środa, 5 września 2018

Od Nambikeyi CD. Sabre

Postanowiłam coś zjeść i podczas szukania zwierzyny stanęłam na sporym głazie wznoszącym się na jakieś dwa metry w górę. Ledwo zastygłam w bezruchu, już oczy przysłoniła mi biała jak śnieg mgła, która stopniowo ciemniała aż przeobraziła się w nieprzeniknioną czerń. Nie mogłam nic zrobić, musiałam jedynie czekać na ową wiadomość zapewne dawno już zapomnianą przez świat.
Znikąd odezwał się ogłuszający świst wiatru, a zaraz potem mogłam poczuć ulewny deszcz moczący moją sierść i chłód wdzierający się głęboko w ciało. W powietrzu unosił się zapach deszczu i mokrego wilczego futra. I w końcu pojawił się obraz, płynąca w strugach wody noc. Księżyc i gwiazdy przysłoniły ciężkie nie przepuszczające światła chmury, było więc ciemno jak w grobie. Wokół drzewa gięły się pod wpływem porywistych szarpnięć wiatru, a polana tonęła w błocie. Przed sobą miałam ową skałę, na której dopadła mnie wizja. Krople lały mi się po pysku, wpadały do oczu, lecz nie przeszkadzało mi to zupełnie. 
Z ciemności dobiegł mnie mrożący krew w żyłach jęk, głośny i mroczny, pełen wściekłości, lecz i pewnego żalu. Nie musiałam długo czekać aby dowiedzieć się z czyjej piersi się wyrwał; zaraz po głosie z ciemności pojawił się jego właściciel- ogromny, o wiele większy ode mnie czarny wilk o złotych ślepiach pełnych gniewu i zmęczenia. Całe jego niezwykle chude ciało poorane było wieloma oznakami walk, zabliźnionymi, lecz wyraźnie widocznymi. Przez cienką skórę odznaczały się wystające żebra i kości, a oddech zwierzęcia był nieznacznie przyśpieszony.
Sama nie wiem jak udało mi się dostrzec w takim mroku tyle szczegółów, grunt, że ujrzałam doskonale całą postać zwierza i doskonale zdawałam sobie sprawę z jego cierpienia. 
Basior, bo był to samiec, opuścił pysk ku ziemi węsząc rozpaczliwie zapewne w poszukiwaniu pożywienia, które było mu potrzebne do życia. Przy jego obecnym stanie bez jedzenia nie udało by mu się przetrwać zbyt długiego okresu czasu. Nagle jego oczy zabłysły blaskiem, uszy skierował do przodu i wyprostował się. Mimo tak słabej kondycji prezentował się dumnie, napięta sylwetka i pysk wysoko uniesiony wskazywały, że niegdyś musiał być pięknym zwierzęciem. Wpatrywał się w noc, po czym przeniósł spojrzenie prosto na mnie. Automatycznie napięłam mięśnie, lecz zaraz przypomniałam sobie, że mnie tam tak naprawdę nie ma. To wydarzyło się zapewne dawno temu, choć nie mogłam mieć pewności. 
Patrzył w moją stronę parę sekund, stojąc w bezruchu, po czym nagle jakby z procy wystrzelony skoczył w kierunku głazu i w paru susach dostał się na szczyt, tam gdzie przed chwilą stałam. Podziwiałam jego siłę, która ostała się mimo oczywistego głodu i zmęczenia.
Wilk uniósł pysk i zawył głośno, posyłając wezwanie w głąb lasu, tam skąd przyszedł. Deszcz lał przez cały czas, nogi zaczęły tonąć mi w błocie, a zimno powodowało dreszcze. Musiałam jednak czekać i patrzeć dalej.
Przez parę minut nie było słychać nic oprócz szumu deszczu i świstu wiatru. Basior stał wyprostowany jak struna, nie poruszony ani szalejącym wokół niego wichrem, targającym jego czarną jak smoła sierść ani płynąca z nieba nieprzerwaną strugą woda. Nagle odezwał się z oddali cichy głos innego syna wilczego rodu. Zaraz potem następny, lecz już znacznie głośniejszy. Basior skierował swoją uwagę w tamtą stronę, przewiercając ścianę lasu wyczekującym spojrzeniem. 
Z niecierpliwością czekałam na dalsze wypadki, wyczuwając w powietrzu coraz więcej woni. I w końcu zza kotary drzew na polanę wypadło pięć wilków, równie wychudzonych co basior stojący na skale, ale nieco mniejszych. Nieco mniejszych, ale i tak wyższych ode mnie. Z powarkiwaniem  rozbiegły się po polanie i przysiadły nie zwracając uwagi na błoto, ich oddechy były ciężkie po najwyraźniej długim biegu. Basior zaczął węszyć w powietrzu, po czym zeskoczył z głazu i stanął pośrodku swojej wilczej grupy. Wszystko wskazywało na to, że jej przewodzi. 
Warknięciem pospieszył przybyłych, których oddechy szybko wracały do normalnej szybkości, a sam skoczył w las. Pozostała piątka podniosła się gotowa do dalszej drogi i ruszyła za swoim przywódcą.
Mój wzrok przyćmiła czerń, ustał szum i szelest. Nie czułam już wszechobecnej wilgoci, a zimno poczęło wynosić się z mojego ciała. Chwilę potrwałam w mroku aż nagle uderzył mnie w oczy jasny promień słońca powodując natychmiastowe zmrużenie powiek. Straciłam siłę w łapach i zachwiałam się, lecz jakoś udało mi się ustać na nogach. Odetchnęłam głęboko, przysiadając, nie będąc pewna czy zaraz się nie przewrócę. 
Uniosłam powieki i spojrzałam na szary kamień tworzący głaz, na którym siedziałam w głowie widząc potężnego basiora, który stał dokładnie w tym miejscu. Zaczęłam się zastanawiać ile już czasu minęło od tego zdarzenia, którego byłam przed chwilą świadkiem. Niestety nigdy się tego nie dowiem.
Byłam pełna podziwu dla tych zwierząt i miałam szczerą nadzieję, że udało im się złapać coś do jedzenia. Nigdy nie widziałam jeszcze tak niesamowitych członków wilczej rodziny.
Kiedy odzyskałam pewność w nogach i wstałam, przypomniałam sobie o moich wcześniejszych planach wrzucenia coś na ząb.
-Nie był taki głupi ten plan...-mruknęłam, po czym zeskoczyłam ze skały i ruszyłam w stronę lasu.

***

Po dość obfitym posiłku, jak na moją niezbyt wysoką osobę wędrowałam sobie bez celu po terenach. W pewnym momencie zauważyłam jak podbiega do mnie jakiś gepard, co szczerze mówiąc było dla mnie nie jakim zaskoczeniem. W końcu należałam do stada już od jakiegoś czasu, a nadal nie znałam właściwie nikogo.
-Hej.- rzucił kiedy stanął obok mnie.
-Cześć.- uśmiechnęłam się uprzejmie, zamiatając ogonem.
-Piękna pogoda, co? Choć dla mnie trochę za gorąco.- zaczął.
-Dla mnie też.- odparłam zgodnie z prawdą. Zaraz po wypowiedzeniu tych słów przyszedł mi do głowy pomysł.- Co byś powiedział na przejście się nad Plażę Zachodu i schłodzenie w przyjemnie chłodnej wodzie?- samiec w odpowiedzi kiwnął głową i błysnął zębami w uśmiechu.
-Pływałem już wcześniej, ale nie zaszkodzi drugi raz.- ruszyliśmy powoli na wschód, początkowo idąc w milczeniu jednak po kilku minutach usłyszałam pytanie:
-Jak ci na imię?- odwróciłam głowę i zmierzyłam samca uważnym spojrzeniem. Był wyższy ode mnie, tak jak większość kotów z tego stada, a przy każdym kroku widać było napinające się mięśnie. Jego sierść lśniła w promieniach słońca. Był ze stada, to na pewno, więc nie było przeciwwskazań aby mu to wyjawić.
-Nambikeya, ale możesz mówić na mnie Wiara. A ty?
-Sabre.- zapadło milczenie. Nie widziałam jak dalej pociągnąć rozmowę, ponieważ nie chciałam pytać się o jego życie, on zresztą chyba też. Więc skończyliśmy idąc obok siebie w ciszy wsłuchując się w odgłosy otaczającej nas natury.

(Sabre?)
  ✐ 1030 słów
+20 SK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
Karou
Royalog