rowen z wieczną maską powagi, a Jarew z cieniem rozbawienia w wyrazie. Jak dzieci. Z udawanym ubolewaniem pokręciłem głową widząc radość płynącą z uczestniczących w kłótni, po czym nie chcąc przedłużać nieznajomemu jeszcze bardziej jego czasu oczekiwania skierowałem ku niemu swe kroki. Widząc moje ruchy, podniósł się powoli, lecz nie podszedł, czekał w bezruchu na to aż się zbliżę.
-Mam nadzieję, że nie działasz przeciwko nam, inaczej będziesz musiał odejść jak najszybciej.- rozpocząłem niskim głosem, rzucając mu poważne spojrzenie prosto w oczy. Lew nie spuścił wzroku, jedynie uniósł odrobinę wyżej głowę stanowczym ruchem i odparł całkowicie opanowanym głosem:
-Nie przyszedłem tu w celach, które miałyby dostarczyć kotom z Lasu jakichkolwiek informacji o tobie czy twojej grupie, Palajmosie.- ton jakim wypowiedział słowo kotom, był wyraźnie pogardliwy. Miałem wrażenie, że mogę owemu lwu zaufać, jednak póki co zabroniłem sobie tego; zawsze mógł udawać, choć wyglądał na całkiem wiarygodnego.
-W takim razie jak nas znalazłeś i co cię do nas sprowadza?- zapytałem mrużąc oczy aby obcy nie mógł ujrzeć jak rozglądam się ukradkiem po rozpoczynających się parę metrów od nas ciemnościach. Lew przechylił łeb tnąc ogonem powietrze, które powoli nabierało napięcia.
-Mam swoje sposoby i swoich informatorów w Lesie, którzy są po waszej stronie, tak samo jak i ja. Co do drugiego pytania, pewnie domyślasz się jednego z powodów.- tak, oczywiście. Chciał dołączyć do Dzieci Pustyni, skoro wyznał, że stoi za nami w sprawie, która poróżniła nas przed laty z mieszkającymi dalej wśród drzew dzikimi kotami, niegdyś naszymi partnerami w polowaniach i wspólnym życiu.
-Powiedziałeś jeden z powodów. Jest więc ich więcej.- stwierdziłem przyglądając się mimice nieznajomego lwa, który dalej nie pokazywał żadnych emocji. Skinął jedynie głową.
-Dokładniej jeden.- sprostował drapiąc pazurami piasek i przyglądając się mu z zainteresowaniem. Czekałem cierpliwie w milczeniu na jego dalsze słowa siadając, aby pokazać mu, że nie mam na razie zamiaru traktować go jak obcego. Skoro chciał dołączyć do rebeliantów i jeżeli wkrótce się to stanie, będzie członkiem rodziny. Ale czy jest godny zaufania?
-Mianowicie chciałem się spytać o kogoś, kto dołączył do was przed laty.- nastawiłem uszu z zainteresowaniem. Czyżby był to członek rodziny lub znajomy któregoś z moich żyjących lub poległych przyjaciół?
-Jego imię brzmi, lub brzmiało, Maverick.- zamurowało mnie, dosłownie nie mogłem się ruszyć, jedynie wytrzeszczałem oczy na tego lwa, który właśnie powiedział moje stare imię. Zaraz jednak skoczyłem ku niemu i warknąłem mu w ucho:
-Cicho! Nie wymawiaj tu więcej tego imienia, bo ujawnisz tożsamość jego posiadacza.- Lwu podekscytowaniem błysnęły oczy, gdy usłyszał ostatnie słowa mojej wypowiedzi.
-Więc on żyje?- spytał z ledwo widoczną nadzieją zrzucając na parę sekund maskę obojętności.
-Owszem.- powstrzymałem się od powiedzenia mu, że mówił o mnie, nie wiedząc nadal czy jest godny zaufania. Tak wielkiej tajemnicy nie mogłem ujawnić pierwszemu lepszemu kotu, który znał je w przeszłości.
-Ale skąd go nasz?- spytałem podejrzliwie rzucając spojrzenie w stronę mojej grupy. Z odległości, w której się znajdowali nie było mowy aby usłyszeli naszą rozmowę. Jedynymi, którzy znali moją prawdziwą tożsamość byli Sewera, Matka i Tekus, których darzę przyjaźnią niemal od początku mojego życia. Ja znałem ich, a oni znali mnie, jednak przysięgliśmy sobie nawzajem, że od czasu ponownego spotkania w szeregach Dzieci Pustyni nigdy nie użyjemy swoich prawdziwych imion bez wyraźnego polecenia ze strony każdego z posiadaczy.
-To mój brat.- po raz kolejny moje członki zostały pozbawione zdolności ruchów. Z niedowierzaniem wpatrywałem się w oblicze stojącego przede mną lwa, który jeszcze chwilą był mi nieznajomym.
-Jastes?- spytałem cicho, jakby bojąc się usłyszeć odpowiedź przeczącą, lecz lew otworzył szeroko oczy i wbił we mnie zdziwione, ale i całkowicie szczęśliwe spojrzenie, którego nigdy później nie dane mi było ponownie zobaczyć.
-To ty, prawda?- zapytał z entuzjazmem, a ja jedynie pokiwałem głową na znak zgody, bez mrugnięcia wpatrując się w niego, jak oślepiona przez światła nadjeżdżającego samochodu stojąca na szosie sarna. Jastes przyskoczył do mnie jak młody kociak, wspiął się na tylne łapy, a przednie oparł na moim grzbiecie i ugryzł mnie całkiem mocno w ucho.
-Co robisz, u licha?- spytałem go ze śmiechem, w końcu odzyskując zdolność normalnego poruszania się i mowy.
-A niech cię! Nie widziałem cię przez ponad dwa lata! Co ty sobie myślisz, że jak mnie tam zostawiłeś to się mnie pozbędziesz i nie unikniesz kary?- zapytał z udawanym wzburzeniem, napierając na mnie całym ciałem, próbując mnie przewrócić. Prychnąłem.
-Phi! Już się boję.- wyszczerzyłem zęby w diabelskim uśmiechu, rzucając mu wyzwanie, które z chęcią przyjął, bo parę sekund później opuścił się na ziemię i pchnął mnie w bok, starając się przewrócić.
-Próbuj dalej.- rzuciłem po tym, jak odsunąłem się o krok i szybko przerzuciłem spojrzenie na stojącą po drugiej stronie ogniska grupę, która porzuciwszy kłótnię teraz przypatrywała się nam z wyraźnym zainteresowaniem, lecz uszanowała moja prośbę o chwilę samotności z Jastesem.
Mój brat odskoczył i przekręcił głowę patrząc na mnie kpiąco, z jednym przymkniętym okiem.
-Co się tak cieszysz?- mruknąłem napinając mięśnie w oczekiwaniu na jakąś niespodziankę. Nic jednak nie przygotowało mnie na nagły, pierońsko mocny podmuch wiatru, który pchnął mnie i wbił w piasek. Wstałem powoli i otrzepałem się z godnością, po czym wolnym krokiem podszedłem do Jastesa kręcąc głową na znak przerwania naszej małej walki.
-Widzę bracie, że i ty masz niecodzienne zdolności. To jednak nie tłumaczy twojej nieczystej gry.- Lew cofnął się o krok i delikatnie uśmiechnął przyglądając mi się jakby mnie dopiero co ujrzał.
-Powiedziałeś: i ty.- uniósł brew w niemym pytaniu.
-Owszem. Wiatr?- kiwnął łbem w zgodzie.
-A ty?- uderzyłem ogonem w ziemię.
-Piasek.- Jastesowi uśmiech nie schodził z pyska, tak samo jak i mi. Szczerze tęskniłem za moim bratem, choć spędziłem z nim o wiele mniej czasu niż normalna rodzina, a wszystko z powodu poczucia obowiązku i niechęci do Kwarastesa. Nie sądziłem, że zobaczę go kiedyś jeszcze za czasów Kwarastesa u władzy, tym bardziej więc cieszyłem się z ponownego spotkania. Cofnąłem się o krok i dokładnie przyjrzałem. Wyglądał tak niepodobnie do tego małego kociaka, jakim był te ponad dwa lata temu! Sierść porastająca jego grzbiet z biegiem czasu ściemniała, teraz mając kolor czekolady, tak samo jak i bujna grzywa o parę odcieni ciemniejsza. Wyrósł na wysokiego, smukłego kota, któremu pod skórą rysowały się wyćwiczone i twarde mięśnie, pełnego pewności i spokoju. Cała jego sylwetka promieniała dumą i godnością. Mój dzieciak. 
-Jak się miewa Rosalia?- zapytałem siadając. Mojemu bratu uśmiech powoli ześlizgnął się z pyska, a w jego oczy napełniły się pewnym bólem, którego nie starał się ani trochę ukrywać, jak to miał w zwyczaju robić potem. Lśniły, odbijając płochliwe płomienie ogniska, niespokojnie trzepiące zabójczymi językami w stronę nieba.
-Odeszła.- powiedział tylko to jedno słowo, wpatrując się w jeden punkt gdzieś ponad moją głową. Nic na to nie rzekłem, ponieważ owa strata ukuła i mnie; co więc musiał przeżywać Jastes, którego lwica wychowała jak własnego syna? Siedzieliśmy parę chwil w ciszy upamiętniającej oddaną przyjaciółkę naszej rodziny, tępo wpatrując się w pierwsze lepsze miejsca, które przyciągnęły wzrok. W końcu Jastes westchnął i podniósł wzrok.
-W takim razie pozwolisz mi dołączyć do twojej grupy?- zapytał z nadzieją. Automatycznie włączył mi się tryb opiekuńczego, starszego brata, który stanowczo sprzeciwił się dopuszczeniu swojego młodszego rodzeństwa do walki i niebezpiecznych momentów, w których łatwo o utratę życia. Jednak z drugiej strony nie chciałem puszczać go z powrotem do Lasu, pod niewolę Kwarastesa, z dala ode mnie, samego. Miał prawo do wolności, tak jak i ja. Jak mogłem mu zabronić bronienia tych wszystkich niewinnych kotów od trującego jadu słów Lidera Lasu? Podążania za własną drogą i marzeniami? Pamiętałem doskonale moją ogromną chęć wyrwania się tutaj, na pustynię, z dala od tego oszczercy i mordercy. Westchnąłem ciężko w duchu, podejmując trudną decyzję.
-Jeśli tego pragniesz, nie mogę ci tego zabronić.- Jastesowi, któremu do tej pory towarzyszył wyraźny niepokój o moje słowa jakby ciężar zsunął się z grzbietu; ciało rozluźniło się, a błysk w oku powrócił z podwójną mocą.
-Oczywiście, że tak.- stwierdził ze stalową pewnością prostując sylwetkę i unosząc głowę.
-W takim razie, bracie, musisz porzucić swoje stare imię i przyjąć nowe jakoby ono było tym pierwotnym. Pod żadnym pozorem nikt nie może znać twojej prawdziwej tożsamości, ponieważ mogłoby mieć to naprawdę okropne skutki w przyszłości.- Jastes przymknął oczy w zamyśleniu, po czym rzucił z wahaniem:
-Co powiesz na Pratiana?
-Świetnie.- dałem mu uspokajający uśmiech.- A zatem Pratianie, chodź, poznasz swoją nową rodzinę.- począłem iść w kierunku ognia, lecz nagle zatrzymałem się.
-I już nigdy nie nazywaj mnie Maverickiem. Teraz moje imię brzmi Palajmos.- powiedziałem stanowczo przeszywając go proszącym, ale i zdeterminowanym spojrzeniem. Ten tylko skinął głową w zrozumieniu i podążył za mną do swojego nowego życia.

sobota, 15 września 2018

Od Neitrasa CD. Solaris

Suchą pogawędkę z Solaris oraz teoretyczne zapoznanie jej z terenami stada starałem się skrócić jak najbardziej, mając w myślach coś ważnego do zrobienia. Nie trwało to długo, a już pozostawiłem pumę samej sobie z tym nieustannym bezemocjonalnym spojrzeniem, które mnie frustrowało. No ale serio, czy ta samica ma w ogóle jakiekolwiek emocje w sobie? Rozumiem, że natychmiastowa przyjacielskość nie wchodzi w grę, ale ona patrzyła na mnie tak, jakby mnie nienawidziła – choć dzisiaj akurat pokazałem trochę ze swojej nie-tak-chamskiej strony! 
Ale dość przejmowania się humorkami (a raczej brakiem jakichkolwiek humorków) Solaris. W końcu dotruchtałem do jaskini medyka, mając nadzieję zastać tam Blue. Może nakłamałem przedtem pumie, że wybieram się po radę do Cziki, ale hej! – to w imię swojego durnego honoru, który nie pozwolił mi wyjawić przed lodowatooką samicą swojej słabości – wciaż ch***rnie pieczącej rany na barku. I nieważne jak wiele razy medyk nakładał warstwę na warstwie maści, odkażał, dawał jakieś lecznicze zioła – ona nadal tam była, już nie krwawiąca, ale wciaż wdająca mi się we znaki. I bynajmniej nie była to wina Blue, który złym medykiem z pewnością nie był.
Tak czy inaczej, jako nazbyt dumny wojownik, jakim byłem, nie pozwoliłem komukolwiek oprócz geparda-medyka spostrzegnąć, jakie cierpienie przynosiła mi rana z każdym krokiem i oddechem. Od ostatniej wizyty u Blue, gdy rana goiła się tylko na zewnątrz, a ból nie znikał, wiedziałem, że coś definitywnie było w niej nie tak. Do tej pory byłem zbyt uparty, by znowu ukazać się u medyka, jednak przemyślałem to sobie – nie mogłem wiecznie udawać, że wszystko ze mną w porządku, kiedy zaczynało być coraz gorzej.
Tym razem z jaskini wyszedłem jedynie z gorzkim posmakiem ziół w gardle, ale dzięki nim nie czułem narazie bólu. Co nie oznaczało, że rana się polepszała – po prostu chwilowo byłem odporny na zadawany mi przez nią drażliwy, kłujący ból, gdyż to jedyne, co Blue i nowa medyczka mogli razem zrobić.

Dziwne. Zapadła już noc, a ja, zatopiony w myślach, zastanawiałem się, jak to się stało, że ostatnio tak ciągnęło mnie do Jeziora Łez – zwłaszcza nocą, porą przeczyszczenia swoich myśli. Niby od kiedy to zacząłem się czuć nostalgicznie nad jakimś spokojnym jeziorem odbijającym gwieździste, ciemne niebo?
— Eh, ależ cliché. — Prychnąłem. Nagle w moich uszach zadźwięczał jakiś łagodny, rytmiczny głos – ktoś śpiewał cicho, ale blisko mnie.
To nie tak, że chciałem naruszyć czyjąś prywatność. Nie życzyłem sobie, by podsłuchiwać piosenkę z pewnością nie będąca przeznaczoną dla moich uszu... A mimo to znalazłem siebie słuchającego z uwagą słów wylatujących z pyska jakiejś kocicy, powoli się do niej zbliżając.
Byłem nieco zaskoczony faktem, że ów śpiewającą kocicą okazała się Solaris, i kłamałbym, gdybym powiedział, że puma nie umiała śpiewać. Problem był w tym, że ten łagodny, dźwięczny głos nijak nie pasował do niezmiennego, lodowatego spojrzenia Solaris, który u niej dotąd widziałem. Do tego stopnia, że nie rozpoznałem jej po głosie aż do momentu, gdy poczułem jej zapach – a zmysł powonienia miałem wyjątkowo wyostrzony i tak, nie było pomyłki – to musiała być ona.
Nic jeszcze nie zdążyłem powiedziec, a piosenka się urwała, kocica odwróciła nagle w moją stronę i spojrzała na mnie zwężonymi w cieńkie szparki źrenicami. O, i znowu to lodowate spojrzenie!, na które się skrzywiłem, ale po prostu oderwałem wzrok od jej oczu i westchnąłem.
Wiedziałem, że naruszyłem jej prywatność i byłem przez to zakłopotany, więc wydobyłem z siebie:
— Przeszkadzam?

<Solaris?> 
Wiem, nie ruszyłam ani odrobinę akcji, wybacz xD
✐ 562 słowa
+15 SK

wtorek, 11 września 2018

Od Palajmosa CD. Solaris

Z lekkiego snu wyrwały mnie odgłosy cichych stąpań i niskich chrząkań dobiegających zza krzaków. Leżałem na boku mając ciągle zamknięte oczy, próbując wsłuchać się w odgłosy za moimi plecami i lepiej zlokalizować osobnika, który je wydawał. Nie miałem zielonego pojęcia czy jest to tylko pokojowy roślinożerca, którego żołądek zmusił do poszukiwania po nocy pożywienia, czy też czający się z tyłu wróg wyczekujący odpowiedniego momentu na skok i zadanie śmiertelnego ciosu. Mało jednak prawdopodobne aby druga wersja okazała się prawdą, potencjalny przeciwnik z pewnością zachowywałby się ciszej i ostrożniej, lecz wiedziałem, że nie mogę mieć całkowitej pewności. Życie na pustyni nauczyło mnie tego, że zawsze trzeba być gotowym na atak, dlatego najlepiej od razu zakładać obecność wroga, żeby nie mieć potem niespodzianki w postaci nagłego bólu, a w następstwie- śmierci.
Starałem się oddychać głęboko udając, że nadal przebywam w odległych krainach Morfeusza, lecz jednocześnie skupiłem się na dobiegających zewsząd odgłosach i woniach. A niech diabli porwą ten wiatr, jak zawsze wiał nie z tej strony co trzeba, więc nic nie dało wysilanie nosa. Zdałem się więc na mój ostatni w tej chwili przydatny zmysł- słuch. Nadal leżąc z zamkniętymi oczami wsłuchałem się w dalej trwający cichy szelest, dobiegający z odległości około 9 metrów. Osobnik przybliżył się o jakieś dwa metry od czasu kiedy go usłyszałem, toteż postanowiłem działać. Otworzyłem oczy od razu będąc zaślepiony otaczającym mnie zewsząd mrokiem. Po układzie gwiazd domyśliłem się, że jest około 2.00 nad ranem, srebrny sierp lśnił na niebie nieprzykryty żadnym okryciem. Wiatr delikatnie, jakby z uczuciem okrył mnie swoją lotną dłonią, mierzwiąc sierść i długie włosy w grzywie.
Poczekałem jeszcze parę sekund, po czym błyskawicznie spiąłem mięśnie, z leżącej pozycji podnosząc się do pół siadu i wykonując krótki skok mający na celu uniknięcie zderzenia z jakimś ciężkim cielskiem, o ile oczywiście zwierzę w krzakach było wrogiem i miało taki pomysł. Pochyliłem się ku ziemi prawie dotykając brzuchem zroszonej rosą trawy i machnąłem ogonem, patrząc spod oka na krzaki z niskim pomrukiem dochodzącym z piersi. Usłyszałem jeszcze zdziwione sapnięcie i sekundę później wśród gąszczu udało mi się dostrzec sylwetkę zwinnego jelenia, który skoczył w las i zniknął wśród drzew.
Oczywiście, znów fałszywy alarm. Zacząłem już zastanawiać się czy nie jestem paranoikiem, którego mógłby obudzić sam oddech obcego w swoim pobliżu i doszedłem do wniosku, że jestem na dobrej drodze. Zwiesiłem głowę ku ziemi i westchnąłem głośno; o śnie nie było już mowy, a zostało mi jeszcze parę dobrych godzin ciemności. Z braku innych rozwiązań postanowiłem się przejść, przewietrzyć trochę głowę i może pozwiedzać jakieś tereny. Dopiero co dołączyłem do Stada Adamantium, nie miałem więc jeszcze okazji do zobaczenia cudów natury, którymi zostało obdarowane owe stado. Podobno krajobrazy wyglądają piękniej przy blasku księżyca i gwiazd, postanowiłem zatem sam się o tym przekonać.
Dopiero teraz wstrząsnął mną lodowaty dreszcz, przebiegający szybko po grzbiecie i dopiero teraz uświadomiłem sobie, że całe moje ciało delikatnie się trzęsie. Wiedziałem, że spanie na dworze będzie złym pomysłem i miałem wczorajszego wieczoru przeczucie, że będę tego żałował, ale dalej wolę spędzać cały czas na zewnątrz. Małe przestrzenie wywołują u mnie atak paniki, toteż nawet nie rozejrzałem się jeszcze za jakąkolwiek jaskinią, która mogłaby ukryć mnie chociaż przed wiatrem. Tej nocy całe szczęście nie padało, jednak chłodna rosa, która zmoczyła mi bok i kawałek brzucha była nieunikniona i znacznie przyczyniła się do trzymającego mnie teraz w kleszczach zimna. Wymamrotałem pod nosem przekleństwo winiąc się za swoją głupotę, wiedziałem jednak, że następnym razem postąpię tak samo. Jedyne co sobie obiecałem to poszukanie w bliskiej przyszłości jakiejś odpowiadającej mojej fobii jaskini czy też innego schronienia, dzięki któremu udałoby mi się przetrwać zimę. Zdecydowanie wolę nieznośny upał lejący się z nieba niż mrożące szpik mrozy i długotrwałe opady śniegu. Świat staje się wtedy tak nudny, nic tylko biel i jakaś szarość. W moim życiu potrzebne były kolory, które poprawiały mi nastrój za każdym razem i przypominały o dawnych wydarzeniach, które choć przeminęły w rzeczywistości, pozostały w mojej głowie w formie wspomnień.
Postanowiłem w końcu się ruszyć, mając nadzieję, że ruch pomoże w walce z zimnem trzęsącym moim ciałem. Toteż poszedłem przed siebie żwawym krokiem, z uwagą i zaciekawieniem rozglądając się po otoczeniu.

***

Po godzinie wędrówki dotarłem nad jakieś jezioro. Kiedy zapadnie dzień będę musiał iść dopytać się o wszystkie nazwy, a najlepiej poprosić o jakąś mapę czy przewodnika, lecz teraz stałem tylko i w ciszy obserwowałem nieruchomą wodę owego jeziora, którego nazwy jeszcze nie znałem. 
Pod moimi łapami wyczuwałem przyjemny dotyk miękkiego piasku, który od dawna był mi przyjacielem, dlatego z radością powitałem jego obecność. Nie miałem styczności z tymi drobnymi, złotymi ziarenkami od jakiegoś czasu i szczerze mówiąc tęskniłem za tym. Po za tym czułem się pewniej wiedząc, że mogę korzystać z mocy jednego z moich żywiołów, którym jest właśnie ten niepozorny, mały sam, ale ogromny w grupie piasek. 
Nagle z zamyślenia wyrwał mnie odgłos pluśnięcia. Kiedy uniosłem głowę i skierowałem ją w tamtym kierunku  dojrzałem opadające krople wody, które przed sekundą zostały wyrzucone w górę. I ku mojemu zdziwieniu w moją stronę płynął jakiś dziki kot o granatowym kolorze sierści. Kiedy wyszedł na brzeg okazało się, że a) jest to samica, b) należy do rodziny pum. Wydawało się, że mnie nie zauważyła, ponieważ spokojnie otrzepała się wyrzucając z futra setki kropel wody. Dopiero kiedy uniosła wzrok jej sylwetka widocznie się spięła, co oznaczało, że najwyraźniej mnie dojrzała. 
-Spokojnie.- rzuciłem wychodząc z cienia w białe światło księżyca. Puma nadal obserwowała mnie z niejaką nieufnością w oczach.
-Kim jesteś?- zapytała mierząc mnie uważnym spojrzeniem od łap aż po końcówki włosów w grzywie. 
-Na imię mam Palajmos.- odrzekłem po krótkiej chwili ciszy, w której biłem się z myślami o tym czy jej to wyjawić.- Mogę wiedzieć jak brzmi twoje?- zapytałem uprzejmie, aczkolwiek z dystansem dokładnie obserwując każdy jej ruch. 
-Solaris.- mruknęła cicho. Skinąłem głową na znak, że mi miło po czym zapadło milczenie przerywane z rzadka jakimś szumem czy innym szelestem dobiegającym z pobliża. W końcu to kocica odezwała się ponownie.
-Jesteś ze stada, prawda?- spytała mrużąc oczy. 
-Owszem, dołączyłem niedawno.- odpowiedziałem unosząc głowę i patrząc na nocne niebo. Solaris podążyła za moim wzrokiem spojrzeniem.
-Mogę znać powód, dla którego nie śpisz chociaż jest środek nocy?- zapytałem ostrożnie, chcąc nawiązać jakąkolwiek konwersację. Puma była jedną z pierwszych osób jakie poznałem w stadzie, do którego dopiero co dołączyłem, więc postanowiłem przeprowadzić normalną rozmowę starając się nie pokazywać mojej nieufności. Po za tym odrobinę ciekawiło mnie to, co skłoniło Solaris do tej nieoczekiwanej kąpieli w jeziorze.

(Solaris?)
✐ 1067 słów
+20 SK

Od Zacka CD Reiko

Reiko opowiedziała mi swoją historię. Była całkiem ciekawa, chyba dużo bardziej niż moja. Na pewno, u mnie nie było takich akcji. Kiedy Lwica odbiła piłeczkę, nie wiedziałem jak mam zacząć.
- Zanudzę Cię chyba ... moja historia nie jest ani trochę ciekawa, to taka miłosna wesoła, nudna.
- Miłosna brzmi ciekawie.
- No dobra, ale ostrzegałem ...Więc, dawno temu mój tatuś  Khan będący hybrydą lwa i tygrysa. Poznał moją mamę Zuri również hybrydę tylko, że lwa i lamparta. Mamuśka miała wyjść za mąż za księcia Jeffa, był lwem. Podobno straszny palant. A tata był zaręczony już z księżniczką Pandorą to była tygrysica. Byli z odległych stad, poznali się podczas sojuszu i zakochali od pierwszego wejrzenia. Potajemne spotkania, listy miłosne. W końcu okazało się, że Zuri jest w ciąży i musieli uciec, bo to byłem Ja. Podobno Jeff i Pandora też byli zakochani w sobie i ten ślub to formalność. Po kilki miesiącach, urodziłem się. Jedyne kochane dziecko, więc żyłem jak w raju. Rodzice bardzo mnie kochali i opowiadali mi wiele miłosnych historii. Poświęcili mi masę czasu, a ja cóż. Zachwycony ich historią uznałem, że pora ruszyć się z małego raju który mi stworzyli aby się zakochać. To tyle, nic specjalnego.
- Super, a jak to było z tymi listami ? potajemnymi spotkaniami ?
- No normalnie, wymykali się nocą, musieli oszukiwać i wykiwać strażników. Jakoś im się to udało.
Nagle usłyszałem trzepot skrzydeł a na ziemi wylądował mój towarzysz.
~ O mnie już nie łaska wspomnieć. - mruknął
- Ach to jest mój przyjaciel Hitachi a to Reiko poznajcie się.
- Miło mi -uśmiechnęła się lwica.
~ Też - mruknął bez entuzjazmu.
Spojrzałem na Reiko i uśmiechnąłem się.
- On taki jest - szepnąłem.
- W takim razie jak poznaliście się ?
- Jego rodzice zostali zabici a ja zabrałem go do domu jak był mały, wychowaliśmy się jak rodzeństwo, to taki mój większy, ale młodszy braciszek. - Zaśmiałem się.
- Wow. Ja też mam, tylko towarzyszkę.
Hitachi od razu wykazał się lekkim zainteresowaniem.
~ Latam tutaj kilka godzin nie spotkałem ani jednego smoka.

Reiko?
✐ 344 słów
+10 SK

Od Shiry CD. Neitrasa

Tego było zbyt wiele. Neitras walczący z potworem, wdzięczność wilków. Pomimo tego, że były dość mocno przekonujące nie chciałam wierzyć w ani jedno ich słowo.  Jego Neitras wydawał się przekonany co do nich. Postanowiłam mu zaufać, jeszcze nie wiedziałam jak wiele mnie to będzie kosztować. Na miejscu czekała uczta, z pięknie przygotowanym jedzeniem. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem głodna. Powąchałam jeden z kawałków mięsa i zaczęłam jeść. Nie było w nim nic podejrzanego. Trochę wypiłam i rozmawiałam z wilkami. Gdy nagle poczułam się senna. To był naprawdę dzień, pełen wrażeń, więc miałam do tego prawo. Nagle powieki całkiem i opadły i zasnęłam. Śniły mi się różne dobrodziejstwa. Bycie królową i luksusowe życie. Poddani i władza oraz jakiś kocur u mojego boku. Nagle ogromny hałas sprawił, że wszystko zniknęło i znowu byłam w celi. Moje zdziwienie było ogromne, przez chwilę próbowałam sobie cokolwiek przypomnieć.
- Przecież mnie uwolniłeś - szepnęłam, patrząc na skute łapy po raz kolejny.
Jakaś wilczyca odeszła od nas, nawet nie słyszałam co mówiła. Za bardzo przejęłam się brakiem wolności. Byłam wściekła na mojego towarzysza.
- Brawo ... to twoja wina !! przez Ciebie tutaj umrzemy. !! A ja jestem na to za młoda.
- Shira, coś wymyślę.
- Ty lepiej sobie daruj, nie myśl ! znowu nas w coś wpakujesz tylko !
Zamknęłam oczy usiłowałam telepatycznie przekazać wiadomość do kogoś ze stada. Jednak moje moce i umiejętności, były popsute.
- Czemu nie mogę użyć mocy ?
- Nie słyszałaś, one nam to uniemożliwiają - wskazał na kajdanki.
- Nienawidzę Cię ... - warknęłam ostro.
Nie odezwał się do mnie ani słowem, jedyne co to runęłam na ziemię zmęczona.

***** Dwa dni później *****

Neitras usiłował się ze mną dogadać, jednak twardo nie odzywałam się do niego. Traktując jak powietrze, jakby go tutaj nie było. Czułam głód gdyż była nam przynoszona tylko woda raz dziennie. W końcu pojawiła się wilczyca i dała nam jakieś resztki jedzenia kiedy strażnicy poszli na przerwę.
- Dzięki ... nareszcie - odetchnęłam z ulgą i zaczęłam jeść.
- Dziś w nocy wam pomogę uciec, znam plan tego lochu, ale teraz muszę już iść, zaraz przyjdzie straż i mogę mieć problemy.
- Jasne - uśmiechnęłam się.
W moim sercu pojawił się promyk nadziei, że w końcu się stąd wydostanę.

Neitras ?
✐ 377 słów
+10 SK

poniedziałek, 10 września 2018

Tzivyah!


Imię: Tzivyah (czyt. Tziwiach)
Pseudonim: Tziv
Wiek: 5 lat
Płeć: Samica
Stopień: Początkujący
Gatunek: lew
Stanowisko: Szaman
Charakter: Tziv jest na ogół lwicą bardzo spokojną i opanowaną, łagodzącą wszelkie konflikty w stadzie, o ile jest to w jej mocy. Nienawidzi sprzeczek, co jest związane z jej przeszłością. Mimo tego, jeżeli chodzi o obronę stada, potrafi walczyć do upadłego. Jej priorytet to ochrona młodych, nie ważne czyich. Nie poddaje się, jest stanowcza oraz odważna. Dotychczas prowadziła samotniczy tryb życia, dlatego nie jest jeszcze dosyć ufna oraz towarzyska, aczkolwiek każda próba nawiązania z nią kontaktu jest mile widziana. Jest bardzo pomocna w każdej sprawie. Nie jest lwicą wrażliwą, mimo swojego charakteru, chyba że chodzi o wspomniane już młode lwiątka.
Żywioł: mgła, ciało
Moce:
Błądząca we mgle - może zmienić się w chmurę mgły i uciec przeciwnikowi, jeżeli jest to konieczne.
Mgliste wspomnienia - Tziv potrafi użyć swojej mgły, aby zmniejszyć pole widzenia przeciwnika i zaatakować, bądź uciec zależnie od potrzeb.
Pochłaniająca chmura - Tziv potrafi wytworzyć mgłę na tyle gorącą, że jest w stanie poparzyć przeciwnika. Nie jest to atak w celu zabicia, a prędzej osłabienia albo zniechęcenia wroga.

Wzmocnienie - dzięki żywiołowi ciała, Tziv ma zwiększoną odporność na ataki oraz próg bólu. Jej rany regenerują się też szybciej (im głębsza rana, tym więcej minut zajmuje regeneracja).
Szał berserski - używany w ostateczności. Tziv nienawidzi tego ataku za to, co stało się z jej poprzednim stadem. Umiejętność ta polega na tym, że im więcej ran otrzyma lwica, tym bardziej rośnie jej szał. Kiedy osiągnie stan krytyczny, jej krew wrze zasklepiając rany, a ciało zaczyna parować, tworząc dookoła niewielką warstwę mgły. W tym stanie Tziv nie czuje bólu, regeneruje się w niewiarygodnym tempie, a jej ataki są o wiele silniejsze, a ona sama szybsza. Problem w tym, że przy okazji traci panowanie nad sobą, przez co może zabić członków swego nowego stada.

Partner: Póki co brak, ale czeka na kogoś, kto pomoże jej zapomnieć o przeszłości.
Rodzina:
- brat Misuro, założył własne stado i zawędrował z nim w inne tereny.
- Lucirius - wygnany ojciec, którego nienawidzi.
Młode: brak
Historia: W poprzednim stadzie Tziv lwom nie wiodło się za dobrze. Ona, będąc zaledwie lwiątkiem, była świadkiem okropnej rzezi. Król Lucirius był bowiem okropnym tyranem, który w hierarchii trzymał się najwyżej. Ot co pozbawiony honoru i uczuć narcyz, dla którego liczył się on sam. Zawsze pierwszy pchał pysk do wodopoju, a lwice bez żadnego 'ale' karał uderzeniem potężnej łapy, jeżeli tylko przyniosły za mało pokarmu, chociaż to on zjadał większą część. Po jednej z przegranych walk z terytorium wroga, kiedy to jego "wspaniałe rady" okazały się być niewypałem, wszystkie lwy nareszcie zwróciły się przeciwko niemu. Nie chciał przyznać się do porażki, jego złość rosła, aż w końcu gdy młode lwy próbowały obalić jego rządy, wpadł w szał berserski - jedną z najgroźniejszych umiejętności naszego klanu. Będąc wtedy jeszcze nieśmiałą lwicą, trzymającą się z tyłu oglądających starcie, postanowiłam uciec jak najdalej. Zabrałam ze sobą młodszego brata. Pomogła nam matka, przerażona tym, co się działo, jednak aby nie dać nas zabić, rzuciła się w stronę Luciriusa. Możecie domyśleć się sami, jak skończyła. Z bratem jakoś sobie radziliśmy, chociaż małe ssaki nie były dobrym pokarmem. Kiedy podrośliśmy, on znalazł jakąś samotną lwicę, po czym zaczął zbierać swoje stado, jednak nie chciałam uczestniczyć w tym wszystkim. Pragnęłam zemsty na Luciriusie, dlatego poprosiłam go, aby nie dał się nigdy zabić, a sama wyruszyłam w poszukiwaniu stada, które pomoże mi ziścić kiedyś mój cel. Znalazłam, dzięki wam kochani... Szkoda tylko, ze ten tyran jest moim ojcem...
Ciekawostki:
Tziv urodziła się bez oczu. Jej ojciec miał szczerą nadzieję, że szybko padnie, zjedzona przez jakieś zwierzę, jednak nie docenił jej. Dzięki żywiołowi ciała, nauczyła się bowiem kontrolować dobrze resztę swoich zmysłów.
Interesuje się wróżbami, sama nie wie czemu. Po prostu uwielbia dowiedzieć się czegoś o przyszłości, nawet jeżeli to ma się nie ziścić... chociaż jej wróżby zazwyczaj się ziszczają... za często. :')
Właściciel: FeliceLiz

Artereo!


Imię: Dość dziwne, najpewniej nie mające żadnego znaczenia - Artereo.
Pseudonim: Zwykle po prostu zdrabniają jego imię do Reo. Nie jest jednak źle nastawiony do nowych, pozytywnych przezwisk.
Wiek: Półtorej roku.
Płeć: Nie widzisz grzywy tego pięknego samca?
Stopień: Początkujący
Gatunek: Czystej krwi lew!
Głos: Мирби
Stanowisko: Obrońca pary Alf.
Charakter: Artereo na pierwszy rzut oka to zwykły, nieco ekscentryczny lew, perfekcjonista. W sumie to tak jest, ale nie do końca. Jego wybuchowy charakter, burzy równowagę jaką próbowali zasiać w nim jego rodzice. Po części im się to udało, Reo zwykle jest opanowany, a przynajmniej na takiego wygląda. W głowie zawsze stara się oceniać sytuację by wyjść z niej jak najkorzystniej. Łatwo przyswaja do głowy informacje, potrafiąc rozwiązać poniektóre z trudniejszych problemów. Nietrudno mu jest słuchać rozkazów, przyzwyczaił się do nich. Wykonuje je z ogromną dokładnością o najmniejszy szczegół, sprawdzając po kilka - ba! Nawet kilkanaście - razy.
Wszystko to jednak może być łatwo zburzone przez taki piękny czynnik jakimi są emocje. Dopóki Artereo zachowuje zimną krew i stara się trzymać swoje uczucia na wodzy, wszystko jest dobrze. Mimo to, wystarczy jedno słowo, jeden gest, by ten opanowany lewek zaczął się rzucać do każdej niewinnej istoty na jego drodze. Potrzebuje dość dużej ilości czasu sam-na-sam, inaczej zacznie się zamykać w sobie.
Mimo wszystko przy bliższym poznaniu Artereo można zauważyć jak w niektórych aspektach zatrzymał się na mentalności kocięcia, bądź nastolatka. Dorastającego nastolatka. Dorastającego nastolatka, który jak się okazało ma okres. ...Wracając do tematu, Reo potrafi być bardzo niedojrzały, to się zdarza jednak dość rzadko, najczęściej po jego wybuchach. Ale, nawet mimo jego wad, da się z nim wytrzymać.
Żywioł: Iluzja
Moce:
Pierwszą mocą jaką odkrył było sprawienie by wyglądał na większego, bardziej umięśnionego jak i silniejszego. Pomaga to w tym by w przeciwniku pojawiła się ta iskra niepewności.
Drugą - już bardziej skomplikowaną, którą dalej rozwija - mocą jaką poznał było wywoływanie halucynacji dla innych. Im większa emocjonalna więź jest między Artereo, a jego ofiarą tym bardziej spersonalizowane i intensywne mogą one być.
Trzecią i ostatnią mocą jaką Reo odkrył jest sprawienie by ciało wtopiło się w tło. Dość pomocne przy zostaniu nie zauważonym.

Partnerka: Trochę boi się związku. Wie, że są to głównie piękne chwile, ale boi się tych gorszych, tych potknięć. Może ktoś go jednak przekona?
Rodzina: Wolałby nie pamiętać swoich rodziców, niestety nie jest to możliwe. Gizmo i Algebra, byli już w średnim wieku gdy Artereo wraz ze swoimi dwiema siostrami - Minewrą i Opal - przyszli na świat. Zamiary jak zwykle mieli dobre, bo kto na ich niema przy wychowywaniu swoich dzieci? Skutki ich działań okazały się być jednak okropne i wyniszczające. Właśnie dlatego niedługo przed ich urodzinami Opal skończyła ze sobą, skacząc z klifu. Potem uciekł Artereo, zostawiając Minewrę za sobą.
Młode: Oho, już sobie wyobrażam kupkę kociąt biegających koło niego.
Historia: Historia jego życia nie jest jakaś super ciekawa. Ot, urodził się w stadzie jako jeden z trójki dzieciaków pary beta. Nie był najsłabszy z miotu, tak właściwie to nikt nie był. Najpierw było dobrze, dopiero potem zaczęły się schody. Rodzice Artereo chcieli by ich potomek zajął stanowisko bet po ich śmierci dlatego chcieli wychować ich na idealne dzieci. Żadnych potknięć, tylko idealne, inteligentne kociaki. Mimo wielkich chęci młode przez to były jeszcze bardziej roztrzęsione. Para beta myślała, że nie ma już dla nich szans, wtedy jednak Artereo zaczął się poprawiać. Był coraz lepszy w tym co robił, ale każda czynność zabierała mu o wiele więcej czasu niż kiedyś. Pewnego wieczoru gdy Artereo przechodził już w dorosłość jego rodzice oświadczyli mu, że ma wyjść za jakąś lamparcicę. Był jednak pewien problem, Reo bowiem wybuchł i uciekł ze swojego stada. Na nic były nawoływania i jego rodziców, po prostu zniknął. Kiedy jego emocje ochłonęły uznał, że nie ma sensu wracać w rodzinne strony, nie zaznałby tam szczęścia i spokoju.
Ciekawostki:
• Ma atelofobię.
• Za uchem nosi pióro, nie ma to jednak jakiejś dłuższej i rozwiniętej historii. Znalazł je, włożył tam i uznał, że wygląda całkiem ładnie.
• Nienawidzi gdy ktoś do niego krzyczy, jest to jedna z jego największych słabości.
• Uwielbia spać, wtedy przynajmniej ma pewność, że zrobi wszystko dobrze.
Właściciel: rina222 [HW/DG] filipowiczkarinayahoo.co.uk@gmail.com

Od Astery

Spacerowałam siebie po terenach stada. Obecnie znajdowałam się w lesie. Głód dawał mi o sobie znać. Dawno nic nie jadłam. Czułam pustkę w brzuchu. W takim stanie muszę coś jak najszybciej upolować. Inaczej padnę z głodu. Sama nie wiem dlaczego tak długo nie jadłam. Cóż teraz muszę skupić się na tym by coś upolować. Szłam lasem. Nagle poczułam zapach zająca. Naprawdę spadł mi on z nieba. Ruszyłam za jego zapachem. Zauważyłam go po chwili. Stał do mnie tyłem ci bardzo mi sprzyjało. Zaczęłam się do niego skradać. Ustawiłam się w odpowiedniej pozycji. Gdy byłam gotowa rzuciłam się na zwierzę. Po krótkim czasie zając był już martwy. Byłam z siebie dumna. Udało mi się upolować zająca. W nagrodę zaczęłam się nim zajadać. Byłam tak glosa, że zjadłam go całego. Najedzona i usatysfakcjonowana polowaniem udałam się przed siebie. Uwielbiam spacery. Są takie odprężające. Słyszałam przyjemne śpiewy ptaków i szelest liści drzew oraz krzewów. Było to bardzo przyjemne. Postanowiłam się napić. Usiadłam na chwilę na trawie by przypomnieć sobie drogę do Tęsknych Wodospadów. Po chwili wstałam i ruszyłam w ich kierunku. Gdy dotarłam na miejsce podeszłam do nich i napiłam się słodkiej wody. Czułam ulgę gdy zgasiłam pragnienie. Rozejrzałam się. Przypomniało mi się Jezioro. Lubiłam spacery, więc dlaczego znów nie rozpocząć jednego. Ruszyłam w stronę jeziora. Muszę przyznać, że czuję się trochę samotna. Nie lubię tego uczucia. Wręcz boję się go. Myśl, że mogę być sama bez nikogo przeraża mnie. Z transu wyrwało mnie uderzenie w drzewo. Tak chyba tylko ja potrafię zamyślić się tak mocno, że nie potrafię skupić się na drodze. Zauważyłam, że udało mi się dotrzeć do jeziora. Podeszłam do jednego brzegu. Spojrzałam w taflę wody i zobaczyłam swoje odbicie. Uśmiechnęłam się i podniosłam pyszczek do góry. Ku mojemu zdziwieniu zauważyłam, że po drugiej stronie jeziora stoi jakiś kot. Stanęła jak wyryta. Iść się przywitać? Nie dam rady. Nie! Ja muszę dać radę! Jeśli tego nie zrobię mogę zostać sama. Muszę nauczyć się być bardziej odważną. Wzięłam głęboki wdech i wydech. Spojrzałam przed siebie i ruszyłam w stronę kota. Gdy byłam już dość blisko postanowiłam, że się przywitam.
- W-witaj.- powiedziałam nieśmiało. W głębi duszy miałam ochotę uciekać, ale wtedy nie mógłbym zapoznać się z innymi. Muszę pokonać swoją nieśmiałość!
- J-jestem Astera.- dodałam po chwili niepewnie.

<Ktoś?>
✐ 377 słów
+10 SK

Astera!

Imię: Astera
Pseudonim: As, Asti,
Wiek: 2 lata.
Płeć: samiczka
Stopień: początkujący
Gatunek: Karakal ( ryś stepowy )
Stanowisko: Obrońca
Charakter: Astera jest dosyć nieśmiała. Jest bardzo łagodną kocicą. Lubi poznawać innych, ale często ma z tym problemy przez swoją nieśmiałość. Gdy poprosisz ją o pomoc zawsze się zgodzi i pomoże ci najlepiej jak umie. Bardzo łatwo ją zawstydzić. Gdy pokona barierę nieśmiałości może okazać się naprawdę rozgadana. Woli jednak słuchać innych. Stara się być miłą i pomocną w każdej sytuacji.
Żywioł: Ogień i natura
Moce: 

potrafi ziać ogniem
potrafi stworzyć ognisty krąg
kontroluje wytworzony przez siebie ogień
może zostawiać za sobą ogień
może zapłonąć

potrafi wyczarować pnącza, którymi może kogoś obwiązać
gdy dotknie ziemi może wyczarować na dotkniętym miejscu każdą roślinę
potrafi wyczarować mur obronny z kwiatów.
potrafi zmienić gatunek rośliny lub jej kolor. Np. Czerwoną różę zmieni w białego wrzosa.
potrafi wskrzeszać martwe rośliny

Partner: Szuka tego jedynego co pokocha ją taką jaką jest, ale czy ktoś pokocha taką nieśmiałą kotkę?
Rodzina: 
Matka- Erra
Ojciec- Deroko
Rodzeństwo- jest jedynaczką
Młode: Brak, ale marzy by kiedyś mieć małe.
Historia: Astera dorastała w małym stadku karakali. Jej rodzice bardzo ją kochali. Starali się by niczego jej nie brakowało. Jak była mała rodzice pomagali jej w poznawaniu innych. Starali się jej pomóc pokonać nieśmiałość. Pewnego dnia ich niewielkie stadko zostało zaatakowane. Zabito wszystkich tylko nie ją. Wzięto ją na przyszłą partnerkę dla alfy. Ona jednak dzięki swoim mocą zdołała uciec. Błąkała się sama w poszukiwaniu schronienia. Z czasem zaczęła wątpić, że je znajdzie. Wtedy natknęła się na Stado Adamantium. Postanowiła dołączyć do niego i zacząć swoje życie od nowa.
Ciekawostki:
uwielbia wpatrywać się w gwiazdy
marzy jej się ten jedyny
jej ulubionymi kwiatami są białe róże
boi się samotności
Właściciel: DoggiGame- Asiulka

Palajmos!


Imię: Maverick. Stare, zapomniane przez świat imię, zastąpione nowym, które zapadło w serca wielu dzikim kotom, a brzmi ono Palajmos.
Pseudonim: Pośród fałszywych popleczników Kwarastesa zrodził się pomysł nazwania Palajmosa Pustynnym Lwem. Woli jednak używanie jego imienia i to bez żadnych skrótów czy zdrobnień.
Wiek: 6 lat.
Płeć: Już po samej bujnej, ognistej grzywie można poznać, że ma się do czynienia z samcem.
Stopień: Początkujący.
Gatunek: Lew.
Głos: Jon Courney
Stanowisko: Nie musiał się długo namyślać, postanowił zostać wojownikiem, ponieważ to najbardziej kojarzyło mu się ze wcześniejszym życiem na gorącej, suchej pustyni.
Charakter: Zacznijmy od tego, że Palajmos jest przede wszystkim dostojnym, stanowczym i nie dającym sobie w kaszę dmuchać lwem o zazwyczaj poważnym wyglądzie, któremu jednak zdarza się ujawnić szeroki uśmiech czy też cichy śmiech. Lata przewodzenia całkiem sporej grupie żyjącej daleko poza granicami określonymi jako bezpieczne, ukształtowały w nim silne poczucie odpowiedzialności i nauczyły ogromnego sprytu, a także tego jak poradzić sobie w skrajnych warunkach, w których niektóre koty dawno by już zginęły. Wzmocniły jego wytrzymałość i pozbawiły większej części jego niegdyś bardzo wesołego usposobienia.
Kolejną ważną cechą jego charakteru jest upór. Jeżeli wyznaczy sobie jakiś cel będzie do niego dążył choćby i do śmierci. Zawsze słucha wszystkich rad, jednak jeśli uzna jakąś sprawę za szczególnie ważną nic nie skłoni go do zmiany zdania mimo silnych persfazjii. 
Jest niezwykle odważny i wrażliwy na czyjąś krzywdę. Nawet walka z Kwarastesem, która nie obyła się bez wielu ofiar nie zdołała go jej w pełni pozbawić. Zazwyczaj stara się nie zabijać, jednak zdarzają się takie przypadki, w którym nie ma innej drogi i on o tym wie. Nigdy, przenigdy nie podda się bez walki ani nie ugnie głowy przed nikim, szczególnie tyranami zadającymi śmierć, takimi jak jego niegdysiejszy wróg. Nie da się go złamać, jest przyzwyczajony do bólu, więc znosi go przeważnie w milczeniu.
Nie tak trudno wprawić go w lekką irytację, lecz rzadko wpada w gniew. Jest opiekuńczy i bardzo troszczy się o najbliższych, zwłaszcza o swojego młodszego brata. Zawsze staje po stronie prześladowanych, ośmieszanych i krzywdzonych dzikich kotów, a w stosunku do obcych jest naprawdę bardzo nieufny i nie można się mu dziwić. Zachowuje się z dystansem acz uprzejmie, zwłaszcza w rozmowach z przedstawicielkami płci pięknej. W ogóle ma trudność z zaufaniem komukolwiek po tym co się stało, lecz jeżeli będzie pewny owego kogoś stanie się wiernym, oddanym przyjacielem. Może nawet wyjawi mu swój największy sekret, który poznały tylko nieliczne osoby, które traktował jak rodzonych sióstr i braci- swoje prawdziwe, nadane przez matkę imię. Jeśli dany osobnik dostąpi tego zaszczytu może być pewien, że Palajmos jakby zawierzył mu swoje życie.
Nie ma problemów z byciem w centrum uwagi czy też przemawianiem do innych, lubi rozmawiać, ale nie ma nic przeciwko samotności. Wszystkie decyzje podejmuje z zimną krwią, za najbliższymi skoczyłby w ogień. Trzyma się swoich poglądów i idzie własną ścieżką nie oglądając się na innych. 
Żywioł: Piasek, Burza.
Moce:

Potrafi wywoływać potężne burze wszelkiego rodzaju; zwykłe, z gradem, śnieżne itd. jednak najsilniejsza jest piaskowa, która łączy oba jego żywioły.
Podczas burzy może zarządzać deszczem i wiatrem, także błyskawicami, choć jest to bardziej męczące niż tymi dwoma wcześniejszymi.

Panuje nad piaskiem tzn. może formować przeróżne kształty z piasku,
Tworzyć z niego wyśmienitą osłonę także na dłuższą odległość, której nie przejrzy nawet najbystrzejsze oko, 
kierować nim, wznosić itd.
I na koniec może nie niezwykle potężna moc, ale przydatna; otóż piasek nie parzy go. Ponadto jeśli zechce uchować od tego kogoś innego, nawet parę osób naraz, tak się stanie.
Partnerka: Dotąd przed wszystkimi związkami powodowanymi zauroczeniem stawiał zawsze pustynię i obowiązki jako przywódcy grupy rebeliantów. I choć jego serce mogło rwać się jak pies na łańcuchu, który wyczuje zapach obcego na swoim terenie nie pozwolił sobie na kochanie. Czy teraz będzie inaczej? Kto wie. Może spotka kiedyś pannę, która zawładnie jego sercem?
Rodzina:
Matka: Tasjana. Lwica o ogromnym sercu, oddana swoim dzieciom i partnerowi. Niestety kiedy Palajmos miał około roku i czterech miesięcy, a Pratian, jego młodszy brat miesiąc, odeszła z tego świata.
Ojciec: Pamnis, jednak dla wszystkich innych zwany był jako Gwes. Kochający rodzic, za wszelką cenę pragnący zagwarantować rodzinie bezpieczeństwo. Dołączył do rebeliantów na miesiąc przed urodzeniem się Pratiana i to w ich szeregach zginał w jednej z potyczek, jeszcze zanim jego starszy syn porzucił stado tak jak on.
Rodzeństwo: Jastes. Ukochany młodszy brat Palajmosa, znany jako Pratian. Po stracie matki wychowywany przez Rosalię. W wieku 2,5 roku dołączył do rebeliantów i kiedy odkrył, że jego brat także do nich należy stali się niemal nierozłączni.
Rosalia- przyjaciółka rodziców Palajmosa i Pratiana, traktowana jak członek ich rodziny. Stara, opiekuńcza lwica, która wychowała młodszego z dwóch braci.
Młode: Do tej pory zdecydowanie był na nie, lecz teraz, kto wie...
Historia: Urodził się jako członek ogromnego stada żyjącego w środku pradawnej puszczy, prowadzonego przez mądrego przywódcę. Wszyscy żyli w spokoju do czasu kiedy od urodzenia Mavericka minęło 13 miesięcy i parę dni .Owej nocy świat opuścił przywódca stada, który otrzymał kilka głębokich ran podczas snu. Koty ogarnął niepokój, powstawały plotki i dochodzenia. Nie możliwe było aby sprawcą był jakiś osobnik spoza stada, strażnicy na pewno wykryliby jego obecność, a nawet jeśli nie, to nie przedarłby się do samego środka niezauważony. Jednogłośnie stwierdzono, że musiał być to ktoś ze stada. Zapanował chaos, każdy podejrzewał każdego.
Niedługo potem na pierwszy plan wyszedł pewien młody lew, będący dotąd bezlitosnym dręczycielem młodszych od niego, którzy byli słabsi i bali się powiedzieć o tym komukolwiek, nie wyszło więc to nigdy na jaw. Zapanował nad kotami dzięki swoim doskonałym umiejętnościom przekonywania i ukazał im nową "cudowną przyszłość" stada. Szybko wybrano go na nowego przywódcę, jednak niektórzy nie obdarzyli go zaufaniem, wyczuwając dawno zaplanowaną intrygę. Jeden z nich podsłuchał rozmowę Kwarastesa (tak się bowiem nazywał nowy przywódca) z jego sześcioma pomocnikami, kiedy rozmawiali o śmierci starego lidera i winszowali sobie dobrze wykonanej roboty. Doniósł wtedy kilku zaufanym osobom i następnego dnia wystąpił publicznie oskarżając Kwarastesa i jego typów spod ciemnej gwiazdy o morderstwo. Poruszyło to wszystkich, jednak lew i jego kuple skutecznie ukrócili plotki słodką treścią swoich słów. Kiedy sprawa ucichła nagle zniknął ten, co podsłuchiwał, jednak nikogo to nie obchodziło. No, prawie. Istniała nieliczna, skryta grupa oporu, która po cichu obserwowała nowego przywódcę. Miesiąc po objęciu stanowiska, Kwarastes wydał rozkaz zabicia wszystkich magicznie uzdolnionych kotów. W stadzie było ich niewiele, jednak ci zawsze byli nienawidzeni przez obecną władzę i teraz postanowili się ich pozbyć. Zwykli członkowie zaślepieni słowami Kwarastesa oddali się mu całkowicie pod kontrolę, więc bez sprzeciwów postanowiono wykonać jego rozkaz. Całe szczęście dzięki tajnej grupie oporu odkryto to wcześniej i powiadomiono uzdolnione koty, które uciekły z lasu na pustynię, na której osiadły, wraz z ową grupą i założyły ugrupowanie mające na celu walkę z Kwarastesem, zwane Dziećmi Pustyni. Z nimi odszedł ojciec Mavericka, który należał do uzdolnionych, lecz Tasjana- która choć nie miała magicznych zdolności, należała to ruchu oporu- musiała zostać, była bowiem w zaawansowanej ciąży.
Serce ciągnęło Mavericka na Pustynię, ponieważ zdawał sobie sprawę z ciemnych sprawek i knowań Kwarastesa i chciał im zapobiec, lecz musiał pozostać aby opiekować się matką. Miesiąc potem urodził się jego młodszy brat- Jastes, a kolejny miesiąc później niespodziewanie straż Kwarastesa włamała się do ich mieszkania i oskarżyła Tasjanę o przynależność do buntowników. Zabrali ją, pozostawiając Mavericka z jego młodszym bratem, którzy byli bezsilni. Zabito ją publicznie, jako przestrogę, a z niewiadomych powodów pozostawiono przy życiu jej dwóch synów. Maverick, który ciężko zniósł stratę zwrócił się do starej przyjaciółki rodziców- Rosalii- prosząc o to aby zajęła się wychowywaniem Jastesa, postanowił już bowiem, że odnajdzie rebeliantów i zamieszka na pustyni. Lwica, będąca po ich stronie zgodziła się. Maverick w końcu dołączył do buntowników i po to aby ukryć swoją tożsamość oraz aby chronić swojego brata, zmienił imię na Palajmos.
Ciekawostki:
1. Po śmierci pierwszego lidera Dzieci Pustyni na jego miejsce wybrano Palajmosa, który najlepiej ze wszystkich przeszedł szkolenie i wykazywał odpowiednie umiejętności oraz determinację.
2. Po szkoleniu trwającym 8 miesięcy, kolejne półtora spędził jako zwiadowca buntowników. Po wybraniu go na przywódcę prowadził grupę przez ponad 3 i pół lata.
4. Kwarastes darzył go czystą nienawiścią i spędzał sporo czasu nad planowaniem zasadzek na Palajmosa, za wszelką cenę chcąc pozbyć się jego i jego towarzyszy.
4. Więcej informacji dotyczących przeszłości Palajmosa znajduje się w opowiadaniach.

5. Nie przeszkadzają mu nawet bardzo wysokie temperatury, lecz często jest mu zimno, ponieważ nie tak łatwo jest mu się przyzwyczaić do nowego klimatu.
6. Już było wspominane, że NAPRAWDĘ trudno jest mu komuś zaufać po tym co wydarzyło się w jego przeszłości.
7. Ma klaustrofobię, zdecydowanie woli otwarte przestrzenie.
8. Często zastanawia się co teraz robi jego brat i ma zamiar kiedyś wybrać się w strony skąd pochodzi aby zobaczyć jak się sprawy mają.
Właściciel: Howrse: Babilon, Doggi: Dalil

środa, 5 września 2018

Od Nambikeyi CD. Sabre

Postanowiłam coś zjeść i podczas szukania zwierzyny stanęłam na sporym głazie wznoszącym się na jakieś dwa metry w górę. Ledwo zastygłam w bezruchu, już oczy przysłoniła mi biała jak śnieg mgła, która stopniowo ciemniała aż przeobraziła się w nieprzeniknioną czerń. Nie mogłam nic zrobić, musiałam jedynie czekać na ową wiadomość zapewne dawno już zapomnianą przez świat.
Znikąd odezwał się ogłuszający świst wiatru, a zaraz potem mogłam poczuć ulewny deszcz moczący moją sierść i chłód wdzierający się głęboko w ciało. W powietrzu unosił się zapach deszczu i mokrego wilczego futra. I w końcu pojawił się obraz, płynąca w strugach wody noc. Księżyc i gwiazdy przysłoniły ciężkie nie przepuszczające światła chmury, było więc ciemno jak w grobie. Wokół drzewa gięły się pod wpływem porywistych szarpnięć wiatru, a polana tonęła w błocie. Przed sobą miałam ową skałę, na której dopadła mnie wizja. Krople lały mi się po pysku, wpadały do oczu, lecz nie przeszkadzało mi to zupełnie. 
Z ciemności dobiegł mnie mrożący krew w żyłach jęk, głośny i mroczny, pełen wściekłości, lecz i pewnego żalu. Nie musiałam długo czekać aby dowiedzieć się z czyjej piersi się wyrwał; zaraz po głosie z ciemności pojawił się jego właściciel- ogromny, o wiele większy ode mnie czarny wilk o złotych ślepiach pełnych gniewu i zmęczenia. Całe jego niezwykle chude ciało poorane było wieloma oznakami walk, zabliźnionymi, lecz wyraźnie widocznymi. Przez cienką skórę odznaczały się wystające żebra i kości, a oddech zwierzęcia był nieznacznie przyśpieszony.
Sama nie wiem jak udało mi się dostrzec w takim mroku tyle szczegółów, grunt, że ujrzałam doskonale całą postać zwierza i doskonale zdawałam sobie sprawę z jego cierpienia. 
Basior, bo był to samiec, opuścił pysk ku ziemi węsząc rozpaczliwie zapewne w poszukiwaniu pożywienia, które było mu potrzebne do życia. Przy jego obecnym stanie bez jedzenia nie udało by mu się przetrwać zbyt długiego okresu czasu. Nagle jego oczy zabłysły blaskiem, uszy skierował do przodu i wyprostował się. Mimo tak słabej kondycji prezentował się dumnie, napięta sylwetka i pysk wysoko uniesiony wskazywały, że niegdyś musiał być pięknym zwierzęciem. Wpatrywał się w noc, po czym przeniósł spojrzenie prosto na mnie. Automatycznie napięłam mięśnie, lecz zaraz przypomniałam sobie, że mnie tam tak naprawdę nie ma. To wydarzyło się zapewne dawno temu, choć nie mogłam mieć pewności. 
Patrzył w moją stronę parę sekund, stojąc w bezruchu, po czym nagle jakby z procy wystrzelony skoczył w kierunku głazu i w paru susach dostał się na szczyt, tam gdzie przed chwilą stałam. Podziwiałam jego siłę, która ostała się mimo oczywistego głodu i zmęczenia.
Wilk uniósł pysk i zawył głośno, posyłając wezwanie w głąb lasu, tam skąd przyszedł. Deszcz lał przez cały czas, nogi zaczęły tonąć mi w błocie, a zimno powodowało dreszcze. Musiałam jednak czekać i patrzeć dalej.
Przez parę minut nie było słychać nic oprócz szumu deszczu i świstu wiatru. Basior stał wyprostowany jak struna, nie poruszony ani szalejącym wokół niego wichrem, targającym jego czarną jak smoła sierść ani płynąca z nieba nieprzerwaną strugą woda. Nagle odezwał się z oddali cichy głos innego syna wilczego rodu. Zaraz potem następny, lecz już znacznie głośniejszy. Basior skierował swoją uwagę w tamtą stronę, przewiercając ścianę lasu wyczekującym spojrzeniem. 
Z niecierpliwością czekałam na dalsze wypadki, wyczuwając w powietrzu coraz więcej woni. I w końcu zza kotary drzew na polanę wypadło pięć wilków, równie wychudzonych co basior stojący na skale, ale nieco mniejszych. Nieco mniejszych, ale i tak wyższych ode mnie. Z powarkiwaniem  rozbiegły się po polanie i przysiadły nie zwracając uwagi na błoto, ich oddechy były ciężkie po najwyraźniej długim biegu. Basior zaczął węszyć w powietrzu, po czym zeskoczył z głazu i stanął pośrodku swojej wilczej grupy. Wszystko wskazywało na to, że jej przewodzi. 
Warknięciem pospieszył przybyłych, których oddechy szybko wracały do normalnej szybkości, a sam skoczył w las. Pozostała piątka podniosła się gotowa do dalszej drogi i ruszyła za swoim przywódcą.
Mój wzrok przyćmiła czerń, ustał szum i szelest. Nie czułam już wszechobecnej wilgoci, a zimno poczęło wynosić się z mojego ciała. Chwilę potrwałam w mroku aż nagle uderzył mnie w oczy jasny promień słońca powodując natychmiastowe zmrużenie powiek. Straciłam siłę w łapach i zachwiałam się, lecz jakoś udało mi się ustać na nogach. Odetchnęłam głęboko, przysiadając, nie będąc pewna czy zaraz się nie przewrócę. 
Uniosłam powieki i spojrzałam na szary kamień tworzący głaz, na którym siedziałam w głowie widząc potężnego basiora, który stał dokładnie w tym miejscu. Zaczęłam się zastanawiać ile już czasu minęło od tego zdarzenia, którego byłam przed chwilą świadkiem. Niestety nigdy się tego nie dowiem.
Byłam pełna podziwu dla tych zwierząt i miałam szczerą nadzieję, że udało im się złapać coś do jedzenia. Nigdy nie widziałam jeszcze tak niesamowitych członków wilczej rodziny.
Kiedy odzyskałam pewność w nogach i wstałam, przypomniałam sobie o moich wcześniejszych planach wrzucenia coś na ząb.
-Nie był taki głupi ten plan...-mruknęłam, po czym zeskoczyłam ze skały i ruszyłam w stronę lasu.

***

Po dość obfitym posiłku, jak na moją niezbyt wysoką osobę wędrowałam sobie bez celu po terenach. W pewnym momencie zauważyłam jak podbiega do mnie jakiś gepard, co szczerze mówiąc było dla mnie nie jakim zaskoczeniem. W końcu należałam do stada już od jakiegoś czasu, a nadal nie znałam właściwie nikogo.
-Hej.- rzucił kiedy stanął obok mnie.
-Cześć.- uśmiechnęłam się uprzejmie, zamiatając ogonem.
-Piękna pogoda, co? Choć dla mnie trochę za gorąco.- zaczął.
-Dla mnie też.- odparłam zgodnie z prawdą. Zaraz po wypowiedzeniu tych słów przyszedł mi do głowy pomysł.- Co byś powiedział na przejście się nad Plażę Zachodu i schłodzenie w przyjemnie chłodnej wodzie?- samiec w odpowiedzi kiwnął głową i błysnął zębami w uśmiechu.
-Pływałem już wcześniej, ale nie zaszkodzi drugi raz.- ruszyliśmy powoli na wschód, początkowo idąc w milczeniu jednak po kilku minutach usłyszałam pytanie:
-Jak ci na imię?- odwróciłam głowę i zmierzyłam samca uważnym spojrzeniem. Był wyższy ode mnie, tak jak większość kotów z tego stada, a przy każdym kroku widać było napinające się mięśnie. Jego sierść lśniła w promieniach słońca. Był ze stada, to na pewno, więc nie było przeciwwskazań aby mu to wyjawić.
-Nambikeya, ale możesz mówić na mnie Wiara. A ty?
-Sabre.- zapadło milczenie. Nie widziałam jak dalej pociągnąć rozmowę, ponieważ nie chciałam pytać się o jego życie, on zresztą chyba też. Więc skończyliśmy idąc obok siebie w ciszy wsłuchując się w odgłosy otaczającej nas natury.

(Sabre?)
  ✐ 1030 słów
+20 SK

wtorek, 4 września 2018

Od Teptisa CD. Ice Queen

Do mojego nosa dotarł niesiony wiatrem wyraźny zapach zająca, który widocznie nieświadomy mojej obecności w pobliżu, beztrosko przebywał na świeżym powietrzu i cieszył się pierwszym światłem wschodzącego słońca. Powoli otworzyłem oczy i ziewnąłem szeroko, po czym leniwie podniosłem się na nogi i przeciągnąłem, rozkoszując się miłym uczuciem rozciągania mięśni. Od dawna nie miałem tak dobrego, długiego i mocnego snu, więc oczywiście byłem w całkiem niezłym humorze, który potęgował się jeszcze wizją szybkiego śniadania.
Wyszedłem przed jaskinię, mrużąc delikatnie powieki i rozglądając się po otaczającej mnie polanie i okalających jej drzewach, których gałęzie spokojnie kiwały się na boki zachęcane do tego ruchu mocnym powiewem chłodnego wiatru. Przez pojedyncze pnie przesączały się promienie słońca, jeszcze nazbyt zaspane aby przemóc nocny chłód. Nie przeszkadzał mi on jednak wcale, co więcej sprawiał przyjemność i ulgę, którą rzadko kiedy bez użycia moich mocy mogłem uzyskać podczas gorących, letnich dni. Do uszu docierały dźwięczne głosy ptaków ukrytych wśród wszechobecnej zieleni, a nos wypełniały- oprócz mocnego zapachu szaraka, który powodował coraz silniejsze uczucie głodu- wonie kwiatów i ziół unoszące się w powietrzu.
Nie dojrzałem nigdzie w pobliżu błękitnych ślepi oraz granatowej łuski mojego smoczego towarzysza, założyłem więc, że wybrał się nocą na polowanie lub też po prostu chciał być sam i, że zapewne wróci za parę dni. Nie raz już się to zdarzało, a ja nie miałem oczywiście nic przeciwko. Wzruszyłem więc tylko barkami i stanąłem w bezruchu pobudzając do życia moje łowieckie instynkty. Wsłuchałem się w leśną pieśń wdychając głęboko setki zapachów próbując zlokalizować moją potencjalną ofiarę. Niemal od razu mi się to udało i już parę minut później stałem na nisko ugiętych łapach ostrożnie machając ogonem i obserwując całkiem sporego zająca, bezpiecznie ukryty wśród gęstych krzewów. Wiatr dziś mi sprzyjał, szarak nie miał jak wyczuć mojej obecności, a co dopiero ją zobaczyć lub też usłyszeć. Krok na krokiem zbliżałem się coraz bardziej do miejsca, w którym moja kryjówka urywała się, a gdy w końcu już tam dotarłem wyskoczyłem zza kotary z liści i gałązek. Zając zbaraniał na mój widok zaledwie na sekundę, lecz tę zwłokę przypłacił życiem. Dopadłem go w kilku długich susach przy akompaniamencie burczenia w moim brzuchu.
- No już, chwileczkę.- mruknąłem do siebie, a właściwie do mojego niecierpliwego żołądka, po czym zabrałem się do spożywania posiłku. Nie będę tu przytaczał szczegółów temu przedsięwzięciu ani emocji, które mi towarzyszyły, powiem tylko, że po jedzeniu byłem w pełni usatysfakcjonowany jakością zajęczego mięsa i jego ilością, która z powodzeniem udobruchała żołądek.
Podniosłem się na nogi i oblizałem dokładnie, po czym skierowałem się z powrotem w stronę mojej jaskini. Po drodze zastanawiałem się nad tym, jak mógłbym spędzić dzisiejszy dzień. Zapoznany byłem już ze wszystkimi terenami podlegającymi stadu Adamantium, więc nie miałbym co zwiedzać. Nie znałem zbyt wielu członków stada, mimo, że mieszkałem tu jakiś czas. No i nie zapowiadała się żadna akcja szpiegowska, w której mógłbym brać udział. Leżeć w trawie cały dzień też nie zamierzałem, więc z braku innych pomysłów postanowiłem wybrać się na długi spacer, gdzieś gdzie mnie nogi same poniosą.
Ruszyłem więc przed siebie nie narzucając jakiegoś ogólnego kierunku, po prostu szedłem i rozglądałem się wokół w poszukiwaniu jakiejś żywej duszy i ciekawych obiektów stworzonych przez przyrodę.

***

Minęło południe, a ja nadal nie odczuwałem zmęczenia ani głodu, pragnienie zaś na bieżąco zaspokajałem przy każdym wodnym zbiorniku, który się nawinął. Po drodze widziałem w oddali parę dzikich kotów, lecz z żadnym nie zamieniłem dotąd słowa, chodź kojarzyłem je z widzenia. Kiedy ponownie zatrzymałem się aby się napić i schyliłem głowę mocząc w niej język usłyszałem czyjeś wołanie:
-Hej!- podniosłem się czując spływającą po pysku wodę chcąc dowiedzieć do kogo było skierowane owo zawołanie. A, że nie dojrzałem nikogo oprócz wołającej mnie osoby, oczywiste było, że do mnie. Uniosłem jedną brew i skierowałem uwagę na zbliżającego się do mnie dzikiego kota, samicę o śnieżnobiałej sierści.
-Dzień dobry.- rzuciłem kiedy podeszła do mnie na odległość paru kroków.
-Cześć.- odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Pierwszy raz ktoś tak mnie bezpośrednio zawołał, więc byłem trochę zaskoczony.
-Mogę w czymś pomóc?- spytałem maskując emocje pod maską powagi. Samica przekrzywiła głowę i przysiadła.
-Och, po prostu miło byłoby zamienić z kimś parę słów.- pokiwałem głową delikatnie na znak zgody. Dawno nie miałem okazji do rozmowy z kimkolwiek oprócz Alharisa, pomyślałem więc, że dobrze byłoby rozruszać język.
-Jak masz na imię?- spytała  z błyskiem uśmiechu w oczach.
-Teptis.- odpowiedziałem zdobywając się na jedno małe rozjaśnienie oblicza.- Mogę poznać twoje?
-Pewnie. Ice Queen.
-W takim razie miło mi. Może się przejdziemy?- zaproponowałem po chwili nieco niezręcznej ciszy z braku innych rozwiązań przerwania jej.
-Z chęcią.- lwica wstała i zamiotła ziemię ogonem, a ja podążyłem za nią.

(Ice Queen?)
  ✐ 765 słów
+15 SK

Od Solaris

Niech ktoś łaskawie ogarnie temperaturę. W nocy zimno, a w dzień upał. Stan ten utrzymuje się już od kilku dni przez co nie tak trudno o przeziębienie, ale w końcu jesień coraz bliżej. Dało się już wyczuć atmosferę, że większość ma dosyć tej niestabilnej pogody. Mnie jakoś się to nie ima, ale kto wie kiedy lub czy w ogóle zacznie? Oby jak najpóźniej albo najlepiej wcale. Brak choroby to najlepsze rozwiązanie. Takie mam przemyślenia odnośnie ostatnich trzech dni.
Powoli wstałam i przeciągnęłam się, łąka usłana kwiatami, która służyła mi jako miejsce na nocleg niedługo będzie więdła, a w parze z zimnem stanie się to nie do zniesienia. Będę musiała znaleźć sobie inne miejsce albo coś na dłużej. Chyba jaskinia byłaby najlepszym rozwiązaniem, ale znalezienie jakiejkolwiek nieużywanej zajmie pewnie trochę czasu. Ruszyłam przed siebie powoli rozglądając się dookoła w poszukiwaniu czegokolwiek co mogłoby "zabić" trochę mojego wolnego czasu. Nie miałam lepszego pomysłu aż nagle zauważyłam sylwetkę sporego stworzenia. Nie wiem co mnie tknęło, ale ruszyłam jak najszybciej w jej kierunku. Miałam wrażenie, że od każdego odbicia się od ziemi odleciała kępka z trawą, ale to się nie liczyło. Ważne było tylko to, że owa postać była coraz bliżej i bliżej. Powoli zaczęłam nawet lekko dyszeć. Ten dystans nie był jakoś super daleko, ale pokonanie go zajęło mi dosłownie chwilę. Zmęczenie, a raczej szok spowodowany szybszą pracą serca i nie nadążaniem płuc za tempem biegu chyba właśnie tym owocowało. Kiedy byłam już dosłownie na trzy skoki od stworzenia, to wystraszyło się i w szalonym tempie zniknęło za horyzontem. Nie miał rogu...koń, zwykły koń. Tak czy inaczej rzuciłam się za nim w pogoń. Zmęczenie jednak swoje zrobiło i żeby nie stracić go zupełnie z oczu musiałam wznieść się w powietrze. Lecąc, szybko dogoniłam owe zwierzę i obaliłam na ziemię. Naprawdę nie miał rogu, a z zasady wolę nie zabijać krewnych z rodziny jednorożców. Dziki rumak wierzgał jak oszalały aż się nie zmęczył. Z przerażeniem obserwował każdy mój ruch.
-Nic się nie bój, nie mam zamiaru cię zabić.-Powiedziałam tak łagodnie jak mogłam.
Pomimo moich usilnych prób uspokojenia konia, ten coraz bardziej panikował. Nie chciałam go zabijać, więc odsunęłam się i tylko ryknęłam, żeby go przegonić. Uciekł dosyć szybko, ale dla pewności obserwowałam go z góry aż nie ukrył się wśród drzew. Ciekawa sprawa w sumie. Pierwszy raz od dawna widziałam jakiegokolwiek z rodziny koni.
Wylądowałam na jakiejś chmurze i położyłam się na niej wygodnie. Z chęcią zamieszkałabym na jakiejś chmurze, ale z racji tego, że często zmieniają miejsce, to nie mogę sobie na to pozwolić. Chyba spanie w losowych miejscach jest dla mnie stworzone. Zasnęłam na wspomnianym wcześniej obłoku. Sen, który mi się śnił znowu był bez sensu, ale nawet całkiem przyjemny i nostalgiczny. Aż szkoda, że kiedy się obudzę nie będę niczego pamiętać.
Obudziłam się w środku nocy i niemal natychmiastowo zeskoczyłam z chmury. Delikatnie lądując na ziemi...chciałoby się, wylądowałam w wodzie. Od razu się wynurzyłam i i rozejrzałam dookoła. Kiedy zauważyłam brzeg, natychmiast popłynęłam w jego stronę. Wyszłam na piasek i otrzepałam futro. Dopiero, gdy spojrzałam przed siebie zauważyłam zarys stojącego w cieniu dzikiego kota.

<Ktoś?>
 ✐ 513 słów
+15 SK

poniedziałek, 3 września 2018

Od Solaris CD Neitrasa

Spojrzałam na samca lodowatym spojrzeniem, przynajmniej tak mogło się wydawać. Zawsze mam taki wzrok, a jego "wyraz" nie tak łatwo zmienić. Chociaż nie jest to niemożliwe, może pod wpływem emocji by się coś zmieniło, kto wie? Neitras, bo tak ma na imię, przedstawił mi się dopiero teraz.
-Miło poznać.-Powiedziałam.
Następnie rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu szaraka, o którym wspomniał. Skoro wyczuł go z tej odległości to musi być dość doświadczonym myśliwym. Nie trwało długo, a zlokalizowałam uszate stworzenie, które za chwilę będzie wąchać kwiatki od spodu...albo raczej kicać po niebiańskiej łące jako duch, ponieważ jego ciało skończy w czyimś żołądku. Na jego znak ruszyliśmy za ową zwierzyną. Polowanie trwało zaledwie kilka minut i przy okazji złapaliśmy dwa "kicaje". Neitras wziął sobie tego nieco większego (chociaż obydwa były spore), a mi wskazał łapą, że mam wziąć tego drugiego. Chociaż chyba niechętnie, obydwoje życzyliśmy sobie smacznego i zaczęliśmy jeść. Trochę porozmawialiśmy podczas posiłku, ale była to tylko niewielka wymiana zdań. Kocur wydawał się nawet ciekawy, ale chyba za mną nie przepadał. Może to dlatego, że dopiero dołączyłam i nic o mnie nie wie? Albo to po prostu kolejny kot, który stara się rozgryźć mój tok myślenia, ale mu się to nie udaje. To bardzo prawdopodobne, ale obydwa wydają mi się poprawne. Cóż...w końcu nikt nie wie co siedzi w głowie drugiego kota. Po posiłku Neitras narysował na piasku mini mapę terenów po czym powiedział, że musi iść się o coś spytać alfę. Kiedy poszedł, położyłam się na środku łączki i spojrzałam w niebo, które pokrywało coraz to więcej kolorów.
Pełny żołądek i miejsce do którego aktualnie należę oraz towarzysz, czego można chcieć od życia więcej? Chyba tylko przyjaciół lub kogoś kogo można by nazwać "rodziną", jedynie tego mi brakuje. Będę musiała poznać wszystkie, a przynajmniej część kotów ze stada i nauczyć się ich imion. Takie życie mi się chyba podoba. Po kilku minutach leżenia usłyszałam odgłos płynącej wody. Wstałam i lekko ruszyłam uszami. Miałam zamiar iść w jej kierunku, ale przed tym rozmazałam piasek na którym była mapa. Co by się stało, gdyby wróg zobaczył mapę? Na pewno nic dobrego. Powolnym krokiem ruszyłam w stronę tamtego odgłosu. Robiło się już coraz to ciemniej i ciemniej, aż w końcu nastał zmrok. Dopiero wtedy dotarłam do źródła dźwięku, którym okazało się być jezioro łez. W nocy wyglądało to naprawdę pięknie. Usiadłam na brzegu i spojrzałam w taflę wody, na której odbijało się nocne niebo, gwiazdy i wielki, przepiękny księżyc. Nim się zorientowałam zaczęłam nucić piosenkę i wraz z kolejnymi słowami coraz to głośniej aż brzmiało to tak jak powinno. Kiedy kończyłam śpiewać usłyszałam złamanie się gałązki.

<Neitras?>
✐ 432 słowa
+10 SK

niedziela, 2 września 2018

Od Snowy CD. Moon

Lwica zaczęła się zbliżać coraz bardziej. Teraz już widziałam jak wygląda. Była ona kremowa, nie wyglądała na taką, która ma złe zamiary. Podchodziła do mnie dość przyjaźnie, jednak nie wiadomo co miała zamiar zrobić. Na czole miała czarny księżyc. Wyglądało na to, że włada tym żywiołem. Jej szyję zdobił czarny naszyjnik z symbolem przypominającym księżyc. Na przednich łapach miała dwie bransoletki. Jedna była kolczasta, a druga przypominała cienki łańcuszek. Kiedy samica była już koło mnie, spytała:
- Czemu przede mną uciekasz?
Nic nie odpowiedziałam. Byłam tak wystraszona, że nawet nie pisnęłam słowa. Długo przeglądałam się lwicy, a ona mnie. Potem znów się odezwała:
- Mam na imię Moon i tak jak ty pochodzę z tego stada.
Wtedy odetchnęłam z ulgą i podniosłam się na łapy. Teraz byłam pewna, że nie miała złych zamiarów, chociaż to dziwne żeby włóczyła się w lasach nocom. Może jest jakaś opętana, a może przechodziła tędy, bo Alfa coś od niej chciała, albo z zupełnie innego powodu. Postanowiłam już o tym nie myśleć i powiedziałam:
- Witaj ja jestem Snowy. Przepraszam, że Cię śledziłam, ale jestem tutaj nowa. Nie wiedziałam, że należysz do stada. Usłyszałam jakieś dziwne odgłosy z tej strony, które mnie obudziły, więc postanowiłam to sprawdzić. Doprowadziły mnie do Ciebie. Czy to Ty wydawałaś te dziwne dźwięki? Przepraszam, że przerwałam ci... A w ogóle co tutaj robisz sama w środku nocy?
Odpowiedziałam lwicy jak to było, że tutaj trafiłam. Nadal byłam zdziwiona, ponieważ z początku myślałam, że to jakiś demon, który chce mnie porwać, a okazało się, że to członek stada, do którego nie dawno dołączyłam. Cieszyłam się jednak, że poznałam kogoś że stada. Do tej pory znałam tylko Alfę Czkię, a teraz znam też I Moon. Po chwili samica odpowiedziała:
- ...
(Moon?)
✐ 289 słów
+5 SK

Od Sabre CD. Darcy

Tej nocy obudził mnie deszcz. Nie mogłem zasnąć przez bardzo długi czas. Wkurzały mnie też odgłosy szumu drzew. Wstałem na chwilę i wyszedłem przed jaskinie. Deszcz w ciągu kilku sekund zmoczył mnie całego. Weszłem szybko z powrotem do jaskini i obserwowałem deszcz oraz drzewa, które szumiały nieustannie. Po długim czasie nareszcie zasnąłem. Rano byłem nie wyspany i miałem ochotę spać do południe, ale pomyślałem, że poranny bieg postawi mnie na łapy. Wyszedłem wiec z jaskini i przebiegłem się na plażę i z powrotem. Nie mogłem odmówić sobie pływania, więc chwilę czasu zajął mi powrót do domu. Potem zastanawiałem się, co mam teraz robić. Nudziło mi się trochę, ale zauważyłem wielkie drzewo.
- Hmmm...
Zastanawiałem się chwilę, ale potem uznałem, że nie ma co się zastanawiać.
Drzewo było wielkie, wyglądało na jakiś dąb, idealne do wspinaczki. Chociaż gepardy nie chodzą po drzewach, ja byłem inny. Pobiegłem szybko na to drzewo i wspiąłem się aż n sam szczyt. Dąb był naprawdę bardzo wielki, a ja byłem dosyć wysoko i w każdej chwili mogłem spaść. Zszedłem więc trochę niżej.
- Ale widoki! - Powiedziałem do siebie.
Z góry było widać wszystko! Widziałem nawet plażę, polanę, każde drzewo. Zauważyłem także jakieś góry, nawet jaskinie innych kotowatych. Zszedłem z dęba i podążałem w stronę jaskini, ale spostrzegłem przy jednym z drzew jakiegoś rysia. Była to samica z naszego stada. Podbiegłem do niej kawałek. Chwilę ją obserwowałem. Widziałem jak ratuje wiewiórkę. Powiedziałem do niej:
- Widzę, że uczynna samiczka.
Nic nie powiedziała. Wyglądała jakby mnie zignorowała lub nie usłyszała. Odchodziła w przeciwnym ode mnie kierunku.
- Gdzie uciekasz? - Spytałem
Wtedy samica przyspieszyła. Wyglądało na to, że nie chciała abym za nia szedł. Jednak poszedłem. Zapytałem:
- Powiesz mi jak masz na imię?
Odpowiedziała mi:
- Darcy, pasuje?
- Ja jestem Sabre, ładne masz imię.
- Dzięki.
- Co tu robisz całkiem sama?
Wyglądała jakby nie wiedziała co ma powiedzieć. Czekałem na odpowiedź tylko chwile. Potem odpowiedziała:
- Ja...

(Darcy?)
✐ 323 słów
+10 SK
Szablon
Karou
Royalog