poniedziałek, 25 września 2017

Od Teptisa - "Towarzysz"

Wreszcie odnalazłem stado. Stado, do którego mnie przyjęto. W którym będę mógł dołączyć do wielkiej społeczności, założyć rodzinę, znaleźć przyjaciół...Wypełniłem wolę ojca dzięki czemu było mi lżej na sercu. Jak dalej potoczy się moje życie? Czy spełnią się moje najskrytsze marzenia? Tego nie wiem i dowiedzieć się nie mogę, przynajmniej teraz. Otworzyłem oczy. Przez wejście do mojej jaskini wlatywało jasne światło słońca, dzięki któremu robiło się nieco przytulniej. Westchnąłem i powoli podniosłem się na nogi czując odrętwienie w ciele. Przeciągnąłem się i wolnym krokiem wyszedłem na zewnątrz, mrużąc oczy, ponieważ słoneczny promień padł na mój pysk. Machnąłem ogonem odstraszając irytującą, grubą muchę. Co można by dzisiaj zrobić...? Zwiedziłem już większość terenów należących do Stada Adamantium jednak nie wszystkie. Może by tak dokończyć zwiedzanie? Jak postanowiłem, tak zrobiłem. W sumie nie miałem nic innego do roboty, dlatego też szybko podjąłem decyzję i zeskoczyłem ze skały, na której znajdowała się moja jaskinia, a kiedy już byłem na dole obrałem kierunek wschodni. Trawa muskała delikatnie łapy oraz opuszki, co było całkiem przyjemne. Ptaki śpiewały przekrzykując się wzajemnie, a na niebie chmur było niewiele. Spacerowałem piaszczystą ścieżką wiodącą przez środek jakiegoś lasu. Liście przybrały już kolor żółty, niektóre czerwony, a jeszcze inne brązowy. Właśnie zaczęła się jesień; robiło się coraz chłodniej i choć pogoda niezbyt na to wskazywała, można było wyczuć ją w powietrzu. Zamyśliłem się i szedłem właściwie tam, gdzie mnie nogi poniosły. W końcu sam to zauważyłem i potrząsnąłem głową, by odgonić uparte myśli, które znów chciały zalać mnie swoją falą. Spojrzałem w górę. Słońce miało zupełnie inne położenie niż poprzednio, a mnie bolały łapy. I gdzie ja w ogóle się znajduję? Skupiłem się i poczułem na barkach lekkie swędzenie. Mój umysł wyobraził sobie jak powoli wyrastają skrzydła, trzeszcząc cicho i strzelając delikatnie. Po chwili były gotowe. Uśmiechnąłem się pod nosem machając nimi raz na próbę. Przydatna umiejętność- pomyślałem i wzniosłem się w powietrze. Leciałem w górę miarowo uderzając elektrycznymi skrzydłami aż uznałem, że z wysokości na której się znajduję dokładnie ujrzę moje położenie. Rozejrzałem się wokół. Daleko pode mną widniał ciemny pas lasu ciągnący się od horyzontu stamtąd skąd przybyłem. W oddali ujrzałem Jezioro Łez, a kiedy spojrzałem na południe ujrzałem szczyty jakichś gór, na których leżał śnieg. Nie słyszałem dotąd o takim terenie.
Być może nie należał do Stada Adamantium, być może kryły się tam niebezpieczeństwo i groza, jednak ja, niezbyt ciekawski dziki kot, postanowiłem zobaczyć co się tam znajduje. A, że bolały mnie nogi postanowiłem nie iść tam, a polecieć. I poleciałem, czując przyjemnie chłodny wiatr. Zajęło mi to trochę czasu, gdyż góry były daleko. Kiedy w końcu unosiłem się nad jednej z ośnieżonych półek skalnych poczułem obezwładniające zmęczenie. Wylądowałem na niej wzbijając w górę śnieg. Półka była długa i szeroka, zmieściła by się na niej całkiem spora ciężarówka. Wszędzie leżał biały jak cukier śnieg. Na środku leżała spora zaspa, gdzieniegdzie pofałdowana. Skrzydła zniknęły, póki co nie były potrzebne. Machnąłem ogonem i postąpiłem krok do przodu. Zapadłem się po pierś. Próbowałem wyskoczyć, ale coś oplotło mi się wokół tylnej nogi. Zaniepokoiłem się i zacząłem się wyrywać. Nie czułem zimna, aczkolwiek perspektywa bycia trzymanym przez jakieś "coś" oplatające się wokół nogi przyjemne nie było. Nie mogłem unieść tej łapy, to co mnie trzymało ciągnęło w dół za każdym razem kiedy próbowałem. Skupiłem się chcąc utworzyć elektryczną otoczkę, ale nie wyszło. I wtedy zaspa przede mną zaczęła się ruszać. Najpierw pojawiła się długa, granatowa głowa, ozdobiona w długie lodowe kolce wyglądające niczym korona, potem wąski tułów, również wyposażony w szpikulce choć w mniejszej ilości, następnie przednie i tylne łapy z groźnie wyglądającymi pazurami, a na koniec to "coś" puściło moją nogę i ze śniegu wyłonił się długi ogon. Nie powiem, zatkało mnie. Smok stał przede mną przyglądając mi się uważnie i z godnością. Był koloru jasno granatowego, miejscami prawie całkiem białego. Na jego ciele, oprócz kolców z lodu na głowie, piersi, barkach i brzuchu gdzieniegdzie leżał śnieg, lśniący w promieniach słońca. O dziwo, nie topił się nawet kiedy zwierzę dość długo stało bez ruchu, oświetlane wciąż jeszcze ciepłym światłem słonecznym. Nie byliśmy wysoko, ale i tak wiał zimny wiatr tarmosząc moje futro i sprawiając, że musiałem przymknąć lekko oczy. Nie czułem strachu, choć się temu sam dziwiłem. Czułem tylko niepokój, zdziwienie, ale i pewną radość. Pierwszy raz w życiu spotkałem smoka tak pięknego jak ten. A on, jakby wiedząc, że mnie zafascynował stał w bezruchu i wydawać się mogło, że pozwala się podziwiać. Obserwował mnie tylko swoimi cudnymi, błękitnymi jak ocean ślepiami. I ja również nie spuszczałem z niego wzroku. Nie przejmowałem się tym, że może to jeden z wrogich nam smoków, tylko podziwiałem to niesamowite stworzenie. Minuty mijały, a my nadal w milczeniu się sobie przyglądaliśmy. Słychać było tylko nieustanny szum wiatru i oddech smoka. I wtedy napotkałem spojrzenie jego przepastnych oczu. Zatopiłem się w nich jak tonący w wodach oceanu. I ujrzałem coś niezwykłego. W oczach zwierzęcia widniała potężna śnieżyca, lecz jego spojrzenie nie było groźne. Miałem wrażenie, jakbym znalazł się w samym jej środku. Wiatr szaleńczo uderzał w moje ciało, jakby chcąc mnie wywrócić, a śnieg oblepiał moje futro. Leciał w oczy, musiałem je więc zmrużyć..Zamknąłem oczy chcąc oderwać od smoka spojrzenie. Po chwili jednak znów je otworzyłem i skierowałem wzrok tam gdzie poprzednio. Ale nie ujrzałem nic, tylko ten piękny błękit. Westchnąłem cicho, a stworzenie nagle poderwało głowę do góry, wzniosło się na tylnych nogach przednie trzymając w powietrzu i uniosło ogon, aby uderzyć nim o ziemię. Ziemia pod moimi łapami się zatrzęsła, słońce na sekundę przesłonił jakiś cień i poczułem, że nie mam oparcia. Ostatnie co usłyszałem zanim spadłem to przeszywający zew smoka.
***
Otworzyłem oczy. Wokół panowała ciemność i wydawało mi się, że byłem sam, jednak od razu zmieniłem zdanie, gdy ujrzałem dwa błękitne światełka w ciemności. Przypomniałem sobie wszystko co się zdarzyło i doszedłem do wniosku, że muszą to być oczy zwierzęcia, które sprawiło, że ziemia pod moimi nogami się rozstąpiła. Wstałem próbując zachowywać się bezszelestnie, by nie wzbudzić podejrzeń stworzenia i wydawało mi się, że odniosłem sukces, jednak przeliczyłem się. Światełka zniknęły, usłyszałem ledwo dosłyszalny szelest i coś delikatnie chwyciło mnie za kark, jak małego kociaka. Chciałem się wyrwać, ale usłyszałem ostrzegawczy skrzek dochodzący z czegoś tuż nad moją głową. Oczywiście był to smok. Zamarłem, mając wrażenie jakby za chwilę miał on coś mi zrobić. Całe szczęście nic takiego nie nastąpiło, tylko poczułem jak się przemieszczamy. Czułem się dziwnie, sam na sam z legendarnym zwierzęciem w ciemności, który złapał mnie tak delikatnie, że nie czułem bólu i przemieszczał się nie wiadomo gdzie. Wisiałem tak w jego zębach (najprawdopodobniej) trochę czasu, aż ciemność zaczęła się rozstępować i po krótkiej chwili przepełzliśmy (?) przez wąski otwór w skale na powierzchnię ziemi. Odetchnąłem w myślach z ulgą gdyż obawiałem się, że w mroku nadziejemy się na coś lub po prostu wjedziemy w ścianę. Całe szczęście nic takiego się nie stało. Zostałem powoli opuszczony na ziemię i uwolniony od pyska smoka. Odwróciłem się i ujrzałem jego, leniwie przesuwającego ogonem po śniegu.
-Co to wszystko ma znaczyć? Czemu spadłem i czemu mnie stamtąd wyciągnąłeś?- dobra, nie najlepsze rozpoczęcie rozmowy, ale byłem po prostu zdezorientowany. Stworzenie wyprostowało się dumnie i wydało się z siebie dźwięk podobny do skrzeknięcia.
-Niestety cię nie rozumiem.- wyjaśniłem otrząsając się ze śniegu. Smok machnął przednią łapą.
-No dobrze. Muszę już iść, niedługo będzie noc, a zanim ona nadejdzie chcę znaleźć się w domu. Żegnaj, smoku- wytłumaczyłem, gdyż zauważyłem, że słońce zaczęło powoli chylić się ku zachodowi. Dotarło do mnie, że tam na dole byłem przez dłuższy czas. Odwróciłem się. Może było to głupie, ale byłem pewny, że gdyby był mi nieprzyjacielem już bym nie żył. Postąpiłem krok na przód i usłyszałem cichy skrzek.
-Muszę.- powiedziałem patrząc przez ramię i znów zrobiłem jeden krok. Nagle usłyszałem szelest ciała przesuwającego się po śniegu, coś, pewnie zęby złapały mnie za kark i zostałem rzucony w tył, na granatowy grzbiet. Na szczęście nie na kolce, bo byłoby ze mną kiepsko. Zanim zdążyłem zeskoczyć, zwierzę uniosło się na tylne łapy, przez co musiałem złapać się za lodowe szpikulce przede mną aby nie spaść i zeskoczyło z półki.
-Co ty robisz?! Nie masz skrzydeł!- krzyknąłem do smoka, lecz on tylko syknął w odpowiedzi. Uznałem go za wariata, a sam byłem pewny, że za chwilę zginę. Ziemia zbliżała się bardzo szybko, jednak nagle poczułem szarpnięcie i po chwili zobaczyłem, że się wznosimy. Znowu mnie zatkało. Smok, który nie ma skrzydeł umie latać? Poruszał się tak jakby płynął w powietrzu, jego ciało falowało. Spojrzałem w dół. Pod nami przesuwały się lasy, polany i strumienie. Lecieliśmy bardzo wysoko i dosyć szybko, ale z łatwością udawało mi się utrzymać na jego grzbiecie. Czułem radość. To było zupełnie coś innego od latania dzięki własnym skrzydłom.
-Wiesz gdzie lecisz?- krzyknąłem, a mój "wierzchowiec" odwrócił łeb i pokiwał nim. I faktycznie, co było dziwne, leciał w stronę skąd przyszedłem. Po paru minutach wylądowaliśmy tuż pod moją jaskinią. Zeskoczyłem z niego i przeciągnąłem się.
-Było świetnie.- pogłaskałem go po głowie uśmiechając się lekko.
-Muszę iść.- wyjaśniłem z westchnieniem i odwróciłem się.Jakże się zdziwiłem, kiedy smok wydał z siebie jęk! Spojrzałem na niego. Wpatrywał się we mnie swoimi pięknymi oczami, a mi przyszło coś do głowy.
-Chciałbyś być moim towarzyszem?-spytałem, a on syknął i pokiwał parę razy głową. Uśmiechnąłem się znowu.
-Dobrze. Od razu cię polubiłem, wiesz?- to była prawda. Od początku czułem do niego sympatię.
-Tylko, jakby cię nazwać...Jesteś samcem?- kiwnął łbem na potwierdzenie. Hmmmm, jakie by mu nadać imię?
-Co powiesz na Alharisa?- w końcu udało mi się coś wymyślić. Zwierzę skrzeknęło i podeszło, kładąc mi swoją głowę na grzbiecie. Zaśmiałem się cicho, co mówiąc szczerze dość rzadko mi się zdarza i znów pogłaskałem go po pysku.
-A więc Alharisie, musimy iść do Cziki i powiedzieć jej, że od dziś jesteś moim towarzyszem.- jego odpowiedzią było tylko westchnienie. Cieszyłem się w duszy, byłem tu od krótkiego czasu, a już znalazłem przyjaciela. Ciekawe co będzie dalej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
Karou
Royalog