Wreszcie
odnalazłem stado. Stado, do którego mnie przyjęto. W którym będę mógł
dołączyć do wielkiej społeczności, założyć rodzinę, znaleźć
przyjaciół...Wypełniłem wolę ojca dzięki czemu było mi lżej na sercu.
Jak dalej potoczy się moje życie? Czy spełnią się moje najskrytsze
marzenia? Tego nie wiem i dowiedzieć się nie mogę, przynajmniej teraz.
Otworzyłem oczy. Przez wejście do mojej jaskini wlatywało jasne światło
słońca, dzięki któremu robiło się nieco przytulniej. Westchnąłem i
powoli podniosłem się na nogi czując odrętwienie w ciele. Przeciągnąłem
się i wolnym krokiem wyszedłem na zewnątrz, mrużąc oczy, ponieważ
słoneczny promień padł na mój pysk. Machnąłem ogonem odstraszając
irytującą, grubą muchę. Co można by dzisiaj zrobić...? Zwiedziłem już
większość terenów należących do Stada Adamantium jednak nie wszystkie.
Może by tak dokończyć zwiedzanie? Jak postanowiłem, tak zrobiłem. W
sumie nie miałem nic innego do roboty, dlatego też szybko podjąłem
decyzję i zeskoczyłem ze skały, na której znajdowała się moja jaskinia, a
kiedy już byłem na dole obrałem kierunek wschodni. Trawa muskała
delikatnie łapy oraz opuszki, co było całkiem przyjemne. Ptaki śpiewały
przekrzykując się wzajemnie, a na niebie chmur było niewiele.
Spacerowałem piaszczystą ścieżką wiodącą przez środek jakiegoś lasu.
Liście przybrały już kolor żółty, niektóre czerwony, a jeszcze inne
brązowy. Właśnie zaczęła się jesień; robiło się coraz chłodniej i choć
pogoda niezbyt na to wskazywała, można było wyczuć ją w powietrzu.
Zamyśliłem się i szedłem właściwie tam, gdzie mnie nogi poniosły. W
końcu sam to zauważyłem i potrząsnąłem głową, by odgonić uparte myśli,
które znów chciały zalać mnie swoją falą. Spojrzałem w górę. Słońce
miało zupełnie inne położenie niż poprzednio, a mnie bolały łapy. I
gdzie ja w ogóle się znajduję? Skupiłem się i poczułem na barkach lekkie
swędzenie. Mój umysł wyobraził sobie jak powoli wyrastają skrzydła,
trzeszcząc cicho i strzelając delikatnie. Po chwili były gotowe.
Uśmiechnąłem się pod nosem machając nimi raz na próbę. Przydatna
umiejętność- pomyślałem i wzniosłem się w powietrze. Leciałem w górę
miarowo uderzając elektrycznymi skrzydłami aż uznałem, że z wysokości na
której się znajduję dokładnie ujrzę moje położenie. Rozejrzałem się
wokół. Daleko pode mną widniał ciemny pas lasu ciągnący się od horyzontu
stamtąd skąd przybyłem. W oddali ujrzałem Jezioro Łez, a kiedy
spojrzałem na południe ujrzałem szczyty jakichś gór, na których leżał
śnieg. Nie słyszałem dotąd o takim terenie.
Być może nie należał do Stada Adamantium,
być może kryły się tam niebezpieczeństwo i groza, jednak ja, niezbyt
ciekawski dziki kot, postanowiłem zobaczyć co się tam znajduje. A, że
bolały mnie nogi postanowiłem nie iść tam, a polecieć. I poleciałem,
czując przyjemnie chłodny wiatr. Zajęło mi to trochę czasu, gdyż góry
były daleko. Kiedy w końcu unosiłem się nad jednej z ośnieżonych półek
skalnych poczułem obezwładniające zmęczenie. Wylądowałem na niej
wzbijając w górę śnieg. Półka była długa i szeroka, zmieściła by się na
niej całkiem spora ciężarówka. Wszędzie leżał biały jak cukier śnieg. Na
środku leżała spora zaspa, gdzieniegdzie pofałdowana. Skrzydła
zniknęły, póki co nie były potrzebne. Machnąłem ogonem i postąpiłem krok
do przodu. Zapadłem się po pierś. Próbowałem wyskoczyć, ale coś oplotło
mi się wokół tylnej nogi. Zaniepokoiłem się i zacząłem się wyrywać. Nie
czułem zimna, aczkolwiek perspektywa bycia trzymanym przez jakieś "coś"
oplatające się wokół nogi przyjemne nie było. Nie mogłem unieść tej
łapy, to co mnie trzymało ciągnęło w dół za każdym razem kiedy
próbowałem. Skupiłem się chcąc utworzyć elektryczną otoczkę, ale nie
wyszło. I wtedy zaspa przede mną zaczęła się ruszać. Najpierw pojawiła
się długa, granatowa głowa, ozdobiona w długie lodowe kolce wyglądające
niczym korona, potem wąski tułów, również wyposażony w szpikulce choć w
mniejszej ilości, następnie przednie i tylne łapy z groźnie
wyglądającymi pazurami, a na koniec to "coś" puściło moją nogę i ze
śniegu wyłonił się długi ogon. Nie powiem, zatkało mnie. Smok stał
przede mną przyglądając mi się uważnie i z godnością. Był koloru jasno
granatowego, miejscami prawie całkiem białego. Na jego ciele, oprócz
kolców z lodu na głowie, piersi, barkach i brzuchu gdzieniegdzie leżał
śnieg, lśniący w promieniach słońca. O dziwo, nie topił się nawet kiedy
zwierzę dość długo stało bez ruchu, oświetlane wciąż jeszcze ciepłym
światłem słonecznym. Nie byliśmy wysoko, ale i tak wiał zimny wiatr
tarmosząc moje futro i sprawiając, że musiałem przymknąć lekko oczy. Nie
czułem strachu, choć się temu sam dziwiłem. Czułem tylko niepokój,
zdziwienie, ale i pewną radość. Pierwszy raz w życiu spotkałem smoka tak
pięknego jak ten. A on, jakby wiedząc, że mnie zafascynował stał w
bezruchu i wydawać się mogło, że pozwala się podziwiać. Obserwował mnie
tylko swoimi cudnymi, błękitnymi jak ocean ślepiami. I ja również nie
spuszczałem z niego wzroku. Nie przejmowałem się tym, że może to jeden z
wrogich nam smoków, tylko podziwiałem to niesamowite stworzenie. Minuty
mijały, a my nadal w milczeniu się sobie przyglądaliśmy. Słychać było
tylko nieustanny szum wiatru i oddech smoka. I wtedy napotkałem
spojrzenie jego przepastnych oczu. Zatopiłem się w nich jak tonący w
wodach oceanu. I ujrzałem coś niezwykłego. W oczach zwierzęcia widniała
potężna śnieżyca, lecz jego spojrzenie nie było groźne. Miałem wrażenie,
jakbym znalazł się w samym jej środku. Wiatr szaleńczo uderzał w moje
ciało, jakby chcąc mnie wywrócić, a śnieg oblepiał moje futro. Leciał w
oczy, musiałem je więc zmrużyć..Zamknąłem oczy chcąc oderwać od smoka
spojrzenie. Po chwili jednak znów je otworzyłem i skierowałem wzrok tam
gdzie poprzednio. Ale nie ujrzałem nic, tylko ten piękny błękit.
Westchnąłem cicho, a stworzenie nagle poderwało głowę do góry, wzniosło
się na tylnych nogach przednie trzymając w powietrzu i uniosło ogon, aby
uderzyć nim o ziemię. Ziemia pod moimi łapami się zatrzęsła, słońce na
sekundę przesłonił jakiś cień i poczułem, że nie mam oparcia. Ostatnie
co usłyszałem zanim spadłem to przeszywający zew smoka.
***
Otworzyłem oczy. Wokół panowała ciemność i wydawało mi się, że byłem
sam, jednak od razu zmieniłem zdanie, gdy ujrzałem dwa błękitne
światełka w ciemności. Przypomniałem sobie wszystko co się zdarzyło i
doszedłem do wniosku, że muszą to być oczy zwierzęcia, które sprawiło,
że ziemia pod moimi nogami się rozstąpiła. Wstałem próbując zachowywać
się bezszelestnie, by nie wzbudzić podejrzeń stworzenia i wydawało mi
się, że odniosłem sukces, jednak przeliczyłem się. Światełka zniknęły,
usłyszałem ledwo dosłyszalny szelest i coś delikatnie chwyciło mnie za
kark, jak małego kociaka. Chciałem się wyrwać, ale usłyszałem
ostrzegawczy skrzek dochodzący z czegoś tuż nad moją głową. Oczywiście
był to smok. Zamarłem, mając wrażenie jakby za chwilę miał on coś mi
zrobić. Całe szczęście nic takiego nie nastąpiło, tylko poczułem jak się
przemieszczamy. Czułem się dziwnie, sam na sam z legendarnym
zwierzęciem w ciemności, który złapał mnie tak delikatnie, że nie czułem
bólu i przemieszczał się nie wiadomo gdzie. Wisiałem tak w jego zębach
(najprawdopodobniej) trochę czasu, aż ciemność zaczęła się rozstępować i
po krótkiej chwili przepełzliśmy (?) przez wąski otwór w skale na
powierzchnię ziemi. Odetchnąłem w myślach z ulgą gdyż obawiałem się, że w
mroku nadziejemy się na coś lub po prostu wjedziemy w ścianę. Całe
szczęście nic takiego się nie stało. Zostałem powoli opuszczony na
ziemię i uwolniony od pyska smoka. Odwróciłem się i ujrzałem jego,
leniwie przesuwającego ogonem po śniegu.
-Co to wszystko ma znaczyć? Czemu spadłem i czemu mnie stamtąd
wyciągnąłeś?- dobra, nie najlepsze rozpoczęcie rozmowy, ale byłem po
prostu zdezorientowany. Stworzenie wyprostowało się dumnie i wydało się z
siebie dźwięk podobny do skrzeknięcia.
-Niestety cię nie rozumiem.- wyjaśniłem otrząsając się ze śniegu. Smok machnął przednią łapą.
-No dobrze. Muszę już iść, niedługo będzie noc, a zanim ona nadejdzie
chcę znaleźć się w domu. Żegnaj, smoku- wytłumaczyłem, gdyż zauważyłem,
że słońce zaczęło powoli chylić się ku zachodowi. Dotarło do mnie, że
tam na dole byłem przez dłuższy czas. Odwróciłem się. Może było to
głupie, ale byłem pewny, że gdyby był mi nieprzyjacielem już bym nie
żył. Postąpiłem krok na przód i usłyszałem cichy skrzek.
-Muszę.- powiedziałem patrząc przez ramię i znów zrobiłem jeden krok.
Nagle usłyszałem szelest ciała przesuwającego się po śniegu, coś, pewnie
zęby złapały mnie za kark i zostałem rzucony w tył, na granatowy
grzbiet. Na szczęście nie na kolce, bo byłoby ze mną kiepsko. Zanim
zdążyłem zeskoczyć, zwierzę uniosło się na tylne łapy, przez co musiałem
złapać się za lodowe szpikulce przede mną aby nie spaść i zeskoczyło z
półki.
-Co ty robisz?! Nie masz skrzydeł!- krzyknąłem do smoka, lecz on tylko
syknął w odpowiedzi. Uznałem go za wariata, a sam byłem pewny, że za
chwilę zginę. Ziemia zbliżała się bardzo szybko, jednak nagle poczułem
szarpnięcie i po chwili zobaczyłem, że się wznosimy. Znowu mnie zatkało.
Smok, który nie ma skrzydeł umie latać? Poruszał się tak jakby płynął w
powietrzu, jego ciało falowało. Spojrzałem w dół. Pod nami przesuwały
się lasy, polany i strumienie. Lecieliśmy bardzo wysoko i dosyć szybko,
ale z łatwością udawało mi się utrzymać na jego grzbiecie. Czułem
radość. To było zupełnie coś innego od latania dzięki własnym skrzydłom.
-Wiesz gdzie lecisz?- krzyknąłem, a mój "wierzchowiec" odwrócił łeb i
pokiwał nim. I faktycznie, co było dziwne, leciał w stronę skąd
przyszedłem. Po paru minutach wylądowaliśmy tuż pod moją jaskinią.
Zeskoczyłem z niego i przeciągnąłem się.
-Było świetnie.- pogłaskałem go po głowie uśmiechając się lekko.
-Muszę iść.- wyjaśniłem z westchnieniem i
odwróciłem się.Jakże się zdziwiłem, kiedy smok wydał z siebie jęk!
Spojrzałem na niego. Wpatrywał się we mnie swoimi pięknymi oczami, a mi
przyszło coś do głowy.
-Chciałbyś być moim towarzyszem?-spytałem, a on syknął i pokiwał parę razy głową. Uśmiechnąłem się znowu.
-Dobrze. Od razu cię polubiłem, wiesz?- to była prawda. Od początku czułem do niego sympatię.
-Tylko, jakby cię nazwać...Jesteś samcem?- kiwnął łbem na potwierdzenie. Hmmmm, jakie by mu nadać imię?
-Co powiesz na Alharisa?- w końcu udało mi się coś wymyślić. Zwierzę
skrzeknęło i podeszło, kładąc mi swoją głowę na grzbiecie. Zaśmiałem się
cicho, co mówiąc szczerze dość rzadko mi się zdarza i znów pogłaskałem
go po pysku.
-A więc Alharisie, musimy iść do Cziki i powiedzieć jej, że od dziś
jesteś moim towarzyszem.- jego odpowiedzią było tylko westchnienie.
Cieszyłem się w duszy, byłem tu od krótkiego czasu, a już znalazłem
przyjaciela. Ciekawe co będzie dalej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz