Zbyt rozkojarzony zapomniałem o niebezpieczeństwie, jakie ze sobą tutaj przywlokłem – a bestia wciąż siała popłoch wśród mglistych wilczysk, co, jak się okazało, nie stawiało wcale mnie i Shiry w lepszej od nich sytuacji. Wielkie ciało zagrodziło nam drogę, niczym bańkę pękając nasze plany o bezszelestnej ucieczce. Stworzenie ryknęło i nie dawszy nam chwili do namysłu zamachnęło się obiema przednimi łapami. Odskoczyłem do tyłu, kątem oka zerkając na swoją towarzyszkę – która dokładnie w tej chwili zniknęła na moich oczach – a potem zająłem się mantikorą, starając się uśmiercić go swoją mocą. Trwało to trochę długo, jednak z każdym powolniejszym biciem serca bestia opadała z sił i furii, aż do momentu, gdy jej serce całkiem zamarło, a ja pozwoliłem sobie odetchnąć z ulgą. Zwierzę runęło bez życia na ziemię, a wtedy w powietrzu ukazała mi się pantera, pojawiając się dosłownie znikąd, i z bitewnym okrzykiem wbijając kły w kark oraz rozszarpując pazurami twardą skórę na grzbiecie martwej istoty.
— To już nie jest potrzebne — krzyknąłem do niej. Widząc jej zmarszczone w pełnym skonfundowaniu brwi zaśmiałem się kpiąco, ale nic nie wyjaśniłem.
W tej samej chwili dostrzegliśmy zbliżającą się do nas gromadę mrocznych wilków. Shira zeskoczyła z grzbietu pokonanego potwora i stanęła obok mnie, czujnym wzrokiem mierząc nadchodzących wrogów. Wyprostowałem się i powiodłem wzrokiem między rozmywającymi się w mroku sylwetkami. Wilków było teraz znacznie mniej, na oko z tuzin, a biorąc pod uwagę fakt, że moja moc na nie prawdopodobnie nie działała – proste, z powodu braku płynącej przez ich ciała krwi – sam nie byłbym w stanie walczyć z tyloma przeciwnikami, nawet osłabionymi po starciu z mantikorą. Nie wiedziałem wiele o mocach Shiry, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że pozwaliłyby one jej bez problemu umknąć wilkom w razie złego obrotu spraw.
— Ekhem... — parsknął niskim głosem jeden z wilków, najwyższy i najlepiej zbudowany spośród nich, dumnie stojący na przodzie reszty – prawdopodobnie ich wódz. — Zdaje się, że pochopnie i błędnie was oceniliśmy, przybysze... Jesteśmy wam winni nie tylko przeprosiny, lecz także dozgonną wdzięczność. — To mówiąc, ku zdziwieniu moim i Shiry, pochylił głowę ku ziemi na znak szacunku, a w jego ślad poszła reszta wilków.
— Zrzuciliście z nas klątwę, jaką na nas zesłano; okropną bestię nękającą nas co jakiś czas, o nieznanych porach i godzinach — zawołała śmiało pewna wilczyca, wychodząc naprzód szeregu. Nim zdążyła coś jeszcze dodać, dowódzca zgromił ją spojrzeniem nakazującym ciszę. Wtedy mówił dalej:
— Od tej chwili, witamy was tu nie jako intruzów, lecz gości. Chodźcie, przyjaciele – powitamy was w naszym domu tak, jak powinniśmy was ugościć na samym początku, zapomnijmy więc o naszym pierwszym spotkaniu.
Spojrzałem zamyślony w szkarłatne oczy Alfy, dostrzegając w nich pewien błysk, który wzbudził u mnie podejrzliwość. Mimo niepodobającego mi się spojrzenia wilka postanowiłem dowiedzieć się, co też chcą z nami zrobić te zaskakująco przyjaźnie nastawione stworzenia.
Nie czekając na decyzję Shiry skinąłem samcowi głową.
— Cóż, w takim razie, poprowadź nas, Alfo. Za chwilę do was dołączę.
Dałem łbem znak panterze, by ta szła pierwsza. Grupka zaczęła oddalać się, a choć nie chciałem zostawiać Shiry samej na pastwę dzikusów, którzy mogą jedynie udawać fałszywą sympatię, to jednak przemogła mnie chęć zabrania ze sobą trofeum, pamiątki z Mrocznego Lasu. Tak też zabrałem się za wyważanie jednego z mniejszych kłów mantikory, który obiecywał się świetnie prezentować na mojej szyi, zarazem nie sprawiając problemów z jego noszeniem.
Wyrywając kieł z otwartej paszczy zerknąłem na szeroko otwarte, zamglone i puste lwie oczyska.
— Oj, nie patrz tak na mnie — prychnąłem. — Nawet zdechły nie chcesz mi dać spokoju, co?
Szybko znalazłem jakąś pierwszą lepszą wytrzymalszą linkę i zawieszając na niej kieł, przewiesiłem sobie ozdobę przez szyję. Tak też potruchtałem lekkim i wesołym chodem ku zabierającym Shirę wilkom.
Jak się okazało, wataha zgromadziła się w pewnej wielkiej norze wykopanej pod ziemią i usadowiła kocicę wygodnie na jednym ze skórzanych posłań, podsuwając jej pod nos smakowicie pachnące jadło. Zostałem od razu zauważony i mi również podano najpyszniejsze mięso, a więc odsuwając na chwilę podejrzenia na bok bez wybrzydzania zabrałem się za jedzenie. Nieufność zostawię na później, a narazie skorzystam z tej ich chwilowej wielkoduszności..., mruczałem sobie w myślach.
Kiedy ponownie otworzyłem oczy, od razu pożałowałem swojej nieostrożności. Wiedziałem, że opuszczenie gardy choćby na chwilę wśród tych plugawych łachudrów może okazać się dla mnie zgubne, a mimo to dałem się omamić ich fałszywej dobroci. Byłem na siebie wściekły.
Rzucałem się we wszystkie strony, choć wiedziałem, że obijając się o ściany i ziemię nie roztrzaskam żelaznych kajdanów ściskających mi boleśnie mocno, aż do mięsa, łap. Przez moje gwałtowne rzucanie się, na drugim końcu jaskini przebudziła się, również skuta, Shira.
Łgarze! Łajdacy! Ch***rny, wilczy pomiot!, starałem się wrzeszczeć, jednak przez żelazny kaganiec skuwający mi pysk wyszły z tego jedynie zdeformowane, niezrozumiałe mruknięcia. Znieruchomiałem na ziemi bezsilnie i zamilkłem. Zdaje się, że pantera także coś pomrukiwała, ale nawet nie starałem się jej zrozumieć.
Nie wiadomo, ile czasu minęło, lecz w końcu ktoś zawitał po drugiej stronie krat.
— Oh... — westchnął jakiś wysoki głos. — Przykro mi, że tak wyszło. — To musiała być ta wadera z wcześniej, ta, która była całkiem wiarygodnie przyjazna. — Nie martwcie się, gdybyśmy chcieli was zabić, już dawno byśmy to zrobili. Wasze życia nie są zagrożone — kontynuowała miękkim głosem przepełnionym żalem. — Nie wiem, co nasz Pan zamierza z wami zrobić i nie miałam pojęcia, że potraktuje was środkiem nasennym. Te kajdany, którymi was skuto, zatrzymują magiczne moce... Nie mogę wam narazie pomóc, ale będę was doglądać i przynosić jedzenie, jeśli moi bracia was zaniedbają. Trzymajcie się, okej?
<Shira?>
✐ 959 słów
+20 SK
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz