Pewnie nikomu nie będzie się chciało tego czytać, ale przynajmniej był fan z pisania C:
Utkwiłem zamyślony wzrok w krwistoczerwonym słońcu, które powoli, ale nieubłaganie znikało za horyzontem aby dać tej części świata wyciszenie i odpoczynek. Tak, tej części świata, lecz nie nam. Nie tym, co żyli wśród złocistych piasków, nie tym, co nazywali je swoim prawdziwym domem, nie tym, którzy odeszli z bezpiecznej przystani Lasu. Wyrzutkom, mordercom, buntownikom. Tym nie przysługiwał spokój i wyciszenie, jedynie ciągła czujność i oczekiwanie na atak.
Większość żyjących w Lesie braci mieli o nas właśnie taki obraz; żywiących się rozpaczą zabójców, pełznących wśród piasków niczym żmije, które gdy tylko wyczują zapach krwi zagrażającej ich istnieniu koło swoich gadzich ciał, wyskakują z ukrycia i wciągają swoje niewinne ofiary w objęcia niechybnej śmierci przy użyciu jadu, który płonie jak ogień zemsty w ich duszach. A tak naprawdę owymi żmijami był Kwarastes i jego banda, którzy wpuszczali jadowite słowa w głowy swoich nieświadomych słuchaczy, karmiąc ich obrazem lepszego życia bez nas. Bez Dzieci Pustyni żyjących wolno wśród fal złotego oceanu opływającego ze wszystkich stron zieloną wyspę, bezpieczną przystań uciśnionych i zastraszanych kotów, okrytych chroniącymi ich skrzydłami ,,Wielkiego Wodza" Kwarastesa. Niestety nikt już nie pamięta tajemniczej śmierci prawdziwego, mądrego przywódcy, który odszedł w zapomnienie odkąd na pierwszy plan wyszedł nowy lider. Nikt nie pamięta owego śmiałka, który rzucił mu pod nogi potężne oskarżenia i skłonił nas do nieufności. Nikt już nie pamięta jego nagłego zniknięcia. I w końcu nikt nie pamięta, kto okazał się prawdziwym mordercą, chcącym zabić po kryjomu członków własnego stada z tlącej się od dawna nienawiści do nich.
Nikt oprócz nas.
Ognista kula już prawie cała zniknęła za linią horyzontu. Świat ogarniała stopniowo zwiększają się ciemność, tocząca walkę ze zmęczonym słońcem i jego słabnącymi jasnymi promieniami. Jej koniec zbliżał się nieubłaganie z każdą mijająca sekundą. Uniosłem głowę ku niebu patrząc na nie z podziwem. Widziało już tyle różnych chwil; szczęśliwych i smutnych, jednak trwało nadal aby zapewnić równowagę i życie. Dojrzałem nabierające odwagi pojedyncze gwiazdy, które pokonały swój strach przed światłem dnia i wcześniej ukazały swoją obecność zachęcone obecnością ich nocnego towarzysza- księżyca. W grzbiet uderzył mnie silny podmuch zimnego wiatru zapowiadającego chłodną noc.
Gdybym ponownie musiał stanąć na tym samym rozwidleniu dróg, nie wahałbym się ani chwili. Jeszcze raz wybrałbym pustynię i związane z nią niebezpieczeństwa oraz niewygody. Przez te wszystkie lata Las stał mi się obcy. Silne wiatry nadciągającego huraganu fałszu i kłamstw wyrwały z niego moje korzenie i odcięły soki, dające beztroskę i życiową radość. Jednak nie upadłem tak jak martwe drzewo powalone bezlitośnie owym huraganem, rzucone na pastwę srożącej się burzy. Wraz z moją dzisiejszą nową rodziną porzuciłem pobojowisko gnijących, sponiewieranych i pochylonych pod wpływem wichury drzew. Odszedłem gnany chęcią zaradzenia chorobie, która od tamtego czasu poczęła trawić niegdyś piękne, kwitnące w bezpieczeństwie i dobrobycie drzewa, które teraz albo zbyt zmęczone tym wiatrem albo w strachu przed jego potężną siłą albo zadowolone jego niszczycielską potęgą pozostawały w miejscu nie mogąc lub nie chcąc odejść z miejsca, które było jego królestwem, a jednocześnie ich domem.
Słońce skryło się już przed wzrokiem, posyłając jedynie ostatnie krwistoczerwone blaski aby jeszcze choć chwilę móc zapewnić światu jasność, jednak z każdą sekundą zanikały one coraz bardziej aby w końcu ustąpić miejsca ich siostrze- ciemności- która z chęcią przykryła nieboskłon kołdrą z gwiazd.
Siedziałem w bezruchu czując pod łapami zanikające ciepło piasku, leniwie przesuwając po nim ogonem. Nagle moje uszy pochwyciły odgłos zbliżających się cicho kroków, więc wyostrzyłem uwagę, bynajmniej nie ruszając się z miejsca. Ze wzrokiem cały czas utkwionym w miejscu, gdzie po raz ostatni widziałem słońce, czekałem na zbliżenie się idącego w moim kierunku dzikiego kota, siedząc w całkowitym bezruchu. Po kilkunastu kolejnych sekundach wyczułem jego obecność po mojej prawej stronie.
-Zwiadowcy już wyruszyli.- powiedział cichy głos jednego z moich najdawniejszych przyjaciół, Sewery, która jako jedna z pierwszych udała się na pustynię.
-Dzięki Sewero.- skierowałem na nią swój wzrok i uśmiechnąłem się widząc w mroku zarys jej smukłej sylwetki oraz odbijające się w jej zielonych oczach światło księżyca.
-Matka cię woła. Nie chce żebyś tu umarł z samotności.- zaśmiała się złośliwie siadając tuż obok mnie, zanurzając pazury w piasku i co róż je wyciągając.
Matka był drugim z moich starych przyjaciół, który był zaledwie rok starszy ode mnie, lecz zachowywał się jak rodzic całej grupy. Stąd jego przezwisko; nieustannie martwił się o swoją drugą rodzinę i tak naprawdę to on dbał o to aby każdy miał wszystko czego potrzebuje. Nie mógł ścierpieć, gdy ktoś sam siedział w nocy z dala od reszty, narażony na chłód i niespodziewany atak. Westchnąłem teatralnie i powoli wstałem, czując krótki ból w mięśniach będący skutkiem siedzenia w miejscu przez dłuższy czas.
-Można by pomyśleć, że to on tu rządzi.- uśmiechnąłem się krzywo, a Sewera prychnęła.
-Bo taka jest prawda.- mruknęła, po czym wybuchnęła cichym śmiechem. Pokręciłem tylko głową z ubolewaniem, przewróciłem oczami, tak aby mogła to zobaczyć i odwróciłem się w stronę miejsca, gdzie w ostatnich dniach stacjonowała nasza grupa. Kocica podążała tuż za mną niby mój cień, bezszelestnie sunąc po piasku. Wracając do tego co koty z Lasu mówiły, Sewera miała coś z węża; niebezpieczna, ale znająca umiar lwica mogąca podejść z zaskoczenia każdego, nie wydając przy tym dźwięku.
Naszemu spacerowi towarzyszyła cisza, przerywana od czasu do czasu pociągłym wyciem pustynnych psów polującym po zapadnięciu zmroku lub zwiastującym zagrożenie delikatnym sykiem w pobliżu. Księżyc oświetlał drogę, a temperatura wyraźnie malała. Moim ciałem wstrząsnęły lekkie dreszcze, które zaraz umilkły, na wskutek powiewu odrobinę cieplejszego wiatru. Noc wydawała się spokojna i cicha, jednak mimo to uważnie przebiegałem spojrzeniem tu i tam w poszukiwaniu jakiegoś ruchu, skupiłem na dobiegających zewsząd odgłosach i zapachach. Nigdy nie wiadomo czy coś lub ktoś nie czai się w mrokach nocy. W dodatku od ponad tygodnia nie mieliśmy żadnych potyczek z kotami Kwarastesa, należało więc mieć oczy dookoła głowy przez cały czas. Naprawdę rzadko kiedy zapadała cisza na tak długi okres czasu.
To właśnie w takim czasie jak ten najczęściej ujawniała się ilość zmartwienia i stresu, które nosiłem w sobie na co dzień. Z braku innych rozrywek najczęściej pogrążałem się w myślach, cały czas musząc zwracać uwagę na otoczenie. Walka i chęć przetrwania oraz zapewnienia względnego bezpieczeństwa grupie odbierała mi chwile na użalanie się nad sobą, więc zazwyczaj nie czułem się taki zmęczony. Właśnie, zmęczony. W takich chwilach jak ta niespodziewanie na kark spadał mi ogrom odpowiedzialności i czarno malująca się przyszłość. Całe szczęście zdołałem to jakoś ze sobą pogodzić i przyzwyczaić się, więc nie obawiałem się chwili samotności czy odpoczynku. Zbyt kochałem pustynię i moją drugą rodzinę aby długo martwić się o jutrzejszy dzień czy też być od środka wyniszczanym przez stres. Takie życie, raz na wozie raz pod wozem...
Coś poruszyło się po naszej lewej, stojąc nisko na ugiętych łapach jakby przygotowane do skoku. Spiąłem mięśnie i zatrzymałem się, lecz w tej chwili odezwał się znajomy, kpiący głos.
-Ach, to ty. Palajmosie. Z Sewerą, no, no... Czyżbyś nie wiedział, że nocne przechadzki nawet z tak piękną damą nie są warte utraty życia?- prychnąłem na te słowa, jednocześnie z Sewerą, która zrobiła to na wzmiankę o pięknej damie. To prawda, miała godną podziwu urodę, lecz gardziła związkami. Mówiła, że chce być ptakiem wolnym, a nie spętanym przez łańcuch partnerstwa.
-Jakbym nigdy nie szedł sam w nocy na obserwację czy wycieczkę do Lasu.- mruknąłem cicho, ale tak aby Tekus mógł mnie usłyszeć. Wzruszył jedynie barkami i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Dobra, idźcie. Nie mogę wam przecież poświęcać całej uwagi.- rzucił, po czym odszedł dalej wypatrując niebezpieczeństwa. Spotkanie z nim oznaczało, że jesteśmy już po połowie drogi, był bowiem pierwszą z czujek nocnych patrolujących wyznaczony obszar pustyni.
Szliśmy dalej, nadal w milczeniu. Parędziesiąt minut później natknęliśmy się na kolejnego strażnika- Husa. Minęliśmy go po paru słowach powitania, po czym kontynuowaliśmy wędrówkę. Po kolejnych trzydziestu minutach drogę zagrodził nam Sawier, który gdy tylko zdał sobie sprawę, że to my, bez słowa skoczył w noc.
W końcu naszym oczom ukazał się delikatny uskok, zza którego biła delikatna jasność. Zapalili sobie ogień, cwaniaczki. Szybko pokonaliśmy ten ostatni odcinek drogi, a wkrótce naszym oczom ukazało się sześcioro dzielnych, zaufanych i niesamowitych towarzyszy, którzy albo leżeli wokół małego ogniska albo rozmawiali stojąc przy płomieniach aby się ogrzać. Obok nich, na uboczu siedział całkiem spory lew o ciemnobrązowej grzywie i odrobinę jaśniejszym futrze, którego nie znałem. Zmierzyłem go uważnym spojrzeniem, po czym skierowałem wzrok na przyjaciół przy ogniu. Pierwszy dostrzegł nas Duktet, któremu zalśnił w oku jasny blask.
-Koty, Lajmos i Sewer wrócili.- wprost uwielbiał skracać imiona wszystkich, których znał i nic nie robił sobie z tego, że komuś się to nie podobało. Trzeba było się przyzwyczaić, bo inna opcja nie wchodziła w grę. Wszyscy, nawet ja i Grasmos, który na początku miał ochotę zapchać mu pysk piaskiem dali za wygraną, mimo długiej i zażartej walki.
Obcy kot podniósł głowę i wpatrzył się we mnie intensywnymi, ciemnymi ślepiami o poważnym wyrazie, nie spuszczając wzroku ani na moment. Widziałem to spojrzenie katem oka, ale póki co nie odwzajemniłem go, kierując uwagę na przyjaciół, których część pozostała na miejscach, a część podniosła się z ziemi aby nas powitać. Pierwszy dopadł nas Matka.
-Do diabła, wy młodzi! Ile razy mam się powtarzać?- spytał z udawanym gniewem, który wyszedł mu naprawdę słabo, na wskutek wylewającego się jak przelana woda w szklance uśmiechu. Dla niego już nie ma nadziei.
-Wcale nie musisz, staruszku.- odparła Sewera zamiatając ogonem z maską powagi na pysku. Matka jedynie zaśmiał się, po czym popchnął nas ku ogniu i podczas wykonywania tej czynności szepnął mi do ucha:
-Ten lew przy cieniu przyszedł do ciebie.- wymruczał ledwo dosłyszalnie. Wtedy dopiero skupiłem pełną uwagę na siedzącego we względnej samotności obcego kota. Z niepokojem obserwowałem drogę, którą pokonałby gdyby chciał uciec i po zmierzeniu spojrzeniem dystansu z pewnym spokojem ustaliłem, że daleko by nie uszedł. Skąd przecież mieliśmy wiedzieć czy nie jest to szpieg z Lasu?
Następnie podeszli do mnie Rowen i Dardes, którzy zdali mi sprawozdanie z minionego dnia, jako, że nie byłem z nimi od wczorajszego wieczora. Sewera cicho stała za mną i w milczeniu przysłuchiwała się słowom, które padały z pysków obu kotów. Po zakończeniu całkiem krótkiego raportu podziękowałem im, po czym poprosiłem o chwilę samotności patrząc kątem oka na wyraźnie czekającego obcego lwa. Oddalili się na pewną odległość i zaczęli się przekomarzać, wszyscy oprócz Rowena i Jarewa, którzy oglądali i przysłuchiwali się bardzo uważnie każdemu zdaniu; Rowen z wieczną maską powagi, a Jarew z cieniem rozbawienia w wyrazie. Jak dzieci. Z udawanym ubolewaniem pokręciłem głową widząc radość płynącą z uczestniczących w kłótni, po czym nie chcąc przedłużać nieznajomemu jeszcze bardziej jego czasu oczekiwania skierowałem ku niemu swe kroki. Widząc moje ruchy, podniósł się powoli, lecz nie podszedł, czekał w bezruchu na to aż się zbliżę.
-Mam nadzieję, że nie działasz przeciwko nam, inaczej będziesz musiał odejść jak najszybciej.- rozpocząłem niskim głosem, rzucając mu poważne spojrzenie prosto w oczy. Lew nie spuścił wzroku, jedynie uniósł odrobinę wyżej głowę stanowczym ruchem i odparł całkowicie opanowanym głosem:
-Nie przyszedłem tu w celach, które miałyby dostarczyć kotom z Lasu jakichkolwiek informacji o tobie czy twojej grupie, Palajmosie.- ton jakim wypowiedział słowo kotom, był wyraźnie pogardliwy. Miałem wrażenie, że mogę owemu lwu zaufać, jednak póki co zabroniłem sobie tego; zawsze mógł udawać, choć wyglądał na całkiem wiarygodnego.
-W takim razie jak nas znalazłeś i co cię do nas sprowadza?- zapytałem mrużąc oczy aby obcy nie mógł ujrzeć jak rozglądam się ukradkiem po rozpoczynających się parę metrów od nas ciemnościach. Lew przechylił łeb tnąc ogonem powietrze, które powoli nabierało napięcia.
-Mam swoje sposoby i swoich informatorów w Lesie, którzy są po waszej stronie, tak samo jak i ja. Co do drugiego pytania, pewnie domyślasz się jednego z powodów.- tak, oczywiście. Chciał dołączyć do Dzieci Pustyni, skoro wyznał, że stoi za nami w sprawie, która poróżniła nas przed laty z mieszkającymi dalej wśród drzew dzikimi kotami, niegdyś naszymi partnerami w polowaniach i wspólnym życiu.
-Powiedziałeś jeden z powodów. Jest więc ich więcej.- stwierdziłem przyglądając się mimice nieznajomego lwa, który dalej nie pokazywał żadnych emocji. Skinął jedynie głową.
-Dokładniej jeden.- sprostował drapiąc pazurami piasek i przyglądając się mu z zainteresowaniem. Czekałem cierpliwie w milczeniu na jego dalsze słowa siadając, aby pokazać mu, że nie mam na razie zamiaru traktować go jak obcego. Skoro chciał dołączyć do rebeliantów i jeżeli wkrótce się to stanie, będzie członkiem rodziny. Ale czy jest godny zaufania?
-Mianowicie chciałem się spytać o kogoś, kto dołączył do was przed laty.- nastawiłem uszu z zainteresowaniem. Czyżby był to członek rodziny lub znajomy któregoś z moich żyjących lub poległych przyjaciół?
-Jego imię brzmi, lub brzmiało, Maverick.- zamurowało mnie, dosłownie nie mogłem się ruszyć, jedynie wytrzeszczałem oczy na tego lwa, który właśnie powiedział moje stare imię. Zaraz jednak skoczyłem ku niemu i warknąłem mu w ucho:
-Cicho! Nie wymawiaj tu więcej tego imienia, bo ujawnisz tożsamość jego posiadacza.- Lwu podekscytowaniem błysnęły oczy, gdy usłyszał ostatnie słowa mojej wypowiedzi.
-Więc on żyje?- spytał z ledwo widoczną nadzieją zrzucając na parę sekund maskę obojętności.
-Owszem.- powstrzymałem się od powiedzenia mu, że mówił o mnie, nie wiedząc nadal czy jest godny zaufania. Tak wielkiej tajemnicy nie mogłem ujawnić pierwszemu lepszemu kotu, który znał je w przeszłości.
-Ale skąd go nasz?- spytałem podejrzliwie rzucając spojrzenie w stronę mojej grupy. Z odległości, w której się znajdowali nie było mowy aby usłyszeli naszą rozmowę. Jedynymi, którzy znali moją prawdziwą tożsamość byli Sewera, Matka i Tekus, których darzę przyjaźnią niemal od początku mojego życia. Ja znałem ich, a oni znali mnie, jednak przysięgliśmy sobie nawzajem, że od czasu ponownego spotkania w szeregach Dzieci Pustyni nigdy nie użyjemy swoich prawdziwych imion bez wyraźnego polecenia ze strony każdego z posiadaczy.
-To mój brat.- po raz kolejny moje członki zostały pozbawione zdolności ruchów. Z niedowierzaniem wpatrywałem się w oblicze stojącego przede mną lwa, który jeszcze chwilą był mi nieznajomym.
-Jastes?- spytałem cicho, jakby bojąc się usłyszeć odpowiedź przeczącą, lecz lew otworzył szeroko oczy i wbił we mnie zdziwione, ale i całkowicie szczęśliwe spojrzenie, którego nigdy później nie dane mi było ponownie zobaczyć.
-To ty, prawda?- zapytał z entuzjazmem, a ja jedynie pokiwałem głową na znak zgody, bez mrugnięcia wpatrując się w niego, jak oślepiona przez światła nadjeżdżającego samochodu stojąca na szosie sarna. Jastes przyskoczył do mnie jak młody kociak, wspiął się na tylne łapy, a przednie oparł na moim grzbiecie i ugryzł mnie całkiem mocno w ucho.
-Co robisz, u licha?- spytałem go ze śmiechem, w końcu odzyskując zdolność normalnego poruszania się i mowy.
-A niech cię! Nie widziałem cię przez ponad dwa lata! Co ty sobie myślisz, że jak mnie tam zostawiłeś to się mnie pozbędziesz i nie unikniesz kary?- zapytał z udawanym wzburzeniem, napierając na mnie całym ciałem, próbując mnie przewrócić. Prychnąłem.
-Phi! Już się boję.- wyszczerzyłem zęby w diabelskim uśmiechu, rzucając mu wyzwanie, które z chęcią przyjął, bo parę sekund później opuścił się na ziemię i pchnął mnie w bok, starając się przewrócić.
-Próbuj dalej.- rzuciłem po tym, jak odsunąłem się o krok i szybko przerzuciłem spojrzenie na stojącą po drugiej stronie ogniska grupę, która porzuciwszy kłótnię teraz przypatrywała się nam z wyraźnym zainteresowaniem, lecz uszanowała moja prośbę o chwilę samotności z Jastesem.
Mój brat odskoczył i przekręcił głowę patrząc na mnie kpiąco, z jednym przymkniętym okiem.
-Co się tak cieszysz?- mruknąłem napinając mięśnie w oczekiwaniu na jakąś niespodziankę. Nic jednak nie przygotowało mnie na nagły, pierońsko mocny podmuch wiatru, który pchnął mnie i wbił w piasek. Wstałem powoli i otrzepałem się z godnością, po czym wolnym krokiem podszedłem do Jastesa kręcąc głową na znak przerwania naszej małej walki.
-Widzę bracie, że i ty masz niecodzienne zdolności. To jednak nie tłumaczy twojej nieczystej gry.- Lew cofnął się o krok i delikatnie uśmiechnął przyglądając mi się jakby mnie dopiero co ujrzał.
-Powiedziałeś: i ty.- uniósł brew w niemym pytaniu.
-Owszem. Wiatr?- kiwnął łbem w zgodzie.
-A ty?- uderzyłem ogonem w ziemię.
-Piasek.- Jastesowi uśmiech nie schodził z pyska, tak samo jak i mi. Szczerze tęskniłem za moim bratem, choć spędziłem z nim o wiele mniej czasu niż normalna rodzina, a wszystko z powodu poczucia obowiązku i niechęci do Kwarastesa. Nie sądziłem, że zobaczę go kiedyś jeszcze za czasów Kwarastesa u władzy, tym bardziej więc cieszyłem się z ponownego spotkania. Cofnąłem się o krok i dokładnie przyjrzałem. Wyglądał tak niepodobnie do tego małego kociaka, jakim był te ponad dwa lata temu! Sierść porastająca jego grzbiet z biegiem czasu ściemniała, teraz mając kolor czekolady, tak samo jak i bujna grzywa o parę odcieni ciemniejsza. Wyrósł na wysokiego, smukłego kota, któremu pod skórą rysowały się wyćwiczone i twarde mięśnie, pełnego pewności i spokoju. Cała jego sylwetka promieniała dumą i godnością. Mój dzieciak.
-Jak się miewa Rosalia?- zapytałem siadając. Mojemu bratu uśmiech powoli ześlizgnął się z pyska, a w jego oczy napełniły się pewnym bólem, którego nie starał się ani trochę ukrywać, jak to miał w zwyczaju robić potem. Lśniły, odbijając płochliwe płomienie ogniska, niespokojnie trzepiące zabójczymi językami w stronę nieba.
-Odeszła.- powiedział tylko to jedno słowo, wpatrując się w jeden punkt gdzieś ponad moją głową. Nic na to nie rzekłem, ponieważ owa strata ukuła i mnie; co więc musiał przeżywać Jastes, którego lwica wychowała jak własnego syna? Siedzieliśmy parę chwil w ciszy upamiętniającej oddaną przyjaciółkę naszej rodziny, tępo wpatrując się w pierwsze lepsze miejsca, które przyciągnęły wzrok. W końcu Jastes westchnął i podniósł wzrok.
-W takim razie pozwolisz mi dołączyć do twojej grupy?- zapytał z nadzieją. Automatycznie włączył mi się tryb opiekuńczego, starszego brata, który stanowczo sprzeciwił się dopuszczeniu swojego młodszego rodzeństwa do walki i niebezpiecznych momentów, w których łatwo o utratę życia. Jednak z drugiej strony nie chciałem puszczać go z powrotem do Lasu, pod niewolę Kwarastesa, z dala ode mnie, samego. Miał prawo do wolności, tak jak i ja. Jak mogłem mu zabronić bronienia tych wszystkich niewinnych kotów od trującego jadu słów Lidera Lasu? Podążania za własną drogą i marzeniami? Pamiętałem doskonale moją ogromną chęć wyrwania się tutaj, na pustynię, z dala od tego oszczercy i mordercy. Westchnąłem ciężko w duchu, podejmując trudną decyzję.
-Jeśli tego pragniesz, nie mogę ci tego zabronić.- Jastesowi, któremu do tej pory towarzyszył wyraźny niepokój o moje słowa jakby ciężar zsunął się z grzbietu; ciało rozluźniło się, a błysk w oku powrócił z podwójną mocą.
-Oczywiście, że tak.- stwierdził ze stalową pewnością prostując sylwetkę i unosząc głowę.
-W takim razie, bracie, musisz porzucić swoje stare imię i przyjąć nowe jakoby ono było tym pierwotnym. Pod żadnym pozorem nikt nie może znać twojej prawdziwej tożsamości, ponieważ mogłoby mieć to naprawdę okropne skutki w przyszłości.- Jastes przymknął oczy w zamyśleniu, po czym rzucił z wahaniem:
-Co powiesz na Pratiana?
-Świetnie.- dałem mu uspokajający uśmiech.- A zatem Pratianie, chodź, poznasz swoją nową rodzinę.- począłem iść w kierunku ognia, lecz nagle zatrzymałem się.
-I już nigdy nie nazywaj mnie Maverickiem. Teraz moje imię brzmi Palajmos.- powiedziałem stanowczo przeszywając go proszącym, ale i zdeterminowanym spojrzeniem. Ten tylko skinął głową w zrozumieniu i podążył za mną do swojego nowego życia.
Gdybym ponownie musiał stanąć na tym samym rozwidleniu dróg, nie wahałbym się ani chwili. Jeszcze raz wybrałbym pustynię i związane z nią niebezpieczeństwa oraz niewygody. Przez te wszystkie lata Las stał mi się obcy. Silne wiatry nadciągającego huraganu fałszu i kłamstw wyrwały z niego moje korzenie i odcięły soki, dające beztroskę i życiową radość. Jednak nie upadłem tak jak martwe drzewo powalone bezlitośnie owym huraganem, rzucone na pastwę srożącej się burzy. Wraz z moją dzisiejszą nową rodziną porzuciłem pobojowisko gnijących, sponiewieranych i pochylonych pod wpływem wichury drzew. Odszedłem gnany chęcią zaradzenia chorobie, która od tamtego czasu poczęła trawić niegdyś piękne, kwitnące w bezpieczeństwie i dobrobycie drzewa, które teraz albo zbyt zmęczone tym wiatrem albo w strachu przed jego potężną siłą albo zadowolone jego niszczycielską potęgą pozostawały w miejscu nie mogąc lub nie chcąc odejść z miejsca, które było jego królestwem, a jednocześnie ich domem.
Słońce skryło się już przed wzrokiem, posyłając jedynie ostatnie krwistoczerwone blaski aby jeszcze choć chwilę móc zapewnić światu jasność, jednak z każdą sekundą zanikały one coraz bardziej aby w końcu ustąpić miejsca ich siostrze- ciemności- która z chęcią przykryła nieboskłon kołdrą z gwiazd.
Siedziałem w bezruchu czując pod łapami zanikające ciepło piasku, leniwie przesuwając po nim ogonem. Nagle moje uszy pochwyciły odgłos zbliżających się cicho kroków, więc wyostrzyłem uwagę, bynajmniej nie ruszając się z miejsca. Ze wzrokiem cały czas utkwionym w miejscu, gdzie po raz ostatni widziałem słońce, czekałem na zbliżenie się idącego w moim kierunku dzikiego kota, siedząc w całkowitym bezruchu. Po kilkunastu kolejnych sekundach wyczułem jego obecność po mojej prawej stronie.
-Zwiadowcy już wyruszyli.- powiedział cichy głos jednego z moich najdawniejszych przyjaciół, Sewery, która jako jedna z pierwszych udała się na pustynię.
-Dzięki Sewero.- skierowałem na nią swój wzrok i uśmiechnąłem się widząc w mroku zarys jej smukłej sylwetki oraz odbijające się w jej zielonych oczach światło księżyca.
-Matka cię woła. Nie chce żebyś tu umarł z samotności.- zaśmiała się złośliwie siadając tuż obok mnie, zanurzając pazury w piasku i co róż je wyciągając.
Matka był drugim z moich starych przyjaciół, który był zaledwie rok starszy ode mnie, lecz zachowywał się jak rodzic całej grupy. Stąd jego przezwisko; nieustannie martwił się o swoją drugą rodzinę i tak naprawdę to on dbał o to aby każdy miał wszystko czego potrzebuje. Nie mógł ścierpieć, gdy ktoś sam siedział w nocy z dala od reszty, narażony na chłód i niespodziewany atak. Westchnąłem teatralnie i powoli wstałem, czując krótki ból w mięśniach będący skutkiem siedzenia w miejscu przez dłuższy czas.
-Można by pomyśleć, że to on tu rządzi.- uśmiechnąłem się krzywo, a Sewera prychnęła.
-Bo taka jest prawda.- mruknęła, po czym wybuchnęła cichym śmiechem. Pokręciłem tylko głową z ubolewaniem, przewróciłem oczami, tak aby mogła to zobaczyć i odwróciłem się w stronę miejsca, gdzie w ostatnich dniach stacjonowała nasza grupa. Kocica podążała tuż za mną niby mój cień, bezszelestnie sunąc po piasku. Wracając do tego co koty z Lasu mówiły, Sewera miała coś z węża; niebezpieczna, ale znająca umiar lwica mogąca podejść z zaskoczenia każdego, nie wydając przy tym dźwięku.
Naszemu spacerowi towarzyszyła cisza, przerywana od czasu do czasu pociągłym wyciem pustynnych psów polującym po zapadnięciu zmroku lub zwiastującym zagrożenie delikatnym sykiem w pobliżu. Księżyc oświetlał drogę, a temperatura wyraźnie malała. Moim ciałem wstrząsnęły lekkie dreszcze, które zaraz umilkły, na wskutek powiewu odrobinę cieplejszego wiatru. Noc wydawała się spokojna i cicha, jednak mimo to uważnie przebiegałem spojrzeniem tu i tam w poszukiwaniu jakiegoś ruchu, skupiłem na dobiegających zewsząd odgłosach i zapachach. Nigdy nie wiadomo czy coś lub ktoś nie czai się w mrokach nocy. W dodatku od ponad tygodnia nie mieliśmy żadnych potyczek z kotami Kwarastesa, należało więc mieć oczy dookoła głowy przez cały czas. Naprawdę rzadko kiedy zapadała cisza na tak długi okres czasu.
To właśnie w takim czasie jak ten najczęściej ujawniała się ilość zmartwienia i stresu, które nosiłem w sobie na co dzień. Z braku innych rozrywek najczęściej pogrążałem się w myślach, cały czas musząc zwracać uwagę na otoczenie. Walka i chęć przetrwania oraz zapewnienia względnego bezpieczeństwa grupie odbierała mi chwile na użalanie się nad sobą, więc zazwyczaj nie czułem się taki zmęczony. Właśnie, zmęczony. W takich chwilach jak ta niespodziewanie na kark spadał mi ogrom odpowiedzialności i czarno malująca się przyszłość. Całe szczęście zdołałem to jakoś ze sobą pogodzić i przyzwyczaić się, więc nie obawiałem się chwili samotności czy odpoczynku. Zbyt kochałem pustynię i moją drugą rodzinę aby długo martwić się o jutrzejszy dzień czy też być od środka wyniszczanym przez stres. Takie życie, raz na wozie raz pod wozem...
Coś poruszyło się po naszej lewej, stojąc nisko na ugiętych łapach jakby przygotowane do skoku. Spiąłem mięśnie i zatrzymałem się, lecz w tej chwili odezwał się znajomy, kpiący głos.
-Ach, to ty. Palajmosie. Z Sewerą, no, no... Czyżbyś nie wiedział, że nocne przechadzki nawet z tak piękną damą nie są warte utraty życia?- prychnąłem na te słowa, jednocześnie z Sewerą, która zrobiła to na wzmiankę o pięknej damie. To prawda, miała godną podziwu urodę, lecz gardziła związkami. Mówiła, że chce być ptakiem wolnym, a nie spętanym przez łańcuch partnerstwa.
-Jakbym nigdy nie szedł sam w nocy na obserwację czy wycieczkę do Lasu.- mruknąłem cicho, ale tak aby Tekus mógł mnie usłyszeć. Wzruszył jedynie barkami i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Dobra, idźcie. Nie mogę wam przecież poświęcać całej uwagi.- rzucił, po czym odszedł dalej wypatrując niebezpieczeństwa. Spotkanie z nim oznaczało, że jesteśmy już po połowie drogi, był bowiem pierwszą z czujek nocnych patrolujących wyznaczony obszar pustyni.
Szliśmy dalej, nadal w milczeniu. Parędziesiąt minut później natknęliśmy się na kolejnego strażnika- Husa. Minęliśmy go po paru słowach powitania, po czym kontynuowaliśmy wędrówkę. Po kolejnych trzydziestu minutach drogę zagrodził nam Sawier, który gdy tylko zdał sobie sprawę, że to my, bez słowa skoczył w noc.
W końcu naszym oczom ukazał się delikatny uskok, zza którego biła delikatna jasność. Zapalili sobie ogień, cwaniaczki. Szybko pokonaliśmy ten ostatni odcinek drogi, a wkrótce naszym oczom ukazało się sześcioro dzielnych, zaufanych i niesamowitych towarzyszy, którzy albo leżeli wokół małego ogniska albo rozmawiali stojąc przy płomieniach aby się ogrzać. Obok nich, na uboczu siedział całkiem spory lew o ciemnobrązowej grzywie i odrobinę jaśniejszym futrze, którego nie znałem. Zmierzyłem go uważnym spojrzeniem, po czym skierowałem wzrok na przyjaciół przy ogniu. Pierwszy dostrzegł nas Duktet, któremu zalśnił w oku jasny blask.
-Koty, Lajmos i Sewer wrócili.- wprost uwielbiał skracać imiona wszystkich, których znał i nic nie robił sobie z tego, że komuś się to nie podobało. Trzeba było się przyzwyczaić, bo inna opcja nie wchodziła w grę. Wszyscy, nawet ja i Grasmos, który na początku miał ochotę zapchać mu pysk piaskiem dali za wygraną, mimo długiej i zażartej walki.
Obcy kot podniósł głowę i wpatrzył się we mnie intensywnymi, ciemnymi ślepiami o poważnym wyrazie, nie spuszczając wzroku ani na moment. Widziałem to spojrzenie katem oka, ale póki co nie odwzajemniłem go, kierując uwagę na przyjaciół, których część pozostała na miejscach, a część podniosła się z ziemi aby nas powitać. Pierwszy dopadł nas Matka.
-Do diabła, wy młodzi! Ile razy mam się powtarzać?- spytał z udawanym gniewem, który wyszedł mu naprawdę słabo, na wskutek wylewającego się jak przelana woda w szklance uśmiechu. Dla niego już nie ma nadziei.
-Wcale nie musisz, staruszku.- odparła Sewera zamiatając ogonem z maską powagi na pysku. Matka jedynie zaśmiał się, po czym popchnął nas ku ogniu i podczas wykonywania tej czynności szepnął mi do ucha:
-Ten lew przy cieniu przyszedł do ciebie.- wymruczał ledwo dosłyszalnie. Wtedy dopiero skupiłem pełną uwagę na siedzącego we względnej samotności obcego kota. Z niepokojem obserwowałem drogę, którą pokonałby gdyby chciał uciec i po zmierzeniu spojrzeniem dystansu z pewnym spokojem ustaliłem, że daleko by nie uszedł. Skąd przecież mieliśmy wiedzieć czy nie jest to szpieg z Lasu?
Następnie podeszli do mnie Rowen i Dardes, którzy zdali mi sprawozdanie z minionego dnia, jako, że nie byłem z nimi od wczorajszego wieczora. Sewera cicho stała za mną i w milczeniu przysłuchiwała się słowom, które padały z pysków obu kotów. Po zakończeniu całkiem krótkiego raportu podziękowałem im, po czym poprosiłem o chwilę samotności patrząc kątem oka na wyraźnie czekającego obcego lwa. Oddalili się na pewną odległość i zaczęli się przekomarzać, wszyscy oprócz Rowena i Jarewa, którzy oglądali i przysłuchiwali się bardzo uważnie każdemu zdaniu; Rowen z wieczną maską powagi, a Jarew z cieniem rozbawienia w wyrazie. Jak dzieci. Z udawanym ubolewaniem pokręciłem głową widząc radość płynącą z uczestniczących w kłótni, po czym nie chcąc przedłużać nieznajomemu jeszcze bardziej jego czasu oczekiwania skierowałem ku niemu swe kroki. Widząc moje ruchy, podniósł się powoli, lecz nie podszedł, czekał w bezruchu na to aż się zbliżę.
-Mam nadzieję, że nie działasz przeciwko nam, inaczej będziesz musiał odejść jak najszybciej.- rozpocząłem niskim głosem, rzucając mu poważne spojrzenie prosto w oczy. Lew nie spuścił wzroku, jedynie uniósł odrobinę wyżej głowę stanowczym ruchem i odparł całkowicie opanowanym głosem:
-Nie przyszedłem tu w celach, które miałyby dostarczyć kotom z Lasu jakichkolwiek informacji o tobie czy twojej grupie, Palajmosie.- ton jakim wypowiedział słowo kotom, był wyraźnie pogardliwy. Miałem wrażenie, że mogę owemu lwu zaufać, jednak póki co zabroniłem sobie tego; zawsze mógł udawać, choć wyglądał na całkiem wiarygodnego.
-W takim razie jak nas znalazłeś i co cię do nas sprowadza?- zapytałem mrużąc oczy aby obcy nie mógł ujrzeć jak rozglądam się ukradkiem po rozpoczynających się parę metrów od nas ciemnościach. Lew przechylił łeb tnąc ogonem powietrze, które powoli nabierało napięcia.
-Mam swoje sposoby i swoich informatorów w Lesie, którzy są po waszej stronie, tak samo jak i ja. Co do drugiego pytania, pewnie domyślasz się jednego z powodów.- tak, oczywiście. Chciał dołączyć do Dzieci Pustyni, skoro wyznał, że stoi za nami w sprawie, która poróżniła nas przed laty z mieszkającymi dalej wśród drzew dzikimi kotami, niegdyś naszymi partnerami w polowaniach i wspólnym życiu.
-Powiedziałeś jeden z powodów. Jest więc ich więcej.- stwierdziłem przyglądając się mimice nieznajomego lwa, który dalej nie pokazywał żadnych emocji. Skinął jedynie głową.
-Dokładniej jeden.- sprostował drapiąc pazurami piasek i przyglądając się mu z zainteresowaniem. Czekałem cierpliwie w milczeniu na jego dalsze słowa siadając, aby pokazać mu, że nie mam na razie zamiaru traktować go jak obcego. Skoro chciał dołączyć do rebeliantów i jeżeli wkrótce się to stanie, będzie członkiem rodziny. Ale czy jest godny zaufania?
-Mianowicie chciałem się spytać o kogoś, kto dołączył do was przed laty.- nastawiłem uszu z zainteresowaniem. Czyżby był to członek rodziny lub znajomy któregoś z moich żyjących lub poległych przyjaciół?
-Jego imię brzmi, lub brzmiało, Maverick.- zamurowało mnie, dosłownie nie mogłem się ruszyć, jedynie wytrzeszczałem oczy na tego lwa, który właśnie powiedział moje stare imię. Zaraz jednak skoczyłem ku niemu i warknąłem mu w ucho:
-Cicho! Nie wymawiaj tu więcej tego imienia, bo ujawnisz tożsamość jego posiadacza.- Lwu podekscytowaniem błysnęły oczy, gdy usłyszał ostatnie słowa mojej wypowiedzi.
-Więc on żyje?- spytał z ledwo widoczną nadzieją zrzucając na parę sekund maskę obojętności.
-Owszem.- powstrzymałem się od powiedzenia mu, że mówił o mnie, nie wiedząc nadal czy jest godny zaufania. Tak wielkiej tajemnicy nie mogłem ujawnić pierwszemu lepszemu kotu, który znał je w przeszłości.
-Ale skąd go nasz?- spytałem podejrzliwie rzucając spojrzenie w stronę mojej grupy. Z odległości, w której się znajdowali nie było mowy aby usłyszeli naszą rozmowę. Jedynymi, którzy znali moją prawdziwą tożsamość byli Sewera, Matka i Tekus, których darzę przyjaźnią niemal od początku mojego życia. Ja znałem ich, a oni znali mnie, jednak przysięgliśmy sobie nawzajem, że od czasu ponownego spotkania w szeregach Dzieci Pustyni nigdy nie użyjemy swoich prawdziwych imion bez wyraźnego polecenia ze strony każdego z posiadaczy.
-To mój brat.- po raz kolejny moje członki zostały pozbawione zdolności ruchów. Z niedowierzaniem wpatrywałem się w oblicze stojącego przede mną lwa, który jeszcze chwilą był mi nieznajomym.
-Jastes?- spytałem cicho, jakby bojąc się usłyszeć odpowiedź przeczącą, lecz lew otworzył szeroko oczy i wbił we mnie zdziwione, ale i całkowicie szczęśliwe spojrzenie, którego nigdy później nie dane mi było ponownie zobaczyć.
-To ty, prawda?- zapytał z entuzjazmem, a ja jedynie pokiwałem głową na znak zgody, bez mrugnięcia wpatrując się w niego, jak oślepiona przez światła nadjeżdżającego samochodu stojąca na szosie sarna. Jastes przyskoczył do mnie jak młody kociak, wspiął się na tylne łapy, a przednie oparł na moim grzbiecie i ugryzł mnie całkiem mocno w ucho.
-Co robisz, u licha?- spytałem go ze śmiechem, w końcu odzyskując zdolność normalnego poruszania się i mowy.
-A niech cię! Nie widziałem cię przez ponad dwa lata! Co ty sobie myślisz, że jak mnie tam zostawiłeś to się mnie pozbędziesz i nie unikniesz kary?- zapytał z udawanym wzburzeniem, napierając na mnie całym ciałem, próbując mnie przewrócić. Prychnąłem.
-Phi! Już się boję.- wyszczerzyłem zęby w diabelskim uśmiechu, rzucając mu wyzwanie, które z chęcią przyjął, bo parę sekund później opuścił się na ziemię i pchnął mnie w bok, starając się przewrócić.
-Próbuj dalej.- rzuciłem po tym, jak odsunąłem się o krok i szybko przerzuciłem spojrzenie na stojącą po drugiej stronie ogniska grupę, która porzuciwszy kłótnię teraz przypatrywała się nam z wyraźnym zainteresowaniem, lecz uszanowała moja prośbę o chwilę samotności z Jastesem.
Mój brat odskoczył i przekręcił głowę patrząc na mnie kpiąco, z jednym przymkniętym okiem.
-Co się tak cieszysz?- mruknąłem napinając mięśnie w oczekiwaniu na jakąś niespodziankę. Nic jednak nie przygotowało mnie na nagły, pierońsko mocny podmuch wiatru, który pchnął mnie i wbił w piasek. Wstałem powoli i otrzepałem się z godnością, po czym wolnym krokiem podszedłem do Jastesa kręcąc głową na znak przerwania naszej małej walki.
-Widzę bracie, że i ty masz niecodzienne zdolności. To jednak nie tłumaczy twojej nieczystej gry.- Lew cofnął się o krok i delikatnie uśmiechnął przyglądając mi się jakby mnie dopiero co ujrzał.
-Powiedziałeś: i ty.- uniósł brew w niemym pytaniu.
-Owszem. Wiatr?- kiwnął łbem w zgodzie.
-A ty?- uderzyłem ogonem w ziemię.
-Piasek.- Jastesowi uśmiech nie schodził z pyska, tak samo jak i mi. Szczerze tęskniłem za moim bratem, choć spędziłem z nim o wiele mniej czasu niż normalna rodzina, a wszystko z powodu poczucia obowiązku i niechęci do Kwarastesa. Nie sądziłem, że zobaczę go kiedyś jeszcze za czasów Kwarastesa u władzy, tym bardziej więc cieszyłem się z ponownego spotkania. Cofnąłem się o krok i dokładnie przyjrzałem. Wyglądał tak niepodobnie do tego małego kociaka, jakim był te ponad dwa lata temu! Sierść porastająca jego grzbiet z biegiem czasu ściemniała, teraz mając kolor czekolady, tak samo jak i bujna grzywa o parę odcieni ciemniejsza. Wyrósł na wysokiego, smukłego kota, któremu pod skórą rysowały się wyćwiczone i twarde mięśnie, pełnego pewności i spokoju. Cała jego sylwetka promieniała dumą i godnością. Mój dzieciak.
-Jak się miewa Rosalia?- zapytałem siadając. Mojemu bratu uśmiech powoli ześlizgnął się z pyska, a w jego oczy napełniły się pewnym bólem, którego nie starał się ani trochę ukrywać, jak to miał w zwyczaju robić potem. Lśniły, odbijając płochliwe płomienie ogniska, niespokojnie trzepiące zabójczymi językami w stronę nieba.
-Odeszła.- powiedział tylko to jedno słowo, wpatrując się w jeden punkt gdzieś ponad moją głową. Nic na to nie rzekłem, ponieważ owa strata ukuła i mnie; co więc musiał przeżywać Jastes, którego lwica wychowała jak własnego syna? Siedzieliśmy parę chwil w ciszy upamiętniającej oddaną przyjaciółkę naszej rodziny, tępo wpatrując się w pierwsze lepsze miejsca, które przyciągnęły wzrok. W końcu Jastes westchnął i podniósł wzrok.
-W takim razie pozwolisz mi dołączyć do twojej grupy?- zapytał z nadzieją. Automatycznie włączył mi się tryb opiekuńczego, starszego brata, który stanowczo sprzeciwił się dopuszczeniu swojego młodszego rodzeństwa do walki i niebezpiecznych momentów, w których łatwo o utratę życia. Jednak z drugiej strony nie chciałem puszczać go z powrotem do Lasu, pod niewolę Kwarastesa, z dala ode mnie, samego. Miał prawo do wolności, tak jak i ja. Jak mogłem mu zabronić bronienia tych wszystkich niewinnych kotów od trującego jadu słów Lidera Lasu? Podążania za własną drogą i marzeniami? Pamiętałem doskonale moją ogromną chęć wyrwania się tutaj, na pustynię, z dala od tego oszczercy i mordercy. Westchnąłem ciężko w duchu, podejmując trudną decyzję.
-Jeśli tego pragniesz, nie mogę ci tego zabronić.- Jastesowi, któremu do tej pory towarzyszył wyraźny niepokój o moje słowa jakby ciężar zsunął się z grzbietu; ciało rozluźniło się, a błysk w oku powrócił z podwójną mocą.
-Oczywiście, że tak.- stwierdził ze stalową pewnością prostując sylwetkę i unosząc głowę.
-W takim razie, bracie, musisz porzucić swoje stare imię i przyjąć nowe jakoby ono było tym pierwotnym. Pod żadnym pozorem nikt nie może znać twojej prawdziwej tożsamości, ponieważ mogłoby mieć to naprawdę okropne skutki w przyszłości.- Jastes przymknął oczy w zamyśleniu, po czym rzucił z wahaniem:
-Co powiesz na Pratiana?
-Świetnie.- dałem mu uspokajający uśmiech.- A zatem Pratianie, chodź, poznasz swoją nową rodzinę.- począłem iść w kierunku ognia, lecz nagle zatrzymałem się.
-I już nigdy nie nazywaj mnie Maverickiem. Teraz moje imię brzmi Palajmos.- powiedziałem stanowczo przeszywając go proszącym, ale i zdeterminowanym spojrzeniem. Ten tylko skinął głową w zrozumieniu i podążył za mną do swojego nowego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz