Postanowiłam dzisiaj zwiedzić większość terenów stada. Zajęło mi to
dobrych kilka godzin. Teraz byłam na polanie, tuż obok strumyka, który
przez nią przepływał. Usiadłam pod płaczącą wierzbą i otuliłam łapy
ogonem. Ziewnęłam cicho. Odkąd tu przybyłam w ogóle nie spałam. Chyba
przydałaby mi się drzemka. Rozejrzałam się - do lasu było spory kawałek,
a jedyne drzewo, które rosło dość blisko to była wierzba pod którą
siedziałam. Nie lubiłam jam czy jaskiń, wolałam spać pod otwartym
niebem. Lub pod drzewem. Położyłam się. Zaczęłam wpatrywać się w taflę
wody. Było tak spokojnie...
Przypomniało mi się, że wierzby były ulubionymi drzewami Hishio.
Opowiadał o wielu legendach z nimi związanych. Gdy mówił o rzeczach,
które go interesowały mówił o tym z taką pasją... Trudno było uwierzyć,
że zwykle nie odzywał się wcale. Tęskniłam za nim. I za Reiem. To moja
wina, że nie żyją. Gdyby nie ja... Oni...
- Przestań! - fuknęłam do siebie.
Na drzewie obok mnie było widać ślady moich pazurów, które zostawiłam
gwałtownie ruszając łapą przy wstawaniu. Zrobiło mi się trochę szkoda
rośliny, która przecież nic mi nie zrobiła. Po prostu tutaj rosła.
Westchnęłam. I tak na pewno teraz nie zasnę. Nie ma po co się starać.
Postanowiłam iść na polowanie. Ruszyłam bardziej ku centrum polany,
licząc, że znajdę coś do zjedzenia. Rozglądałam się uważnie i w końcu
moim oczom ukazał się dość duży zając, nie zdający sobie sprawy, że ktoś
go obserwuje. Zabawne. Ja, która nie mruga nawet przy brutalnym
mordowaniu swoich wrogów, miałam wyrzuty sumienia kiedy miałam zabić jak
najszybciej bezbronne zwierzę. Było mi go żal. Trochę paradoks.
Zaczęłam się skradać. Miałam to zrobić z zaskoczenia, tak szybko by nie
zauważył. Kiedy byłam już bardzo blisko... Nawiedziło mnie wspomnienie...
"Poczułam ogromny ból kiedy jedna ze zjaw rozdarła pazurami mój bok.
Ledwo stłumiłam krzyk. Upadłam. Złe duchy od razu postanowiły skorzystać
z okazji. Cała masa rzuciła się na mnie. Ale Hishio był szybszy.
Osłonił mnie, przez co wszystkie zaatakowały jego. Za nim zdążyłam
cokolwiek zrobić poczułam, że coś pociągnęło mnie do tyłu.
- Szybko - zrzucił Rei.
Obydwoje wiedzieliśmy, że już po naszym przyjacielu. Nie miał szans. Był
świadomy tego co robi. Nie mogliśmy pozwolić by jego poświęcenie poszło
na marne. Zaczęliśmy uciekać. I wtedy odezwała się moja rana. Traciłam
dużo krwi i biegłam wolniej.
- Chara! - krzyknął mój brat widząc jak prawie się wywracam.
- Nie nadążam za tobą. Musisz iść sam, Rei.
- Oszalałaś?! Nie mam zamiaru cię zostawić. Jesteś dla mnie najważniejsza!
- A ty dla mnie Rei! Nie ma sensu byśmy umierali oboje! Zatrzymam je jak długo będę mogła. Ty w tym czasie będziesz już daleko.
- Nie ma mowy!
- Rei proszę...
Zjawy dogoniły nas. Było za późno."
- Nie! - krzyknęłam.
Zając, na którego polowałam wystraszył się i uciekł w bardzo szybkim tempie. Nawet nie próbowałam go gonić. Byłam rozjuszona.
- Ukaż się! - warknęłam wściekła.
Usłyszałam chichot. Po chwili przede mną zmaterializowała się zjawa pod
postacią lisa. Jak każda zjawa miała neonowy kolor, który świecił w
nocy. W tym przypadku oczoj**nie zielony. Wielkie różowe oczy wpatrywały
się we mnie. Słodki z początku, kpiący uśmieszek przerodził się w
demoniczny nienaturalnie szeroki uśmiech. Puchate futro najeżyło i
wyglądało jak kolce. Ostre jak brzytwa zęby wystawały za pysk.
- Zdychaj! - jego głos brzmiał jakby naraz mówiły osoby o zupełnie różnym od siebie głosie.
Ruszył do ataku niezwykle szybko. Ale byłam już do tego przyzwyczajona.
Stworzyłam między nami barierę. Nie zdążył wyhamować. Uderzył o nią z
impetem. Zniknęłam ją, by nie tracić energii. Błyskawicznie wstał i
zaatakował ponownie. Tym razem trafił zębami w powietrze, bo
teleportowałam się tuż za nim. Przywołałam dziewięć noży, i posłałam w
jego kierunku. Trafiło trzy, resztę udało mu się uniknąć. Kiedy
zorientowałam się, że jest bardzo blisko było już trochę za późno.
Zacisnął zęby na moim karku. Nie wiele myśląc przywołałam katanę, której
siła uderzenia była tak silna, że zwaliła zjawę ze mnie i przygwoździła do
ziemi. Jednak mimo ran, dalej próbował mnie zaatakować. Pojawiłam
jeszcze jedną katanę. Kiedy otworzył pysk starając się mnie ugryźć,
posłałam mu ją prosto do gardła. Momentalnie zamienił się w proch. Cała
walka nie trwała nawet z minutę. Odetchnęłam z ulgą. Zaczęłam odchodzić
gdy zauważyłam, że rozmazuje mi się obraz. Świetnie. Musiałam akurat
trafić na zjawę, która była jadowita. Ale czułam, że trucizna nie jest
zbyt silna. Musiałam się napić. Zawróciłam w stronę strumyka. Dostałam
okropnego bólu głowy i zdawało mi się, że droga, którą musiałam
przemierzyć była co najmniej dwa razy dłuższa niż w drugą stronę. W
końcu jednak udało mi się doczłapać do wody. Zaczęłam powoli pić by
ugasić pragnienie.
- Hej! Nic ci nie jest? - uszyłam czyjś głos.
Odwróciłam się. Nie daleko mnie stał irbis z pięknymi niebieskimi oczami.
- Czemu pytasz? - mruknęłam nie za bardzo przytomna.
- Masz cały kark w krwi... Nazywam się Blue. Jestem medykiem. Mogę ci pomóc - w jego głosie usłyszałam troskę.
Pokręciłam głową.
- To nic takiego. Nie potrzebuje pomocy.
Wolałam nikogo nie mieszać w moje sprawy. To mogło nie skończyć się dobrze. Zaczęłam odchodzić.
- Ale... - próbował mnie zatrzymać.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć poczułam, że kręci mi się w głowie. Upadłam.
Szlag. Chyba ta trucizna była trochę mocniejsza niż myślałam...
Straciłam przytomność...
<Blue?>
✐ 859 słów
+20 SK