Szczerze mówiąc, nie czułem się najlepiej. Pal licho żebra czy inne kaloryfery! Najbardziej uciążliwy w tej chwili był uporczywy ból głowy, który pojawił się właściwie znikąd i nie chciał ustąpić. Leżałem więc nie mając ochoty ruszyć choćby wąsem, raz po raz przymykając oczy.
-Kiedy będzie twój smok? Coraz gorzej wyglądasz...-z beznadziejnego stanu wsłuchiwania się w szumiącą krew w uszach wyrwał mnie zabarwiony niepokojem głos siedzącego parę metrów ode mnie dzikiego kota, który dotrzymywał mi towarzystwa, choć nie musiał. Miło z jego strony.
Uniosłem nieco pysk i spróbowałem wmusić w siebie odrobinę optymizmu i uśmiechnąć, ale chyba z mizernym skutkiem.
-Och, nigdy nie wiadomo kiedy Alharis zechce wrócić na stare śmieci. Ale nie przejmuj się, myślę, że niedługo się zjawi.- tygrys przekrzywił głowę i spojrzał na mnie krzywo, a w jego mimice dostrzegłem oznaki wątpliwości.
-Wiesz, dzięki.- mruknąłem na tyle głośno aby bez problemu zdołał usłyszeć moje słowa. Uniósł brwi pytając wzrokiem.
-Za to, że ze mną tu siedzisz i masz na mnie oko.- machnął łapą i uśmiechnął się.
-Drobiazg.- zapadła cisza, podczas której po raz kolejny przymknąłem oczy, czując nagłą potrzebę snu. Próbowałem z tym walczyć, ale w końcu dałem za wygraną. Udało mi się jedynie wymamrotać:
-Chyba się zdrzemnę.- chwilę potem odpłynąłem, w, mam nadzieję, uzdrawiający sen.
***
Obudził mnie okropnie głośny przeciągły syk, który wdarł się siłą do mojego umysłu i mimo woli zaniepokoił. Uchyliłem ciężkie jak z ołowiu powieki chcąc rozeznać się w sytuacji. To, co zobaczyłem jednocześnie mnie ucieszyło, ale i zmartwiło. Radość wywołał widok mojego towarzysza, który najwidoczniej zjawił się w czasie kiedy spałem. Zaś, to co poruszyło nieco mniej wesołe emocje, to to, że Alharis miotał się i wymachiwał swoją głową zakończoną na długiej szyi tuż przed Qwintalem, który ze zjeżoną sierścią stał przy skalnej ścianie i ostrzegał warcząc, trzymając w górze łapę z wysuniętymi ostrymi pazurami. Smok obnażył zęby, rzucił na obcego wściekłe spojrzenie, grzmotnął ze złością ogonem w ziemię i ryknął, przygotowując się do owiania tygrysa swoim lodowatym oddechem, który mógłby zamrozić w sekundę. Tygrys napiął mięśnie przygotowując się do skoku na atakującego, warcząc coraz głośniej.
-Proszę, przestańcie obydwaj. Łeb mi rozwali, a i nie chce mieć tu walki na śmierć i życie pomiędzy moimi przyjaciółmi.- zmusiłem się do wyrzucenia z siebie tych kilku słów, które choć wypowiedziane szeptem, trafiły do uszu tygrysa i smoka. Alharis cofnął głowę i kiedy ujrzał mnie wydał z siebie cichutki pisk i podpełznął szybko owiewając mnie przyjamnym, chłodnym powiewem.
-Też miło cię widzieć.- mruknąłem nie unosząc głowy, bo czułem się jakbym zaraz miał się rozlecieć w kawałki.
-To twój towarzysz?- spytał Qwintal, nieufnie patrząc na smoka.
-Owszem. Qwintalu, poznaj Alharisa.
<Qwintal?>
wtorek, 20 listopada 2018
niedziela, 18 listopada 2018
Od Reiko (Do Nariko)
Jako wojownik moim zadaniem jest obrona członków sfory. Ostatnio jakoś nic się nie dzieje, jedynie może w Mrocznym Lesie, ale tam bez powodu się nie udaję. Dotąd byłam tylko raz i trochę oberwałam. Zastanawia mnie też fakt, czy ingerencja Alucard'a na bagnach będzie miała swoje konsekwencje w przyszłości...
Kiedy latałam nad terenami uważnie obserwując co się dzieje, postanowiłam polecieć do Cloudsdale. Stamtąd są najlepsze widoki do obserwacji. Na miejscu spotkałam Air'a, mojego towarzysza. Przywitałam się z nim i usiadłam na chmurkach odpoczywając. Smok zrobił to samo, a ja wróciłam do obserwacji - nic ciekawego. Widziałam paru nowych członków, których ciągle przybywa. Już sama się w tym nie orientuję. W końcu jednak ujrzałam tygrysicę spacerującą samotnie po górach. Dawno nie byłam tam, a chętnie bym się powspinała, co robiłam gdy byłam młodsza i jeszcze nie potrafiłam latać. Spędziłam jeszcze parę minut na chmurach, jednak moja podświadomość zachęcała do aktywności z dzieciństwa, a ponieważ miałam taką okazję, a może i szansę poznać kogoś nowego, ochota była jeszcze większa. Wróciłam na ziemie (dosłownie) lądując u podnóża góry.
- Raz się żyje - powiedziałam do siebie mając świadomość, że nie jestem już sprawna jak małe kociątko.
Popatrzyłam w górę i wzięłam głęboki wdech. Odepchnęłam się łapami od podłoża łapiąc za najwyższy punk zaczepienia, do którego mogłam dostać. Potem doszła kolejna kończyna i tylne. Tak powoli w wielkim skupieniu wspinałam się robiąc małe i ostrożne kroki.
Po około dwudziestu minutach wspinaczki zaczęło mi doskwierać zmęczenie. Wiedziałam, że równie dobrze mogłabym użyć skrzydeł, ale wtedy nie byłoby satysfakcji. Wreszcie jednak dotarłam do półki skalnej. Wydając z siebie jęk zmęczenia, wyciągnęłam się na płaszczyznę, a moje ciało opadło na ziemię. Wyszłam z wprawy, to fakt. Może też szybciej się męczę przez ciężar skrzydeł? Są dość duże i nie są z piór jak u ptaków. Jednak dość leżenia, właśnie poczułam czyjś zapach w powietrzu. Podniosłam się z ziemi i ruszyłam za wonią. Na szczęście już nie musiałam się wspinać.
Szybko wywnioskowałam, że znajduję się na górze z aktywnym wulkanem. W jego wnętrzu jest wrząca lawa. Czułam coraz bardziej ciepło, a zapach kota się nasilał. Mogłoby się wydawać, że natrafiłam na odpowiedni moment. Ujrzałam jedynie ogon tygrysi, który zniknął w kraterze! Szybko rzuciłam się za kotem, któremu wydawało się mi być życie niemiłe. Nie mogłam tego zignorować.
Momentalnie zmniejszyłam opór powietrza wokół ciała i szybko dostałam się do tygrysicy, którą złapałam w pasie obejmując łapami.
- Co się... - zaczęła tygrysica - dzieje?!
W tym momencie skupiłam się na udźwignięciu kocicy. Już nie używałam żadnych z umiejętności magicznych, aby nie tracić niepotrzebnie energii. Jedynie pod koniec ciężko dysząc, użyłam podmuchu wiatru ostatkami sił, co nas wybiło na górę i obie wróciłyśmy na ziemie. Wstałam nie mogąc złapać wdechu. Jednak kiedy oddech się unormował, odezwałam się do tygrysicy, która również wstała.
- Co... co się stało? - zapytałam między wdechami i wydechami.
- Tak właściwie, to nic - zaśmiała się.
I gdzie tu był powód do śmiechu ja się pytam? Była bliska zginąć w lawie usmażona!
Popatrzyłam na nią z pochyloną głową wyrażając jednocześnie zaciekawienie na pysku.
- To nie był mój koniec, tylko rozrywka. Jako kot ognia... - zaczęła tłumaczyć, a ja przerwałam jej w tym momencie.
- Czekaj... czyli ty masz taką umiejętność?! - spytałam nerwowo.
Tygrysica przytaknęła z lekkim rozbawieniem.
Fuknęłam jedynie wracając do leżenia i nabierania sił.
- Reiko jestem - powiedziałam.
Nariko? :p
Kiedy latałam nad terenami uważnie obserwując co się dzieje, postanowiłam polecieć do Cloudsdale. Stamtąd są najlepsze widoki do obserwacji. Na miejscu spotkałam Air'a, mojego towarzysza. Przywitałam się z nim i usiadłam na chmurkach odpoczywając. Smok zrobił to samo, a ja wróciłam do obserwacji - nic ciekawego. Widziałam paru nowych członków, których ciągle przybywa. Już sama się w tym nie orientuję. W końcu jednak ujrzałam tygrysicę spacerującą samotnie po górach. Dawno nie byłam tam, a chętnie bym się powspinała, co robiłam gdy byłam młodsza i jeszcze nie potrafiłam latać. Spędziłam jeszcze parę minut na chmurach, jednak moja podświadomość zachęcała do aktywności z dzieciństwa, a ponieważ miałam taką okazję, a może i szansę poznać kogoś nowego, ochota była jeszcze większa. Wróciłam na ziemie (dosłownie) lądując u podnóża góry.
- Raz się żyje - powiedziałam do siebie mając świadomość, że nie jestem już sprawna jak małe kociątko.
Popatrzyłam w górę i wzięłam głęboki wdech. Odepchnęłam się łapami od podłoża łapiąc za najwyższy punk zaczepienia, do którego mogłam dostać. Potem doszła kolejna kończyna i tylne. Tak powoli w wielkim skupieniu wspinałam się robiąc małe i ostrożne kroki.
Po około dwudziestu minutach wspinaczki zaczęło mi doskwierać zmęczenie. Wiedziałam, że równie dobrze mogłabym użyć skrzydeł, ale wtedy nie byłoby satysfakcji. Wreszcie jednak dotarłam do półki skalnej. Wydając z siebie jęk zmęczenia, wyciągnęłam się na płaszczyznę, a moje ciało opadło na ziemię. Wyszłam z wprawy, to fakt. Może też szybciej się męczę przez ciężar skrzydeł? Są dość duże i nie są z piór jak u ptaków. Jednak dość leżenia, właśnie poczułam czyjś zapach w powietrzu. Podniosłam się z ziemi i ruszyłam za wonią. Na szczęście już nie musiałam się wspinać.
Szybko wywnioskowałam, że znajduję się na górze z aktywnym wulkanem. W jego wnętrzu jest wrząca lawa. Czułam coraz bardziej ciepło, a zapach kota się nasilał. Mogłoby się wydawać, że natrafiłam na odpowiedni moment. Ujrzałam jedynie ogon tygrysi, który zniknął w kraterze! Szybko rzuciłam się za kotem, któremu wydawało się mi być życie niemiłe. Nie mogłam tego zignorować.
Momentalnie zmniejszyłam opór powietrza wokół ciała i szybko dostałam się do tygrysicy, którą złapałam w pasie obejmując łapami.
- Co się... - zaczęła tygrysica - dzieje?!
W tym momencie skupiłam się na udźwignięciu kocicy. Już nie używałam żadnych z umiejętności magicznych, aby nie tracić niepotrzebnie energii. Jedynie pod koniec ciężko dysząc, użyłam podmuchu wiatru ostatkami sił, co nas wybiło na górę i obie wróciłyśmy na ziemie. Wstałam nie mogąc złapać wdechu. Jednak kiedy oddech się unormował, odezwałam się do tygrysicy, która również wstała.
- Co... co się stało? - zapytałam między wdechami i wydechami.
- Tak właściwie, to nic - zaśmiała się.
I gdzie tu był powód do śmiechu ja się pytam? Była bliska zginąć w lawie usmażona!
Popatrzyłam na nią z pochyloną głową wyrażając jednocześnie zaciekawienie na pysku.
- To nie był mój koniec, tylko rozrywka. Jako kot ognia... - zaczęła tłumaczyć, a ja przerwałam jej w tym momencie.
- Czekaj... czyli ty masz taką umiejętność?! - spytałam nerwowo.
Tygrysica przytaknęła z lekkim rozbawieniem.
Fuknęłam jedynie wracając do leżenia i nabierania sił.
- Reiko jestem - powiedziałam.
Nariko? :p
niedziela, 28 października 2018
Od Qwintala C.D Teptisa
Kiedy wstałem, lekko nie ogarniałem tak szczerze. Nie wiedziałem, gdzie się znajduję. Ale jak zobaczyłem Teptisa otrzeźwiałem. Podszedłem do niego, i między nami wywiązała się krótka rozmowa (...).
-Nie musisz się fatygować. Mój smoczy towarzysz zna się nieco na rzeczy. Nie było go już parę dni, myślę więc, że niedługo się tu pojawi. - Odrzekł, kładąc spokojnie pysk na ziemi.
-To może w tym czasie, póki go nie ma, ja się przejdę po coś do jedzenia? Jeszcze niezbyt ufam łowcom, to może sam coś upoluję - powiedziałem pewnie, wychodząc z jaskini.
Na szczęście, już niedaleko zobaczyłem łanię. Prędko do niej podbiegłem, rzucając się na nią. Sprawnym ruchem przebiłem jej tchawicę. Oblizałem pysk, gdy widziałem jak bierze ostatni wdech. Przerzuciłem ją sobie przez szyję i ruszyłem w powrotnym kierunku. Przy okazji pozbierałem trochę ziół, ponieważ nie wiedziałem czy mój towarzysz po prostu nie będzie gardził samym mięsem.
-Nie musisz się fatygować. Mój smoczy towarzysz zna się nieco na rzeczy. Nie było go już parę dni, myślę więc, że niedługo się tu pojawi. - Odrzekł, kładąc spokojnie pysk na ziemi.
-To może w tym czasie, póki go nie ma, ja się przejdę po coś do jedzenia? Jeszcze niezbyt ufam łowcom, to może sam coś upoluję - powiedziałem pewnie, wychodząc z jaskini.
Na szczęście, już niedaleko zobaczyłem łanię. Prędko do niej podbiegłem, rzucając się na nią. Sprawnym ruchem przebiłem jej tchawicę. Oblizałem pysk, gdy widziałem jak bierze ostatni wdech. Przerzuciłem ją sobie przez szyję i ruszyłem w powrotnym kierunku. Przy okazji pozbierałem trochę ziół, ponieważ nie wiedziałem czy mój towarzysz po prostu nie będzie gardził samym mięsem.
Jak przekroczyłem wejście, od razu spotkałem się ze wzrokiem Tepa. Usłyszałem ciche burczenie wydobywające się z jego brzucha, na co zaśmiałem się.
-Voila. - powiedziałem kładąc łanię na ziemi i posypując ją rozmarynem oraz tymiankiem.
-Wiesz, że mam stół? - zapytał nie kryjąc rozbawienia. Strzeliłem sobie mentalnego facepalma, ale jak zobaczyłem, że je - odruchowo się uśmiechnąłem i dołączyłem do niego.
***
Uprzątnąłem pozostałe kości (czaszkę sobie zachowałem, bo była elegancka i będzie pasować mi do mojego domku), i usiadłem koło Teptisa.
-Kiedy będzie twój smok? Coraz gorzej wyglądasz.... - zauważyłem, gdy Tep co chwila przymykał oczy. Naprawdę się martwiłem...
Teptis?
wtorek, 23 października 2018
Od Teptisa CD Qwintala
Otworzyłem powoli oczy, będąc chwilę temu obudzony przez dający o sobie znać tępy ból w okolicach mego brzucha. Za jasno, za jasno do pioruna! pomyślałem, od razu na powrót je przymykając, tak by móc patrzeć spod rzęs, lecz aby nie docierało do mnie zbyt wiele sączącego się z zewnątrz, gasnącego powoli światła. Uświadomiłem sobie, że dzień dobiegł swojego celu podczas mojego snu, a słońce dopiero teraz kładło się na spoczynek. Spróbowałem przypomnieć sobie wydarzenia sprzed odpłynięcia w nicość. Las. Wilki. Lot. Upadek i...Obcy kot. Tak, pamiętam. Że też nie zdążyłem podziękować mu podziękować.
Rozejrzałem się po mojej jaskini, będąc pewnym, że oprócz mnie, nikogo w niej nie ma. Wielce się zdumiałem, gdy ujrzałem leżącego pod ścianą...Qwintala. Tak, z pewnością to imię powiedział mi wcześniej. Przekrzywiłem głowę i uśmiechnąłem się krzywo. A niech śpi, co mi tam. Należy mu się. Z braku innych pomysłów, jako, że nie bardzo mogłem się ruszać (gdy tylko spróbowałem, jakby noża pchnięcie wryło mi się w bok, od razu więc zaprzestałem jakiegokolwiek poważniejszego ruchu) ułożyłem głowę na łapach i przymknąłem powieki z nadzieją na sen. Niestety, nie nadszedł, toteż leżałem po prostu wpatrując się już przyzwyczajonymi oczami w zachodzące słońce.
***
Po jakimś czasie mój gość zaczął mruczeć coś przez sen, wzdrygnął się raz czy dwa i obudził się. Rozejrzał się nieco zdezorientowanym spojrzeniem po wnętrzu jaskini i w trakcie tej czynności jego wzrok padł na mnie. Przekrzywił głowę, a w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia. Uniosłem pysk widząc to i zmarszczyłem brwi.
-Lepiej się czujesz?- zapytał wstając.
-O tyle o ile.- odparłem krzywiąc się lekko, uderzając ogonem w ziemię w geście bezsilności wobec bólu, który nie pozwalał mi się ruszyć. Qwintal podszedł i zaczął przyglądać się mojemu posiniaczonemu bokowi z niewyraźną miną.
-Możesz wstać?
-Nie bardzo.- odparłem kwaśno, po czym dodałem.- Ale co szkodzi spróbować. Może poprawiło mi się podczas tej dłuższej chwili bezruchu.- już miałem spiąć mięśnie, gdy kot stanowczo mi tego zabronił.
-Potem może być jeszcze gorzej.- tłumaczył cofając się o krok aby rzucić okiem na ciemności panujące na zewnątrz.
-Nie podziękowałem ci jeszcze za pomoc.- zacząłem, po chwili ciszy.- Rad bym uczynić to teraz, przyjmij je, wiedząc o mojej wdzięczności.- Qwintal skinął głową.
-A ja, że mnie nie wygoniłeś.- miałem zamiar machnąć łapą, ale w porę się powstrzymałem.
-Nie sądzę aby było to bardzo poważne.- rzucił mój towarzysz, wskazując pyskiem na mój bok.- Myślę jednak, że mógłbym zawołać lekarza.
-Nie musisz się fatygować. Mój smoczy towarzysz zna się nieco na rzeczy. Nie było go już parę dni, myślę więc, że niedługo się tu pojawi.
<Qwintal?>
***
Po jakimś czasie mój gość zaczął mruczeć coś przez sen, wzdrygnął się raz czy dwa i obudził się. Rozejrzał się nieco zdezorientowanym spojrzeniem po wnętrzu jaskini i w trakcie tej czynności jego wzrok padł na mnie. Przekrzywił głowę, a w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia. Uniosłem pysk widząc to i zmarszczyłem brwi.
-Lepiej się czujesz?- zapytał wstając.
-O tyle o ile.- odparłem krzywiąc się lekko, uderzając ogonem w ziemię w geście bezsilności wobec bólu, który nie pozwalał mi się ruszyć. Qwintal podszedł i zaczął przyglądać się mojemu posiniaczonemu bokowi z niewyraźną miną.
-Możesz wstać?
-Nie bardzo.- odparłem kwaśno, po czym dodałem.- Ale co szkodzi spróbować. Może poprawiło mi się podczas tej dłuższej chwili bezruchu.- już miałem spiąć mięśnie, gdy kot stanowczo mi tego zabronił.
-Potem może być jeszcze gorzej.- tłumaczył cofając się o krok aby rzucić okiem na ciemności panujące na zewnątrz.
-Nie podziękowałem ci jeszcze za pomoc.- zacząłem, po chwili ciszy.- Rad bym uczynić to teraz, przyjmij je, wiedząc o mojej wdzięczności.- Qwintal skinął głową.
-A ja, że mnie nie wygoniłeś.- miałem zamiar machnąć łapą, ale w porę się powstrzymałem.
-Nie sądzę aby było to bardzo poważne.- rzucił mój towarzysz, wskazując pyskiem na mój bok.- Myślę jednak, że mógłbym zawołać lekarza.
-Nie musisz się fatygować. Mój smoczy towarzysz zna się nieco na rzeczy. Nie było go już parę dni, myślę więc, że niedługo się tu pojawi.
<Qwintal?>
sobota, 20 października 2018
Od Qwintala C.D Teptisa
-Co za idiota - powiedziałem do siebie, jak spostrzegłem panterę śnieżną, która próbowała walczyć z Wilkami Cienia. Wywróciłem oczami.
Podszedłem bliżej, i ukryłem się w krzakach. Zobaczymy jak to się potoczy, najwyżej przyłożę łapę do tej walki.
Pantera tworzyła wiązki, chyba elektryczne. Niezłe posunięcie, niezłe... - pomyślałem delikatnie wychylając się zza mojego ukrycia. Postanowiłem mu pomóc. Nie będę sukinsynem dla każdego, bez przesady. Skupiłem się na postaciach wilków i przyłożyłem łapę do skroni. A teraz zwolnijcie swoje ruchy, wasze ciała stają się coraz słabsze, każde kolejne uderzenie, może skończyć się śmiercią... Powtarzałem w myślach, skupiając się na szarych psach. Wiedziałem, że tym nieco ułatwiłem tą walkę kotowatemu
***
Potem dopiero co zauważyłem, było to, jak kot zarył w ziemię. Wtedy postanowiłem wyjść z mojej kryjówki, którą musiałem zmieniać, wszak - walka nie działa się tylko w jednym miejscu.
Podszedłem wtedy do niego. Na szczęście - nie stracił przytomności, ponieważ obserwował mnie.
-Em.. - zacząłem niepewnie. - Żyjesz?
Kot próbował się podnieść, co niezbyt mu się udało. Szybko podszedłem i swoim łbem podparłem jego ciało. Jakoś się udało.
-Jeszcze tak - zaśmiał się niemo. - Teptis jestem.
-Qwintal. Całą walkę cię śledziłem i może trochę pomogłem.. To nie istotne. -machnąłem łapą. - Gdzie pomieszkujesz? Odprowadzę Cię.
-To kawałek stąd.. Powinienem dać radę sam - na potwierdzenie swoich słów odsunął się ode mnie, ale od razu stracił równowagę.
-Tak, dasz radę, oczywiście. - sarknąłem, i ruszyłem w kierunku, gdzie prowadziła mnie pantera.
***
Małymi kroczkami, i chyba z dziesięcioma przerwami doszliśmy na miejsce. Zauważyłem w kącie parę skórek zwierząt, więc skojarzyłem, że to musi być jego legowisko. Położyłem go tam a sam usiadłem na ziemi.
-Mam iść po medyka? - zapytałem rozprostowując łapy.
-Poradzę sobie bez niego - mruknął. Przymknął oczy, i powoli zatapiał się w śnie, a jako, że ja mieszkałem kawał drogi stąd i byłem wykończony, położyłem się na podłodze, i odpłynąłem.\
Podszedłem bliżej, i ukryłem się w krzakach. Zobaczymy jak to się potoczy, najwyżej przyłożę łapę do tej walki.
Pantera tworzyła wiązki, chyba elektryczne. Niezłe posunięcie, niezłe... - pomyślałem delikatnie wychylając się zza mojego ukrycia. Postanowiłem mu pomóc. Nie będę sukinsynem dla każdego, bez przesady. Skupiłem się na postaciach wilków i przyłożyłem łapę do skroni. A teraz zwolnijcie swoje ruchy, wasze ciała stają się coraz słabsze, każde kolejne uderzenie, może skończyć się śmiercią... Powtarzałem w myślach, skupiając się na szarych psach. Wiedziałem, że tym nieco ułatwiłem tą walkę kotowatemu
***
Potem dopiero co zauważyłem, było to, jak kot zarył w ziemię. Wtedy postanowiłem wyjść z mojej kryjówki, którą musiałem zmieniać, wszak - walka nie działa się tylko w jednym miejscu.
Podszedłem wtedy do niego. Na szczęście - nie stracił przytomności, ponieważ obserwował mnie.
-Em.. - zacząłem niepewnie. - Żyjesz?
Kot próbował się podnieść, co niezbyt mu się udało. Szybko podszedłem i swoim łbem podparłem jego ciało. Jakoś się udało.
-Jeszcze tak - zaśmiał się niemo. - Teptis jestem.
-Qwintal. Całą walkę cię śledziłem i może trochę pomogłem.. To nie istotne. -machnąłem łapą. - Gdzie pomieszkujesz? Odprowadzę Cię.
-To kawałek stąd.. Powinienem dać radę sam - na potwierdzenie swoich słów odsunął się ode mnie, ale od razu stracił równowagę.
-Tak, dasz radę, oczywiście. - sarknąłem, i ruszyłem w kierunku, gdzie prowadziła mnie pantera.
***
Małymi kroczkami, i chyba z dziesięcioma przerwami doszliśmy na miejsce. Zauważyłem w kącie parę skórek zwierząt, więc skojarzyłem, że to musi być jego legowisko. Położyłem go tam a sam usiadłem na ziemi.
-Mam iść po medyka? - zapytałem rozprostowując łapy.
-Poradzę sobie bez niego - mruknął. Przymknął oczy, i powoli zatapiał się w śnie, a jako, że ja mieszkałem kawał drogi stąd i byłem wykończony, położyłem się na podłodze, i odpłynąłem.\
Teptis?
poniedziałek, 15 października 2018
Od Astery (Do Xever'a)
Gdy otworzyłam oczy, ujrzałam przed sobą resztę mojej wczorajszej kolacji. Na szczęście starczy na śniadanie. Zabrałam się za spożywanie posiłku. Zastanawiałam się, czy najem się tą niewielką ilością. W głębi miałam nadzieję, że tak. Po posiłku udałam się na krótką drzemkę. Gdy się obudziłam, spojrzałam na zewnątrz.
Pogoda była taka piękna. Aż trudno było mi siedzieć w jaskini. Wyszłam na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Promienie słoneczne przyjemnie opatulały moje futerko. Postanowiłam udać się na łąkę. Idąc w jej kierunku, rozglądałam się i podziwiałam krajobraz. Lubię takie spacery. Pozwalają mi się zrelaksować i uspokoić. Czekał mnie kawał drogi. Mimo to nie przeszkadzało mi to. Może się przebiegnę? Trochę ruchu dla otuchy. Uśmiechnęłam się wesoło i zaczęłam biec. Po dłuższej chwili dotarłam do pięknej łąki. Wyglądała ona cudownie. Kwiaty opatulały ją, co bardzo mi się podobało. Lubiłam takie widoki. Weszłam na łąkę. Dotknęłam łapą ziemi. Gdy ją zabrałam, wyrosła tam piękna, biała róża. Uwielbiam je. Słyszałam, że oznaczają czystość i delikatność. Powąchałam ją. Poczułam bardzo przyjemny zapach. Zaśmiałam się i ruszyłam dalej. Gdy dotarłam do Tęsknych Wodospadów, postanowiłam napić się tam wody. Gdy nachyliłam się by napić się wody usłyszałam czyiś głos.
- Witaj.- Podskoczyłam zaskoczona i na moje nieszczęście wpadłam do wody. Wynurzyłam głowę i spojrzałam w stronę, z której dobiegał głos. Ujrzałam tygrysa o ciekawym umaszczeniu. Muszę przyznać, że bardzo ładnym. – Wszystko w porządku?- spytał. Zawstydzona wyszłam z wody i otrzepałam się. - Tak. To nic takiego.- powiedziałam z ciepłym uśmiechem. – Jestem Astera. Miło mi cię poznać.- dodałam po chwili z delikatnym uśmiechem.
<Xever?>
✐ 250 słów
+5SK
- Witaj.- Podskoczyłam zaskoczona i na moje nieszczęście wpadłam do wody. Wynurzyłam głowę i spojrzałam w stronę, z której dobiegał głos. Ujrzałam tygrysa o ciekawym umaszczeniu. Muszę przyznać, że bardzo ładnym. – Wszystko w porządku?- spytał. Zawstydzona wyszłam z wody i otrzepałam się. - Tak. To nic takiego.- powiedziałam z ciepłym uśmiechem. – Jestem Astera. Miło mi cię poznać.- dodałam po chwili z delikatnym uśmiechem.
<Xever?>
✐ 250 słów
+5SK
piątek, 12 października 2018
Od Teptisa (Do Qwintala)
-Do stu tysięcy rogatych smoków! Licho was przywiało, durne psy.- warknąłem pod nosem, szczerząc kły na zbliżające się do mnie cztery wilki cienia, które prawie szorowały brzuchami po ściółce i ciskały we mnie wściekłe spojrzenia spode łbów.
Postanowiłem zajrzeć do Mrocznego Lasu chcąc tylko rzucić na niego okiem od wewnątrz, intrygowały mnie bowiem bardzo owe powyginane drzewa i ogólna mroczna atmosfera tego dziwnego lasu. Od zawsze ciągnęło mnie do takich miejsc, więc prawie bez wahania wszedłem między tajemniczą roślinność. Nie odszedłem nawet dość daleko, a już zbiegły się Wilki Cienia,
zapewne wyczuwając obcego wchodzącego na ich teren i teraz stoję tu, gdzie stoję, otoczony z trzech stron warczącymi groźnie wilkami, krążącymi wokół mnie jakbym był bezbronnym jeleniem.
-No, który pierwszy?- zapytałem kpiąco, rzucając przeciwnikom spokojne spojrzenie, jednocześnie tnąc ogonem powietrze niby nożem. Wilki popatrzyły po sobie zdecydowanie, po czym ruszyły niemal ławą, tyle, że po łuku, nie zastawiając mi drogi odwrotu. Odlecieć nie mogłem, z powodu rozłożystych gałęzi nad moją głową. Rzucały mi rozeźlone spojrzenia, ale z pewną satysfakcją, błyskając zębiskami w półmroku i zbliżając się niemal tanecznym krokiem, raz skacząc do przodu, zwalniając do wolnego, ostrożnego chodu, nagle stając i skacząc dalej, cały czas mnie obserwując. Czekałem cierpliwie aż podejdą bliżej abym mógł mieć większą pewność co do moich mocy i kiedy stały już jakieś 11 metrów ode mnie, pochyliłem się i warknąłem nisko. One nadal podchodziły, lecz o wiele wolniej i z ostrożnością, jeżąc matową sierść na grzbietach.
Nie mogłem czekać dłużej, więc skupiłem się i utworzyłem elektryczne wiązki, które oplotły wilki niespodziewanie, niczym złote węże i zacisnęły się mocno na ich łapach i pyskach. Bezsilnie tarzały się po ziemi próbując się uwolnić, na próżno. Moje cienkie nici były od nich silniejsze. Za to ja nie byłem o wiele silniejszy od nich, wiedziałem, że za chwilę poczuję skutki mojego czynu, ale nie bardzo widziałem inne wyjście, oprócz bezpośredniej walki 4:1, na którą szczerze mówiąc nie miałem ochoty. Przeszedłem więc parę kroków dalej, w miejsce, gdzie korony drzew utworzyły odpowiednią szparę ukazując zachmurzone niebo, mijając po drodze wijące się wilki, rzucające mi mordercze spojrzenia i powarkiwania. Skupiłem się jeszcze mocniej aby utworzyć skrzydła i mimochodem dostrzegłem elektryczną otoczkę wokół mojego ciała. Zaczynała boleć mnie głowa i ujrzałem już pierwsze czarne plamki w polu mojego widzenia, miałem jednak jeszcze na tyle siły aby wzbić się w powietrze i dzięki kilku machnięciom skrzydłami wydostałem się na pustą przestrzeń nad lasem. Puściłem wilki, ponieważ uważałem, że już mi nie zagrożą i wzniosłem się odrobinę wyżej. Ciemne flanele i kropki przystopowały, tak jak zawroty głowy, ale mnie nie opuściły. Byłem bardzo zmęczony. W myślach przekląłem się za dawne nie używanie moich mocy. Spojrzałem w dół na moich przeciwników i obniżyłem lekko lot. Wilki biegły za mną, wodząc za mną szaleńczym wzrokiem, powarkując i jęcząc. Jeden zawył odwracając pysk w stronę serca lasu. Świetnie. Po prostu świetnie. Jak te psiska wszystkie się zlezą to będę mieć problem.
Wspominałem, że nie wszedłem tak daleko w las, jedynie parędziesiąt metrów, lecz nie wyjaśniłem co stało się później. Otóż pogoniłem wilki w las, stwierdzając, że skutecznie. Przez dłuższy czas goniłem je i zatrzymałem się dopiero wtedy, kiedy widziałem, że są zbyt zmęczone na jakąkolwiek walkę. Pozwoliłem im umknąć w las. Niedługo potem, gdy byłem już w drodze powrotnej, lecz jeszcze naprawdę daleko od granicy lasu, wyskoczyły zza krzaków i otoczyły z trzech stron. Ja za sobą miałem skalną ścianę.
Teraz więc kierowałem się na intuicję, mając nadzieję, że nie wyczerpią mi się siły przed wyleceniem znad ponurych drzew. Gdybym spadł, to albo skręciłbym kark lub co najmniej połamał sobie parę kości, albo oszczędzony przez miękkie łoże krzewów zostałbym rzucony na pastwę goniących mnie wilków. Byłem zmęczony odstraszeniem ich wcześniej, z powodu nieprzyjemnej dla mnie, ciepłej temperatury. Wytwarzanie elektrycznych nici nie polepszyło mojego stanu. Leciałem i leciałem, goniony warknięciami i skowytem coraz większej ilości członków watahy. Skrzydłami machało mi się coraz ciężej, ciężar ciała ciągnął mnie ku ziemi, więc bezwiednie obniżyłem lot. W końcu dostrzegłem kończącą Mroczny Las linię drzew. Zadowolony przekroczyłem je w powietrzu i straciłem kontrolę nad lotem, przez czerń przed oczami. Nie widziałem nic, czułem jedynie świst wiatru i opór powietrza. Naprawdę miałem w tej chwili nadzieję, że wilki nie wyjdą z lasu i się na mnie nie rzucą. Ostatnie co udało mi się zrobić to instynktownie rozłożyć w odpowiednim momencie skrzydła, co osłabiło siłę upadku, który i tak nie był zbyt przyjemny. Zaryłem w ziemię całkiem porządnie, tocząc się jeszcze ze 4 metry dalej i w końcu się zatrzymałem. Przez parę chwil leżałem w bezruchu z zamkniętymi oczami, potem jednak powoli je otworzyłem i zobaczyłem zmierzającego w moją stronę obcego dzikiego kota.
<Qwintal?>
Postanowiłem zajrzeć do Mrocznego Lasu chcąc tylko rzucić na niego okiem od wewnątrz, intrygowały mnie bowiem bardzo owe powyginane drzewa i ogólna mroczna atmosfera tego dziwnego lasu. Od zawsze ciągnęło mnie do takich miejsc, więc prawie bez wahania wszedłem między tajemniczą roślinność. Nie odszedłem nawet dość daleko, a już zbiegły się Wilki Cienia,
zapewne wyczuwając obcego wchodzącego na ich teren i teraz stoję tu, gdzie stoję, otoczony z trzech stron warczącymi groźnie wilkami, krążącymi wokół mnie jakbym był bezbronnym jeleniem.
-No, który pierwszy?- zapytałem kpiąco, rzucając przeciwnikom spokojne spojrzenie, jednocześnie tnąc ogonem powietrze niby nożem. Wilki popatrzyły po sobie zdecydowanie, po czym ruszyły niemal ławą, tyle, że po łuku, nie zastawiając mi drogi odwrotu. Odlecieć nie mogłem, z powodu rozłożystych gałęzi nad moją głową. Rzucały mi rozeźlone spojrzenia, ale z pewną satysfakcją, błyskając zębiskami w półmroku i zbliżając się niemal tanecznym krokiem, raz skacząc do przodu, zwalniając do wolnego, ostrożnego chodu, nagle stając i skacząc dalej, cały czas mnie obserwując. Czekałem cierpliwie aż podejdą bliżej abym mógł mieć większą pewność co do moich mocy i kiedy stały już jakieś 11 metrów ode mnie, pochyliłem się i warknąłem nisko. One nadal podchodziły, lecz o wiele wolniej i z ostrożnością, jeżąc matową sierść na grzbietach.
Nie mogłem czekać dłużej, więc skupiłem się i utworzyłem elektryczne wiązki, które oplotły wilki niespodziewanie, niczym złote węże i zacisnęły się mocno na ich łapach i pyskach. Bezsilnie tarzały się po ziemi próbując się uwolnić, na próżno. Moje cienkie nici były od nich silniejsze. Za to ja nie byłem o wiele silniejszy od nich, wiedziałem, że za chwilę poczuję skutki mojego czynu, ale nie bardzo widziałem inne wyjście, oprócz bezpośredniej walki 4:1, na którą szczerze mówiąc nie miałem ochoty. Przeszedłem więc parę kroków dalej, w miejsce, gdzie korony drzew utworzyły odpowiednią szparę ukazując zachmurzone niebo, mijając po drodze wijące się wilki, rzucające mi mordercze spojrzenia i powarkiwania. Skupiłem się jeszcze mocniej aby utworzyć skrzydła i mimochodem dostrzegłem elektryczną otoczkę wokół mojego ciała. Zaczynała boleć mnie głowa i ujrzałem już pierwsze czarne plamki w polu mojego widzenia, miałem jednak jeszcze na tyle siły aby wzbić się w powietrze i dzięki kilku machnięciom skrzydłami wydostałem się na pustą przestrzeń nad lasem. Puściłem wilki, ponieważ uważałem, że już mi nie zagrożą i wzniosłem się odrobinę wyżej. Ciemne flanele i kropki przystopowały, tak jak zawroty głowy, ale mnie nie opuściły. Byłem bardzo zmęczony. W myślach przekląłem się za dawne nie używanie moich mocy. Spojrzałem w dół na moich przeciwników i obniżyłem lekko lot. Wilki biegły za mną, wodząc za mną szaleńczym wzrokiem, powarkując i jęcząc. Jeden zawył odwracając pysk w stronę serca lasu. Świetnie. Po prostu świetnie. Jak te psiska wszystkie się zlezą to będę mieć problem.
Wspominałem, że nie wszedłem tak daleko w las, jedynie parędziesiąt metrów, lecz nie wyjaśniłem co stało się później. Otóż pogoniłem wilki w las, stwierdzając, że skutecznie. Przez dłuższy czas goniłem je i zatrzymałem się dopiero wtedy, kiedy widziałem, że są zbyt zmęczone na jakąkolwiek walkę. Pozwoliłem im umknąć w las. Niedługo potem, gdy byłem już w drodze powrotnej, lecz jeszcze naprawdę daleko od granicy lasu, wyskoczyły zza krzaków i otoczyły z trzech stron. Ja za sobą miałem skalną ścianę.
Teraz więc kierowałem się na intuicję, mając nadzieję, że nie wyczerpią mi się siły przed wyleceniem znad ponurych drzew. Gdybym spadł, to albo skręciłbym kark lub co najmniej połamał sobie parę kości, albo oszczędzony przez miękkie łoże krzewów zostałbym rzucony na pastwę goniących mnie wilków. Byłem zmęczony odstraszeniem ich wcześniej, z powodu nieprzyjemnej dla mnie, ciepłej temperatury. Wytwarzanie elektrycznych nici nie polepszyło mojego stanu. Leciałem i leciałem, goniony warknięciami i skowytem coraz większej ilości członków watahy. Skrzydłami machało mi się coraz ciężej, ciężar ciała ciągnął mnie ku ziemi, więc bezwiednie obniżyłem lot. W końcu dostrzegłem kończącą Mroczny Las linię drzew. Zadowolony przekroczyłem je w powietrzu i straciłem kontrolę nad lotem, przez czerń przed oczami. Nie widziałem nic, czułem jedynie świst wiatru i opór powietrza. Naprawdę miałem w tej chwili nadzieję, że wilki nie wyjdą z lasu i się na mnie nie rzucą. Ostatnie co udało mi się zrobić to instynktownie rozłożyć w odpowiednim momencie skrzydła, co osłabiło siłę upadku, który i tak nie był zbyt przyjemny. Zaryłem w ziemię całkiem porządnie, tocząc się jeszcze ze 4 metry dalej i w końcu się zatrzymałem. Przez parę chwil leżałem w bezruchu z zamkniętymi oczami, potem jednak powoli je otworzyłem i zobaczyłem zmierzającego w moją stronę obcego dzikiego kota.
<Qwintal?>
wtorek, 9 października 2018
Od Qwintala C.D Asili
Noce w stadzie były ciepłe i przyjemne. Do czasu... Jedna z moich znienawidzonych pór roku pokazywała swoje oblicze. Teraz częściej wychodziłem na polowania, żeby zapewnić sobie futra - dla ciepła, i pożywienie na chłodniejsze noce. Wiem, że to trochę barbarzyńskie, aby zabijać inne zwierzęta dla swoich potrzeb, ale co mam na to poradzić. Teraz w mojej jaskini panowała "domowa atmosfera".Nie wiem jaka powinna tam panować, ale ja czułem się tutaj bardzo przyjemnie.
Na razie alfa nie potrzebowała moich rad, więc mogłem zrobić sobie wolne. Ten czas chciałem poświęcić na samotne wędrówki.
***
Doszedłem do ładnych terenów. Rozkojarzyłem się, i nie kojarzyłem gdzie się znajduję. Myślałem nad tym, co będę dzisiaj robił. Błądziłem myślami, gdy poczułem przeszywający ból w tylnej, lewej łapie. Sapnąłem, i usiadłem.
- Cholera... - szepnąłem, gdy zauważyłem małe rozcięcie, z którego sączyła się krew. - Super.
Wstałem i próbowałem się rozruszać, gdy poczułem czyjąś obecność.
- Hej. - Usłyszałem głos jakiejś samicy. Szybko się odwróciłem, i zmierzyłem ją wzrokiem.
- Kim jesteś? - zapytałem z podejrzliwością. Zdążyłem zauważyć, że była to gepardzica o zielonych oczach.
Samica uśmiechnęła się, i dodała - Jestem Asili, wczoraj dołączyłam do tego stada.
Prychnąłem, ale przypomniałem sobie, że warto mieć kogoś z kim można porozmawiać, więc... spróbuję być miły.
-Ja jestem Qwintal, też niedawno dołączyłem. Wiesz może, gdzie znajdę medyka? - przedstawiłem się szybko i zadałem pytanie, wskazując na łapę. Ona zaśmiała się cicho, i wywróciła oczami.
-Stoi przed tobą, pokaż mi - odsłoniłem miejsce. - No... nie wygląda to za dobrze. Wejdź do mojej jaskini i zaraz to zaopatrzymy.
Przytaknąłem. Była bardzo miła, więc nie widzę potrzeby, by z nią wojować.
Potulnie wszedłem do środka.
Asili?
niedziela, 7 października 2018
Od Qwintala (Do Cziki)
Wyszedłem z uśmiechem z jaskini Alfy Cziki. Szczerym uśmiechem. W końcu udało mi się odnaleźć jakieś stado… Teraz tylko muszę powiadomić mojego braciaka. Niby mógłbym to zrobić już teraz, przy pomocy myśli, ale to nie to samo. Tak cholernie tęsknię za Taco…
Postanowiłem, że trochę porozglądam się po terenach. Dzisiaj Alfa jeszcze mi odpuściła moje zadania, abym mógł bardziej się zapoznać zresztą członków, terenami, i takie duperele. Wyraźnie zaznaczyła, że w razie jakichkolwiek problemów, mogę się do niej zwrócić. Miło.
Swoją podróż, zacząłem od Tęsknych Wodospadów. Ładne miejsce, ale jak dla mnie – przejaskrawione. Idealne widoczki, pianka… Ble. Najchętniej zaszyłbym się z dala, od takich miejsc, ale z tego co wiem – tutaj jest nasz główny wodopój.
Chwilę pospacerowałem po kamieniach tworzących drogę, nawet zamoczyłem łapę. Przyjemnie jest wsadzić swoje odnóże gdzieś, gdzie nie zalatuje szambem i padliną. Wzdrygnąłem się na tą myśl.
Moim kolejnym punktem było miejsce znacznie ciekawsze – Legendarna Skała Alf. Podobno to tutaj wszystko się zaczęło. Chciałem stanąć chociaż koło niej, i – może to głupio zabrzmieć – podziękować. To dzięki niej lata mojej tułaczki się skończyły.
***
Po skończeniu moich zamiarów, rozejrzałem się trochę po okolicy, i dostrzegłem szeroką szparę, kawałek od Skały. Postanowiłem to zbadać. Wszedłem do środka, i ujrzałem coś pięknego. Idealną jaskinię dla mnie. W razie co, mój braciszek też by się zmieścił!
Było pięknie. Wszystko pachniało mokrym amfibolitem i wapnem. Idealnie. Uwielbiałem ten zapach. Od razu postanowiłem jakoś urządzić to miejsce. Pozbierałem kamienie, liście, pióra…
Podczas tych poszukiwań, upolowałem dzika i królika. Z ich skór będzie idealne posłanie.
Wszystko naprawdę rewelacyjnie się ze sobą komponowało. Byłem dumny.
Teraz, jak znalazłem sobie miejsce do spania, warto by było kogoś poznać bliżej. Z tego co słyszałem od jakichś innych kotów, najczęściej można było kogoś spotkać w okolicach Jeziora Łez. Bez wahania ruszyłem właśnie tam.
Z mojej jaskini był kawałek drogi, więc jak już dotarłem – upadłem po prostu na pysk w piach. Było tam tak cieplutko i miło…
Mój odpoczynek przerwała pewna postać, która przywoływała mnie gestem łapy. Rozpoznałem, że to była ta gepardzica, która przyjęła mnie do stada.
Postanowiłem, że trochę porozglądam się po terenach. Dzisiaj Alfa jeszcze mi odpuściła moje zadania, abym mógł bardziej się zapoznać zresztą członków, terenami, i takie duperele. Wyraźnie zaznaczyła, że w razie jakichkolwiek problemów, mogę się do niej zwrócić. Miło.
Swoją podróż, zacząłem od Tęsknych Wodospadów. Ładne miejsce, ale jak dla mnie – przejaskrawione. Idealne widoczki, pianka… Ble. Najchętniej zaszyłbym się z dala, od takich miejsc, ale z tego co wiem – tutaj jest nasz główny wodopój.
Chwilę pospacerowałem po kamieniach tworzących drogę, nawet zamoczyłem łapę. Przyjemnie jest wsadzić swoje odnóże gdzieś, gdzie nie zalatuje szambem i padliną. Wzdrygnąłem się na tą myśl.
Moim kolejnym punktem było miejsce znacznie ciekawsze – Legendarna Skała Alf. Podobno to tutaj wszystko się zaczęło. Chciałem stanąć chociaż koło niej, i – może to głupio zabrzmieć – podziękować. To dzięki niej lata mojej tułaczki się skończyły.
***
Po skończeniu moich zamiarów, rozejrzałem się trochę po okolicy, i dostrzegłem szeroką szparę, kawałek od Skały. Postanowiłem to zbadać. Wszedłem do środka, i ujrzałem coś pięknego. Idealną jaskinię dla mnie. W razie co, mój braciszek też by się zmieścił!
Było pięknie. Wszystko pachniało mokrym amfibolitem i wapnem. Idealnie. Uwielbiałem ten zapach. Od razu postanowiłem jakoś urządzić to miejsce. Pozbierałem kamienie, liście, pióra…
Podczas tych poszukiwań, upolowałem dzika i królika. Z ich skór będzie idealne posłanie.
Wszystko naprawdę rewelacyjnie się ze sobą komponowało. Byłem dumny.
Teraz, jak znalazłem sobie miejsce do spania, warto by było kogoś poznać bliżej. Z tego co słyszałem od jakichś innych kotów, najczęściej można było kogoś spotkać w okolicach Jeziora Łez. Bez wahania ruszyłem właśnie tam.
Z mojej jaskini był kawałek drogi, więc jak już dotarłem – upadłem po prostu na pysk w piach. Było tam tak cieplutko i miło…
Mój odpoczynek przerwała pewna postać, która przywoływała mnie gestem łapy. Rozpoznałem, że to była ta gepardzica, która przyjęła mnie do stada.
<Czika?>
Qwintal!
Imię: Ten tygrys? To jest Qwintal.
Pseudonim: Qwin, Qu, Tal, Czacha, Pasek (nienawidzi tego)
Wiek: 3 lata… 3 długie, męczące lata.
Płeć: Samiec, lew, tygrys, on… Po prostu samiec.
Stopień: Początkujący
Gatunek: Tygrys
Głos: KORTEZ
Stanowisko: Doradca Alf
Charakter: Qwintal jest kopniętym przez diabła, upadłym aniołem, który potrafi nieźle skopać dupę. Należy do samców: ''Nie przeprosiłeś za to, że zabrałeś mi moją zdobycz?! Masz zjeby...''. Jeśli nie wywarłeś na nim w miarę dobrego wrażenia od początku znajomości, radzę do niego nie startować, chyba że, albo on sam do Ciebie podejdzie, albo masz zaprzyjaźnionego medyka, który leczy otwarte złamania, oraz wstrząsy mózgu. Jeśli etap ''Poznawania'' się z Qwinem, przebiegł pomyślnie, bądź z siebie dumny. Nielicznym udaje się przez to przebrnąć. Podczas znajomości jest oschły. Często używa wulgarnych słów, i tak też często, przekręca je na swój sposób. Często zaczyna bójki, a raz nawet wojnę... Jest aż za bardzo energiczny, można by rzec- ma ADHD. Potrafi być miły i romantyczny. Romantyzm u niego, jest na poziomie dziennym. Jest romantyczny dla niej. Ona jest jego promyczkiem na lepsze życie... Jedynie jest miły.. dla niektórych. Kiedy jest zdołowany, siedzi w jakimś wybranym miejscu, najczęściej jaskini, myśli nad swoim życiem. Nie powiem, że nigdy nie płacze, oraz że nie ma uczuć. Właśnie często ma załamki. Często płacze. Jeśli Ci zaufa, będzie się z tobą śmiał. Nie jest obojętny wobec słabszych *jeśli się nie sapią do niego*. Często jest też pod działaniem środków psychoaktywnych... Ale ma też rozsądek. Potrafi odmówić, lub zaproponować lepsze rozwiązanie. Jest pomocny i uczynny. Oczywiście, liczy, że Ty kiedyś też mu pomożesz. Mu warto pomagać. ONA mu pomogła, a on.. obdarzył ją tym niebezpiecznym uczuciem, jakim jest miłość. Zawsze chciał się udzielać, na rzecz stada, rodziny, świata, ale to.. nie było mu dane. Powracając do charakteru: Qwintal mało czego się boi, ale jest tylko tygrysem. Ma jakieś tam strachy. Ale nie typu, że boi się pająków, czy ciemności. Nie, nie. Wiele razy, próbował zmienić tą, swoją złą stronę, na lepszą. Ma nadzieję, ze nowe otoczenie, nowi przyjaciele oraz... nowa rodzina, go zmienią. Na zdecydowanie lepsze, oczywiście
Żywioł: Cień, Umysł
Moce:
UMYSŁ
✧Potrafi zdziałać tą swoją szarą łepetyną bardzo dużo złego w innych kocich głowach.
✧blokuje myśli
✧kontroluje myśli innych
✧rozmowa w myślach
✧czytanie w myślach
✧zmiana nastawienia
CIEŃ
✧maskowanie się w cieniu
✧przywoływanie postaci z cieni
✧ożywianie cieni innych
✧przenikanie przez cienie (może wejść w cień drzewa, i przenieść się w dowolne miejsce, w którym jest cień)
Partner/ka: Jest zainteresowany pewną samicą.
Rodzina: Ma jedynie Brata, o reszcie musi zapomnieć.
Młode: Brak
Historia: Dnia 19 maja, około godziny 01:30, szara tygrysica zaczyna odczuwać bóle. Nie była świadoma tego, że jest w ciąży. Nie była przygotowana na to psychicznie, jak i fizycznie. Jej partner życiowy, starał się nią zaopiekować. W końcu udało się. Na świat przyszły trzy małe, z początku białe istoty. Jego matka wyrzuciła go, jego rodzeństwo, oraz- ojca na bruk, gdy zobaczyła, że.. wyglądają inaczej, jakby sama nigdy nie przechodziła zmiany ubarwienia. Wtedy po raz pierwszy życie dało kopa w du*ę Qwintalowi.
Jego rodzinie było ciężko przeżyć na ulicy. Nie przywykli do polowania. Jedli korzonki, zioła oraz owady. Qwintal zdał sobie sprawę z tego, że nigdy jego życie nie będzie należeć do łatwych.
Cały jego świat, obrócił się, o 180 stopni, kiedy dowiedział się, że jego matka.. Nie żyje. Została potrącona przez pędzące auto. Qwin, wówczas 2 letni samiec, zaczął się staczać. Pierwsze branie, imprezowanie... Los znowu go doświadczył. Potem, wszystko zaczęło się walić. Ojciec rzucił się pod pociąg, a jego jedyna siostra- uciekła. Został on, i jego ukochany braciszek. Życie tak bardzo go zraniło. Chciał powtórzyć los swojego ojca, ale jego brat podtrzymywał go na duchu.
Pewnego razu, postanowili znaleźć jakieś inne koty, może nawet i stado..? Postarają powiadomić się o swoim ''znalezisku'' ze sobą. Zaczęli iść przed siebie. Qwintalowi się udało. Spotkał Czikę a ta zabrała go do swojego stada. Czas zacząć nowe życie- pomyślał, gdy przekraczał granice stada, a potem wylądował w jaskini... Jego dalsza historia będzie się toczyła właśnie tu. W Stadzie Adamantium - jego nowym domu, rodzinie.
Ciekawostki:
-Lubi straszyć innych przy pomocy swoich mocy
-Jeśli się zakocha, jego serce będzie wiecznie przy tej samej osobie
-Korzysta z swoich mocy dla własnej zabawy
Właściciel: Cook!e, nonamenoright@gmail.com
piątek, 5 października 2018
Od Palajmosa CD Solaris
Poczęło wiać coraz mocniej, co szczerze mówiąc nie było mi na rękę. Chwilowe ciepło powoli zaczęło zanikać przeganiane przez chłód i w końcu pozostało po nim jedynie wspomnienie. Patrząc na nowo poznaną kocicę mogłem wywnioskować, że zimno doskwiera jej w takiej samej mierze jak mi.
Po zapytaniu mnie czy chciałbym dołączyć do poszukiwania schronienia przed wzmagającym się wiatrem wraz z Solaris przekrzywiłem głowę. Ogromnie się zdziwiłem ową propozycją, nie powiem. Dawno nie zostałem tak dobrze potraktowany przez obcą osobę, tak szybko zaproszony do spędzenia z nią czasu. Rozumiałem, że pewnie nie chciała wyjść na niekulturalną i zapytała tylko z uprzejmości, w duchu chcąc się mnie pozbyć. Chyba, że naprawdę jej na tym zależało aby choćby zamienić z kimś parę słów? U licha, czasem miałem dość tych wszystkich domniemanych wyjaśnień pewnych sytuacji, które wymyślał mój mózg. Ciągła niepewność i chęć zrozumienia różnych zachowań. Może niektórym mogłoby wydawać się to dziwne, ale ja- należący niegdyś, z własnej woli, do wyrzutków lew- spotykałem się zazwyczaj jedynie z ogromną niechęcią i wrogością. Jedynie moja grupa i ci co stali za nami w Lesie darzyli mnie serdecznością, jednak wszyscy obcy byli gotowi w razie czego skoczyć mi do gardła. Zresztą ja też. Takie już były prawa pustyni; być zawsze gotowym za wszystko. Każdy spotkany osobnik mógł być wrogiem i było tak w większości przypadków. Krótko mówiąc, nie było miejsca na przyjacielską postawę wobec nieznajomych, którzy dopiero co pojawili się w zasięgu wzroku.
Tutaj jednak jest zupełnie inny świat, pełen przychylności i ogólnego bycia miłym dla każdego. Szczerze mówiąc, trudno jest mi się dostosować, przynajmniej na razie, całe szczęście jednak umiem zachować nieufność dla siebie.
Widząc zniecierpliwienie mojej towarzyszki pokonując wszelkie obawy zgodziłem się.
-Jeśli tylko nie będzie ci przeszkadzać moja obecność.- odpowiedziałem wstając i patrząc na nią kątem oka.
-W takim razie chodźmy.- odparła i od razu ruszyła szybkim krokiem, zapewne aby odgonić chłód. Skoczyłam za nią, szybko doganiając i zajmując pozycję po jej prawej stronie. Z początku szliśmy całkiem przyjemnej ciszy, rozglądając się za odpowiednim miejscem, które mogłoby zapewnić odrobinę ciepła i komfortu.
-Kiedy dołączyłeś?- usłyszałem niespodziewane pytanie, dobiegające z pyska Solaris.
-Niedawno.- odparłem krótko.-A ty?
-Trochę czasu minęło.- tu rozmowa znowu się urwała. Sam nie wiedziałem czy nie mogłem znaleźć tematu czy też po prostu nie chciałem. Co do kocicy, nie miałem pojęcia. W ogóle o czym można rozmawiać w środku nocy z nową poznaną osobą, jednocześnie nie wtrącając się w jej życie prywatne?
Nagle stanąłem i wpatrzyłem się w las. Solaris z lekkim zdziwieniem przystanęła i obejrzała na mnie uważnie lustrując wzrokiem moje poczynania i już otwierała pysk aby wypuścić pytanie, gdy ona sama zwróciła uwagę ku lasowi, z którego coraz głośniej słychać było jakieś ciche szelesty i głuche stąpania.
<Solaris?>
Po zapytaniu mnie czy chciałbym dołączyć do poszukiwania schronienia przed wzmagającym się wiatrem wraz z Solaris przekrzywiłem głowę. Ogromnie się zdziwiłem ową propozycją, nie powiem. Dawno nie zostałem tak dobrze potraktowany przez obcą osobę, tak szybko zaproszony do spędzenia z nią czasu. Rozumiałem, że pewnie nie chciała wyjść na niekulturalną i zapytała tylko z uprzejmości, w duchu chcąc się mnie pozbyć. Chyba, że naprawdę jej na tym zależało aby choćby zamienić z kimś parę słów? U licha, czasem miałem dość tych wszystkich domniemanych wyjaśnień pewnych sytuacji, które wymyślał mój mózg. Ciągła niepewność i chęć zrozumienia różnych zachowań. Może niektórym mogłoby wydawać się to dziwne, ale ja- należący niegdyś, z własnej woli, do wyrzutków lew- spotykałem się zazwyczaj jedynie z ogromną niechęcią i wrogością. Jedynie moja grupa i ci co stali za nami w Lesie darzyli mnie serdecznością, jednak wszyscy obcy byli gotowi w razie czego skoczyć mi do gardła. Zresztą ja też. Takie już były prawa pustyni; być zawsze gotowym za wszystko. Każdy spotkany osobnik mógł być wrogiem i było tak w większości przypadków. Krótko mówiąc, nie było miejsca na przyjacielską postawę wobec nieznajomych, którzy dopiero co pojawili się w zasięgu wzroku.
Tutaj jednak jest zupełnie inny świat, pełen przychylności i ogólnego bycia miłym dla każdego. Szczerze mówiąc, trudno jest mi się dostosować, przynajmniej na razie, całe szczęście jednak umiem zachować nieufność dla siebie.
Widząc zniecierpliwienie mojej towarzyszki pokonując wszelkie obawy zgodziłem się.
-Jeśli tylko nie będzie ci przeszkadzać moja obecność.- odpowiedziałem wstając i patrząc na nią kątem oka.
-W takim razie chodźmy.- odparła i od razu ruszyła szybkim krokiem, zapewne aby odgonić chłód. Skoczyłam za nią, szybko doganiając i zajmując pozycję po jej prawej stronie. Z początku szliśmy całkiem przyjemnej ciszy, rozglądając się za odpowiednim miejscem, które mogłoby zapewnić odrobinę ciepła i komfortu.
-Kiedy dołączyłeś?- usłyszałem niespodziewane pytanie, dobiegające z pyska Solaris.
-Niedawno.- odparłem krótko.-A ty?
-Trochę czasu minęło.- tu rozmowa znowu się urwała. Sam nie wiedziałem czy nie mogłem znaleźć tematu czy też po prostu nie chciałem. Co do kocicy, nie miałem pojęcia. W ogóle o czym można rozmawiać w środku nocy z nową poznaną osobą, jednocześnie nie wtrącając się w jej życie prywatne?
Nagle stanąłem i wpatrzyłem się w las. Solaris z lekkim zdziwieniem przystanęła i obejrzała na mnie uważnie lustrując wzrokiem moje poczynania i już otwierała pysk aby wypuścić pytanie, gdy ona sama zwróciła uwagę ku lasowi, z którego coraz głośniej słychać było jakieś ciche szelesty i głuche stąpania.
<Solaris?>
niedziela, 30 września 2018
Od Solaris CD Neitrasa
Zanim się zorientowałam, poleciały mi łzy. Nie wiem czemu. Nagle usłyszałam dźwięk łamanej gałązki i urwałam śpiew. Otwarłam łzy i z niepewnością oraz lekkim strachem spojrzałam na wychodzącego z cienia.
-Przeszkadzam?-Spytał.
Owym osobnikiem okazał się być Neitras. Myślałam, że spalę się ze wstydu na miejscu i chyba tylko ciemność nocy i ciemne futro ratowało mnie przed zobaczeniem przez samca mojego rumieńca.
-S-słyszałeś?-Spytałam wbijając wzrok w ziemię.
-Słyszałem? Ale co konkretniej?
Nie wiem jak stwierdzić czy udaje, czy naprawdę słyszał jak śpiewałam. Nie, na pewno słyszał. Znajdował się tu, a ja śpiewałam całkiem głośno. Musiał słyszeć. Lekko spanikowałam. Nie wiedziałam co powiedzieć, ale milczenie jest chyba jeszcze gorsze. Co robić? Powoli zaczynało mi się kręcić w głowie.
-Jak...ś-śpie-śpiewałam...-Nie wierzę w to, że powiedziałam to na głos, na dodatek się zająkałam.
Teraz nie ma już odwrotu, mówiąc to przyznałam się do tego, że to ja śpiewałam. Odetchnęłam głęboko i się uspokoiłam. Źrenice chyba też mi się nieco powiększyły, bowiem widziałam już nieco lepiej, czyli wpuszczały więcej światła. Z niepewnością spojrzałam na Neitrasa. Nie mam zielonego ani różowego pojęcia jak może na to zareagować. Wyśmieje mnie? Może nagle zmieni temat? Nie mam żadnego pomysłu.
<Neitras?>
spx, spx~ a ja przepraszam, że takie krótkie opk ><
-Przeszkadzam?-Spytał.
Owym osobnikiem okazał się być Neitras. Myślałam, że spalę się ze wstydu na miejscu i chyba tylko ciemność nocy i ciemne futro ratowało mnie przed zobaczeniem przez samca mojego rumieńca.
-S-słyszałeś?-Spytałam wbijając wzrok w ziemię.
-Słyszałem? Ale co konkretniej?
Nie wiem jak stwierdzić czy udaje, czy naprawdę słyszał jak śpiewałam. Nie, na pewno słyszał. Znajdował się tu, a ja śpiewałam całkiem głośno. Musiał słyszeć. Lekko spanikowałam. Nie wiedziałam co powiedzieć, ale milczenie jest chyba jeszcze gorsze. Co robić? Powoli zaczynało mi się kręcić w głowie.
-Jak...ś-śpie-śpiewałam...-Nie wierzę w to, że powiedziałam to na głos, na dodatek się zająkałam.
Teraz nie ma już odwrotu, mówiąc to przyznałam się do tego, że to ja śpiewałam. Odetchnęłam głęboko i się uspokoiłam. Źrenice chyba też mi się nieco powiększyły, bowiem widziałam już nieco lepiej, czyli wpuszczały więcej światła. Z niepewnością spojrzałam na Neitrasa. Nie mam zielonego ani różowego pojęcia jak może na to zareagować. Wyśmieje mnie? Może nagle zmieni temat? Nie mam żadnego pomysłu.
<Neitras?>
spx, spx~ a ja przepraszam, że takie krótkie opk ><
Od Solaris CD Palajmosa
Wypłynęłam na powierzchnię i otrzepałam futro, po czym dostrzegłam stojącego z świetle księżyca lwa. Skąd wiem, że to lew? Wystarczy spojrzeć na bujną grzywę. Wymieniłam z nim kilka zdań i dowiedziałam się, że ma na imię Palajmos i jest ze stada. Poniekąd mnie to uspokoiło. Nagle, z nieznanych przyczyn zawiał chłodniejszy wiatr co w połączeniu z mokrą sierścią utworzyło wichurę włosów. Usiadłam więc na piasku, który trochę przylepił się do sierści, ale spadnie jak tylko wyschnie. Spojrzałam na lwa, który milczał i chyba nie wiedział co powiedzieć. Po chwili zastanawiania się, spytał czemu nie śpię w środku nocy.
-W nocy...a, no tak. Dopiero wstałam.-Odpowiedziałam.
Samiec był lekko, no może dość mocno zaskoczony, ale niezbyt dał to po sobie poznać.
-Spałaś w wodzie?
-No chyba żartujesz. Chociaż poniekąd to prawda. Pomyliłeś się tylko w stanie skupienia. Spałam na chmurze.
Znowu nastała cisza, chyba nie jestem najlepszym rozmówcą. O czym mogłabym rozmawiać z nową osobą...w sumie sama nie tak dawno dołączyłam. Po jakimś czasie dotarło do mnie, że zrobiło się naprawdę bardzo zimno, ciekawe jak ja mam przeżyć zimę. Siedząc w kręgu ognia? A może koło lawy? Coś będzie trzeba wymyślić.
-Wiesz, nie wiem jak ty, ale idę poszukać jakiegoś schronienia przed zimnem. Chcesz się dołączyć?-Spytałam.
Spojrzałam na lwa, ale nie wiem czy był zaskoczony czy się ucieszył. Ciężko mi było go rozszyfrować. Wstałam powoli i czekałam na to aż się zdecyduje. W międzyczasie wiatr się trochę wzmagał, nie ma na co czekać.
-To jak?-Spytałam.
Wiem, że niegrzecznie ponaglać, ale niezbyt chcę być chora.
<Palajmos?> Sry, że takie krótkie :/
-W nocy...a, no tak. Dopiero wstałam.-Odpowiedziałam.
Samiec był lekko, no może dość mocno zaskoczony, ale niezbyt dał to po sobie poznać.
-Spałaś w wodzie?
-No chyba żartujesz. Chociaż poniekąd to prawda. Pomyliłeś się tylko w stanie skupienia. Spałam na chmurze.
Znowu nastała cisza, chyba nie jestem najlepszym rozmówcą. O czym mogłabym rozmawiać z nową osobą...w sumie sama nie tak dawno dołączyłam. Po jakimś czasie dotarło do mnie, że zrobiło się naprawdę bardzo zimno, ciekawe jak ja mam przeżyć zimę. Siedząc w kręgu ognia? A może koło lawy? Coś będzie trzeba wymyślić.
-Wiesz, nie wiem jak ty, ale idę poszukać jakiegoś schronienia przed zimnem. Chcesz się dołączyć?-Spytałam.
Spojrzałam na lwa, ale nie wiem czy był zaskoczony czy się ucieszył. Ciężko mi było go rozszyfrować. Wstałam powoli i czekałam na to aż się zdecyduje. W międzyczasie wiatr się trochę wzmagał, nie ma na co czekać.
-To jak?-Spytałam.
Wiem, że niegrzecznie ponaglać, ale niezbyt chcę być chora.
<Palajmos?> Sry, że takie krótkie :/
piątek, 28 września 2018
Od Palajmosa (przeszłość, część 1)
Opowiadanie dopełniające historię Palajmosa. Zawiera zdarzenia, które wydarzyły się już po objęciu przez niego stanowiska przywódcy rebeliantów.
Pewnie nikomu nie będzie się chciało tego czytać, ale przynajmniej był fan z pisania C:
Pewnie nikomu nie będzie się chciało tego czytać, ale przynajmniej był fan z pisania C:
Utkwiłem zamyślony wzrok w krwistoczerwonym słońcu, które powoli, ale nieubłaganie znikało za horyzontem aby dać tej części świata wyciszenie i odpoczynek. Tak, tej części świata, lecz nie nam. Nie tym, co żyli wśród złocistych piasków, nie tym, co nazywali je swoim prawdziwym domem, nie tym, którzy odeszli z bezpiecznej przystani Lasu. Wyrzutkom, mordercom, buntownikom. Tym nie przysługiwał spokój i wyciszenie, jedynie ciągła czujność i oczekiwanie na atak.
Większość żyjących w Lesie braci mieli o nas właśnie taki obraz; żywiących się rozpaczą zabójców, pełznących wśród piasków niczym żmije, które gdy tylko wyczują zapach krwi zagrażającej ich istnieniu koło swoich gadzich ciał, wyskakują z ukrycia i wciągają swoje niewinne ofiary w objęcia niechybnej śmierci przy użyciu jadu, który płonie jak ogień zemsty w ich duszach. A tak naprawdę owymi żmijami był Kwarastes i jego banda, którzy wpuszczali jadowite słowa w głowy swoich nieświadomych słuchaczy, karmiąc ich obrazem lepszego życia bez nas. Bez Dzieci Pustyni żyjących wolno wśród fal złotego oceanu opływającego ze wszystkich stron zieloną wyspę, bezpieczną przystań uciśnionych i zastraszanych kotów, okrytych chroniącymi ich skrzydłami ,,Wielkiego Wodza" Kwarastesa. Niestety nikt już nie pamięta tajemniczej śmierci prawdziwego, mądrego przywódcy, który odszedł w zapomnienie odkąd na pierwszy plan wyszedł nowy lider. Nikt nie pamięta owego śmiałka, który rzucił mu pod nogi potężne oskarżenia i skłonił nas do nieufności. Nikt już nie pamięta jego nagłego zniknięcia. I w końcu nikt nie pamięta, kto okazał się prawdziwym mordercą, chcącym zabić po kryjomu członków własnego stada z tlącej się od dawna nienawiści do nich.
Nikt oprócz nas.
Ognista kula już prawie cała zniknęła za linią horyzontu. Świat ogarniała stopniowo zwiększają się ciemność, tocząca walkę ze zmęczonym słońcem i jego słabnącymi jasnymi promieniami. Jej koniec zbliżał się nieubłaganie z każdą mijająca sekundą. Uniosłem głowę ku niebu patrząc na nie z podziwem. Widziało już tyle różnych chwil; szczęśliwych i smutnych, jednak trwało nadal aby zapewnić równowagę i życie. Dojrzałem nabierające odwagi pojedyncze gwiazdy, które pokonały swój strach przed światłem dnia i wcześniej ukazały swoją obecność zachęcone obecnością ich nocnego towarzysza- księżyca. W grzbiet uderzył mnie silny podmuch zimnego wiatru zapowiadającego chłodną noc.
Gdybym ponownie musiał stanąć na tym samym rozwidleniu dróg, nie wahałbym się ani chwili. Jeszcze raz wybrałbym pustynię i związane z nią niebezpieczeństwa oraz niewygody. Przez te wszystkie lata Las stał mi się obcy. Silne wiatry nadciągającego huraganu fałszu i kłamstw wyrwały z niego moje korzenie i odcięły soki, dające beztroskę i życiową radość. Jednak nie upadłem tak jak martwe drzewo powalone bezlitośnie owym huraganem, rzucone na pastwę srożącej się burzy. Wraz z moją dzisiejszą nową rodziną porzuciłem pobojowisko gnijących, sponiewieranych i pochylonych pod wpływem wichury drzew. Odszedłem gnany chęcią zaradzenia chorobie, która od tamtego czasu poczęła trawić niegdyś piękne, kwitnące w bezpieczeństwie i dobrobycie drzewa, które teraz albo zbyt zmęczone tym wiatrem albo w strachu przed jego potężną siłą albo zadowolone jego niszczycielską potęgą pozostawały w miejscu nie mogąc lub nie chcąc odejść z miejsca, które było jego królestwem, a jednocześnie ich domem.
Słońce skryło się już przed wzrokiem, posyłając jedynie ostatnie krwistoczerwone blaski aby jeszcze choć chwilę móc zapewnić światu jasność, jednak z każdą sekundą zanikały one coraz bardziej aby w końcu ustąpić miejsca ich siostrze- ciemności- która z chęcią przykryła nieboskłon kołdrą z gwiazd.
Siedziałem w bezruchu czując pod łapami zanikające ciepło piasku, leniwie przesuwając po nim ogonem. Nagle moje uszy pochwyciły odgłos zbliżających się cicho kroków, więc wyostrzyłem uwagę, bynajmniej nie ruszając się z miejsca. Ze wzrokiem cały czas utkwionym w miejscu, gdzie po raz ostatni widziałem słońce, czekałem na zbliżenie się idącego w moim kierunku dzikiego kota, siedząc w całkowitym bezruchu. Po kilkunastu kolejnych sekundach wyczułem jego obecność po mojej prawej stronie.
-Zwiadowcy już wyruszyli.- powiedział cichy głos jednego z moich najdawniejszych przyjaciół, Sewery, która jako jedna z pierwszych udała się na pustynię.
-Dzięki Sewero.- skierowałem na nią swój wzrok i uśmiechnąłem się widząc w mroku zarys jej smukłej sylwetki oraz odbijające się w jej zielonych oczach światło księżyca.
-Matka cię woła. Nie chce żebyś tu umarł z samotności.- zaśmiała się złośliwie siadając tuż obok mnie, zanurzając pazury w piasku i co róż je wyciągając.
Matka był drugim z moich starych przyjaciół, który był zaledwie rok starszy ode mnie, lecz zachowywał się jak rodzic całej grupy. Stąd jego przezwisko; nieustannie martwił się o swoją drugą rodzinę i tak naprawdę to on dbał o to aby każdy miał wszystko czego potrzebuje. Nie mógł ścierpieć, gdy ktoś sam siedział w nocy z dala od reszty, narażony na chłód i niespodziewany atak. Westchnąłem teatralnie i powoli wstałem, czując krótki ból w mięśniach będący skutkiem siedzenia w miejscu przez dłuższy czas.
-Można by pomyśleć, że to on tu rządzi.- uśmiechnąłem się krzywo, a Sewera prychnęła.
-Bo taka jest prawda.- mruknęła, po czym wybuchnęła cichym śmiechem. Pokręciłem tylko głową z ubolewaniem, przewróciłem oczami, tak aby mogła to zobaczyć i odwróciłem się w stronę miejsca, gdzie w ostatnich dniach stacjonowała nasza grupa. Kocica podążała tuż za mną niby mój cień, bezszelestnie sunąc po piasku. Wracając do tego co koty z Lasu mówiły, Sewera miała coś z węża; niebezpieczna, ale znająca umiar lwica mogąca podejść z zaskoczenia każdego, nie wydając przy tym dźwięku.
Naszemu spacerowi towarzyszyła cisza, przerywana od czasu do czasu pociągłym wyciem pustynnych psów polującym po zapadnięciu zmroku lub zwiastującym zagrożenie delikatnym sykiem w pobliżu. Księżyc oświetlał drogę, a temperatura wyraźnie malała. Moim ciałem wstrząsnęły lekkie dreszcze, które zaraz umilkły, na wskutek powiewu odrobinę cieplejszego wiatru. Noc wydawała się spokojna i cicha, jednak mimo to uważnie przebiegałem spojrzeniem tu i tam w poszukiwaniu jakiegoś ruchu, skupiłem na dobiegających zewsząd odgłosach i zapachach. Nigdy nie wiadomo czy coś lub ktoś nie czai się w mrokach nocy. W dodatku od ponad tygodnia nie mieliśmy żadnych potyczek z kotami Kwarastesa, należało więc mieć oczy dookoła głowy przez cały czas. Naprawdę rzadko kiedy zapadała cisza na tak długi okres czasu.
To właśnie w takim czasie jak ten najczęściej ujawniała się ilość zmartwienia i stresu, które nosiłem w sobie na co dzień. Z braku innych rozrywek najczęściej pogrążałem się w myślach, cały czas musząc zwracać uwagę na otoczenie. Walka i chęć przetrwania oraz zapewnienia względnego bezpieczeństwa grupie odbierała mi chwile na użalanie się nad sobą, więc zazwyczaj nie czułem się taki zmęczony. Właśnie, zmęczony. W takich chwilach jak ta niespodziewanie na kark spadał mi ogrom odpowiedzialności i czarno malująca się przyszłość. Całe szczęście zdołałem to jakoś ze sobą pogodzić i przyzwyczaić się, więc nie obawiałem się chwili samotności czy odpoczynku. Zbyt kochałem pustynię i moją drugą rodzinę aby długo martwić się o jutrzejszy dzień czy też być od środka wyniszczanym przez stres. Takie życie, raz na wozie raz pod wozem...
Coś poruszyło się po naszej lewej, stojąc nisko na ugiętych łapach jakby przygotowane do skoku. Spiąłem mięśnie i zatrzymałem się, lecz w tej chwili odezwał się znajomy, kpiący głos.
-Ach, to ty. Palajmosie. Z Sewerą, no, no... Czyżbyś nie wiedział, że nocne przechadzki nawet z tak piękną damą nie są warte utraty życia?- prychnąłem na te słowa, jednocześnie z Sewerą, która zrobiła to na wzmiankę o pięknej damie. To prawda, miała godną podziwu urodę, lecz gardziła związkami. Mówiła, że chce być ptakiem wolnym, a nie spętanym przez łańcuch partnerstwa.
-Jakbym nigdy nie szedł sam w nocy na obserwację czy wycieczkę do Lasu.- mruknąłem cicho, ale tak aby Tekus mógł mnie usłyszeć. Wzruszył jedynie barkami i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Dobra, idźcie. Nie mogę wam przecież poświęcać całej uwagi.- rzucił, po czym odszedł dalej wypatrując niebezpieczeństwa. Spotkanie z nim oznaczało, że jesteśmy już po połowie drogi, był bowiem pierwszą z czujek nocnych patrolujących wyznaczony obszar pustyni.
Szliśmy dalej, nadal w milczeniu. Parędziesiąt minut później natknęliśmy się na kolejnego strażnika- Husa. Minęliśmy go po paru słowach powitania, po czym kontynuowaliśmy wędrówkę. Po kolejnych trzydziestu minutach drogę zagrodził nam Sawier, który gdy tylko zdał sobie sprawę, że to my, bez słowa skoczył w noc.
W końcu naszym oczom ukazał się delikatny uskok, zza którego biła delikatna jasność. Zapalili sobie ogień, cwaniaczki. Szybko pokonaliśmy ten ostatni odcinek drogi, a wkrótce naszym oczom ukazało się sześcioro dzielnych, zaufanych i niesamowitych towarzyszy, którzy albo leżeli wokół małego ogniska albo rozmawiali stojąc przy płomieniach aby się ogrzać. Obok nich, na uboczu siedział całkiem spory lew o ciemnobrązowej grzywie i odrobinę jaśniejszym futrze, którego nie znałem. Zmierzyłem go uważnym spojrzeniem, po czym skierowałem wzrok na przyjaciół przy ogniu. Pierwszy dostrzegł nas Duktet, któremu zalśnił w oku jasny blask.
-Koty, Lajmos i Sewer wrócili.- wprost uwielbiał skracać imiona wszystkich, których znał i nic nie robił sobie z tego, że komuś się to nie podobało. Trzeba było się przyzwyczaić, bo inna opcja nie wchodziła w grę. Wszyscy, nawet ja i Grasmos, który na początku miał ochotę zapchać mu pysk piaskiem dali za wygraną, mimo długiej i zażartej walki.
Obcy kot podniósł głowę i wpatrzył się we mnie intensywnymi, ciemnymi ślepiami o poważnym wyrazie, nie spuszczając wzroku ani na moment. Widziałem to spojrzenie katem oka, ale póki co nie odwzajemniłem go, kierując uwagę na przyjaciół, których część pozostała na miejscach, a część podniosła się z ziemi aby nas powitać. Pierwszy dopadł nas Matka.
-Do diabła, wy młodzi! Ile razy mam się powtarzać?- spytał z udawanym gniewem, który wyszedł mu naprawdę słabo, na wskutek wylewającego się jak przelana woda w szklance uśmiechu. Dla niego już nie ma nadziei.
-Wcale nie musisz, staruszku.- odparła Sewera zamiatając ogonem z maską powagi na pysku. Matka jedynie zaśmiał się, po czym popchnął nas ku ogniu i podczas wykonywania tej czynności szepnął mi do ucha:
-Ten lew przy cieniu przyszedł do ciebie.- wymruczał ledwo dosłyszalnie. Wtedy dopiero skupiłem pełną uwagę na siedzącego we względnej samotności obcego kota. Z niepokojem obserwowałem drogę, którą pokonałby gdyby chciał uciec i po zmierzeniu spojrzeniem dystansu z pewnym spokojem ustaliłem, że daleko by nie uszedł. Skąd przecież mieliśmy wiedzieć czy nie jest to szpieg z Lasu?
Następnie podeszli do mnie Rowen i Dardes, którzy zdali mi sprawozdanie z minionego dnia, jako, że nie byłem z nimi od wczorajszego wieczora. Sewera cicho stała za mną i w milczeniu przysłuchiwała się słowom, które padały z pysków obu kotów. Po zakończeniu całkiem krótkiego raportu podziękowałem im, po czym poprosiłem o chwilę samotności patrząc kątem oka na wyraźnie czekającego obcego lwa. Oddalili się na pewną odległość i zaczęli się przekomarzać, wszyscy oprócz Rowena i Jarewa, którzy oglądali i przysłuchiwali się bardzo uważnie każdemu zdaniu; Rowen z wieczną maską powagi, a Jarew z cieniem rozbawienia w wyrazie. Jak dzieci. Z udawanym ubolewaniem pokręciłem głową widząc radość płynącą z uczestniczących w kłótni, po czym nie chcąc przedłużać nieznajomemu jeszcze bardziej jego czasu oczekiwania skierowałem ku niemu swe kroki. Widząc moje ruchy, podniósł się powoli, lecz nie podszedł, czekał w bezruchu na to aż się zbliżę.
-Mam nadzieję, że nie działasz przeciwko nam, inaczej będziesz musiał odejść jak najszybciej.- rozpocząłem niskim głosem, rzucając mu poważne spojrzenie prosto w oczy. Lew nie spuścił wzroku, jedynie uniósł odrobinę wyżej głowę stanowczym ruchem i odparł całkowicie opanowanym głosem:
-Nie przyszedłem tu w celach, które miałyby dostarczyć kotom z Lasu jakichkolwiek informacji o tobie czy twojej grupie, Palajmosie.- ton jakim wypowiedział słowo kotom, był wyraźnie pogardliwy. Miałem wrażenie, że mogę owemu lwu zaufać, jednak póki co zabroniłem sobie tego; zawsze mógł udawać, choć wyglądał na całkiem wiarygodnego.
-W takim razie jak nas znalazłeś i co cię do nas sprowadza?- zapytałem mrużąc oczy aby obcy nie mógł ujrzeć jak rozglądam się ukradkiem po rozpoczynających się parę metrów od nas ciemnościach. Lew przechylił łeb tnąc ogonem powietrze, które powoli nabierało napięcia.
-Mam swoje sposoby i swoich informatorów w Lesie, którzy są po waszej stronie, tak samo jak i ja. Co do drugiego pytania, pewnie domyślasz się jednego z powodów.- tak, oczywiście. Chciał dołączyć do Dzieci Pustyni, skoro wyznał, że stoi za nami w sprawie, która poróżniła nas przed laty z mieszkającymi dalej wśród drzew dzikimi kotami, niegdyś naszymi partnerami w polowaniach i wspólnym życiu.
-Powiedziałeś jeden z powodów. Jest więc ich więcej.- stwierdziłem przyglądając się mimice nieznajomego lwa, który dalej nie pokazywał żadnych emocji. Skinął jedynie głową.
-Dokładniej jeden.- sprostował drapiąc pazurami piasek i przyglądając się mu z zainteresowaniem. Czekałem cierpliwie w milczeniu na jego dalsze słowa siadając, aby pokazać mu, że nie mam na razie zamiaru traktować go jak obcego. Skoro chciał dołączyć do rebeliantów i jeżeli wkrótce się to stanie, będzie członkiem rodziny. Ale czy jest godny zaufania?
-Mianowicie chciałem się spytać o kogoś, kto dołączył do was przed laty.- nastawiłem uszu z zainteresowaniem. Czyżby był to członek rodziny lub znajomy któregoś z moich żyjących lub poległych przyjaciół?
-Jego imię brzmi, lub brzmiało, Maverick.- zamurowało mnie, dosłownie nie mogłem się ruszyć, jedynie wytrzeszczałem oczy na tego lwa, który właśnie powiedział moje stare imię. Zaraz jednak skoczyłem ku niemu i warknąłem mu w ucho:
-Cicho! Nie wymawiaj tu więcej tego imienia, bo ujawnisz tożsamość jego posiadacza.- Lwu podekscytowaniem błysnęły oczy, gdy usłyszał ostatnie słowa mojej wypowiedzi.
-Więc on żyje?- spytał z ledwo widoczną nadzieją zrzucając na parę sekund maskę obojętności.
-Owszem.- powstrzymałem się od powiedzenia mu, że mówił o mnie, nie wiedząc nadal czy jest godny zaufania. Tak wielkiej tajemnicy nie mogłem ujawnić pierwszemu lepszemu kotu, który znał je w przeszłości.
-Ale skąd go nasz?- spytałem podejrzliwie rzucając spojrzenie w stronę mojej grupy. Z odległości, w której się znajdowali nie było mowy aby usłyszeli naszą rozmowę. Jedynymi, którzy znali moją prawdziwą tożsamość byli Sewera, Matka i Tekus, których darzę przyjaźnią niemal od początku mojego życia. Ja znałem ich, a oni znali mnie, jednak przysięgliśmy sobie nawzajem, że od czasu ponownego spotkania w szeregach Dzieci Pustyni nigdy nie użyjemy swoich prawdziwych imion bez wyraźnego polecenia ze strony każdego z posiadaczy.
-To mój brat.- po raz kolejny moje członki zostały pozbawione zdolności ruchów. Z niedowierzaniem wpatrywałem się w oblicze stojącego przede mną lwa, który jeszcze chwilą był mi nieznajomym.
-Jastes?- spytałem cicho, jakby bojąc się usłyszeć odpowiedź przeczącą, lecz lew otworzył szeroko oczy i wbił we mnie zdziwione, ale i całkowicie szczęśliwe spojrzenie, którego nigdy później nie dane mi było ponownie zobaczyć.
-To ty, prawda?- zapytał z entuzjazmem, a ja jedynie pokiwałem głową na znak zgody, bez mrugnięcia wpatrując się w niego, jak oślepiona przez światła nadjeżdżającego samochodu stojąca na szosie sarna. Jastes przyskoczył do mnie jak młody kociak, wspiął się na tylne łapy, a przednie oparł na moim grzbiecie i ugryzł mnie całkiem mocno w ucho.
-Co robisz, u licha?- spytałem go ze śmiechem, w końcu odzyskując zdolność normalnego poruszania się i mowy.
-A niech cię! Nie widziałem cię przez ponad dwa lata! Co ty sobie myślisz, że jak mnie tam zostawiłeś to się mnie pozbędziesz i nie unikniesz kary?- zapytał z udawanym wzburzeniem, napierając na mnie całym ciałem, próbując mnie przewrócić. Prychnąłem.
-Phi! Już się boję.- wyszczerzyłem zęby w diabelskim uśmiechu, rzucając mu wyzwanie, które z chęcią przyjął, bo parę sekund później opuścił się na ziemię i pchnął mnie w bok, starając się przewrócić.
-Próbuj dalej.- rzuciłem po tym, jak odsunąłem się o krok i szybko przerzuciłem spojrzenie na stojącą po drugiej stronie ogniska grupę, która porzuciwszy kłótnię teraz przypatrywała się nam z wyraźnym zainteresowaniem, lecz uszanowała moja prośbę o chwilę samotności z Jastesem.
Mój brat odskoczył i przekręcił głowę patrząc na mnie kpiąco, z jednym przymkniętym okiem.
-Co się tak cieszysz?- mruknąłem napinając mięśnie w oczekiwaniu na jakąś niespodziankę. Nic jednak nie przygotowało mnie na nagły, pierońsko mocny podmuch wiatru, który pchnął mnie i wbił w piasek. Wstałem powoli i otrzepałem się z godnością, po czym wolnym krokiem podszedłem do Jastesa kręcąc głową na znak przerwania naszej małej walki.
-Widzę bracie, że i ty masz niecodzienne zdolności. To jednak nie tłumaczy twojej nieczystej gry.- Lew cofnął się o krok i delikatnie uśmiechnął przyglądając mi się jakby mnie dopiero co ujrzał.
-Powiedziałeś: i ty.- uniósł brew w niemym pytaniu.
-Owszem. Wiatr?- kiwnął łbem w zgodzie.
-A ty?- uderzyłem ogonem w ziemię.
-Piasek.- Jastesowi uśmiech nie schodził z pyska, tak samo jak i mi. Szczerze tęskniłem za moim bratem, choć spędziłem z nim o wiele mniej czasu niż normalna rodzina, a wszystko z powodu poczucia obowiązku i niechęci do Kwarastesa. Nie sądziłem, że zobaczę go kiedyś jeszcze za czasów Kwarastesa u władzy, tym bardziej więc cieszyłem się z ponownego spotkania. Cofnąłem się o krok i dokładnie przyjrzałem. Wyglądał tak niepodobnie do tego małego kociaka, jakim był te ponad dwa lata temu! Sierść porastająca jego grzbiet z biegiem czasu ściemniała, teraz mając kolor czekolady, tak samo jak i bujna grzywa o parę odcieni ciemniejsza. Wyrósł na wysokiego, smukłego kota, któremu pod skórą rysowały się wyćwiczone i twarde mięśnie, pełnego pewności i spokoju. Cała jego sylwetka promieniała dumą i godnością. Mój dzieciak.
-Jak się miewa Rosalia?- zapytałem siadając. Mojemu bratu uśmiech powoli ześlizgnął się z pyska, a w jego oczy napełniły się pewnym bólem, którego nie starał się ani trochę ukrywać, jak to miał w zwyczaju robić potem. Lśniły, odbijając płochliwe płomienie ogniska, niespokojnie trzepiące zabójczymi językami w stronę nieba.
-Odeszła.- powiedział tylko to jedno słowo, wpatrując się w jeden punkt gdzieś ponad moją głową. Nic na to nie rzekłem, ponieważ owa strata ukuła i mnie; co więc musiał przeżywać Jastes, którego lwica wychowała jak własnego syna? Siedzieliśmy parę chwil w ciszy upamiętniającej oddaną przyjaciółkę naszej rodziny, tępo wpatrując się w pierwsze lepsze miejsca, które przyciągnęły wzrok. W końcu Jastes westchnął i podniósł wzrok.
-W takim razie pozwolisz mi dołączyć do twojej grupy?- zapytał z nadzieją. Automatycznie włączył mi się tryb opiekuńczego, starszego brata, który stanowczo sprzeciwił się dopuszczeniu swojego młodszego rodzeństwa do walki i niebezpiecznych momentów, w których łatwo o utratę życia. Jednak z drugiej strony nie chciałem puszczać go z powrotem do Lasu, pod niewolę Kwarastesa, z dala ode mnie, samego. Miał prawo do wolności, tak jak i ja. Jak mogłem mu zabronić bronienia tych wszystkich niewinnych kotów od trującego jadu słów Lidera Lasu? Podążania za własną drogą i marzeniami? Pamiętałem doskonale moją ogromną chęć wyrwania się tutaj, na pustynię, z dala od tego oszczercy i mordercy. Westchnąłem ciężko w duchu, podejmując trudną decyzję.
-Jeśli tego pragniesz, nie mogę ci tego zabronić.- Jastesowi, któremu do tej pory towarzyszył wyraźny niepokój o moje słowa jakby ciężar zsunął się z grzbietu; ciało rozluźniło się, a błysk w oku powrócił z podwójną mocą.
-Oczywiście, że tak.- stwierdził ze stalową pewnością prostując sylwetkę i unosząc głowę.
-W takim razie, bracie, musisz porzucić swoje stare imię i przyjąć nowe jakoby ono było tym pierwotnym. Pod żadnym pozorem nikt nie może znać twojej prawdziwej tożsamości, ponieważ mogłoby mieć to naprawdę okropne skutki w przyszłości.- Jastes przymknął oczy w zamyśleniu, po czym rzucił z wahaniem:
-Co powiesz na Pratiana?
-Świetnie.- dałem mu uspokajający uśmiech.- A zatem Pratianie, chodź, poznasz swoją nową rodzinę.- począłem iść w kierunku ognia, lecz nagle zatrzymałem się.
-I już nigdy nie nazywaj mnie Maverickiem. Teraz moje imię brzmi Palajmos.- powiedziałem stanowczo przeszywając go proszącym, ale i zdeterminowanym spojrzeniem. Ten tylko skinął głową w zrozumieniu i podążył za mną do swojego nowego życia.
Gdybym ponownie musiał stanąć na tym samym rozwidleniu dróg, nie wahałbym się ani chwili. Jeszcze raz wybrałbym pustynię i związane z nią niebezpieczeństwa oraz niewygody. Przez te wszystkie lata Las stał mi się obcy. Silne wiatry nadciągającego huraganu fałszu i kłamstw wyrwały z niego moje korzenie i odcięły soki, dające beztroskę i życiową radość. Jednak nie upadłem tak jak martwe drzewo powalone bezlitośnie owym huraganem, rzucone na pastwę srożącej się burzy. Wraz z moją dzisiejszą nową rodziną porzuciłem pobojowisko gnijących, sponiewieranych i pochylonych pod wpływem wichury drzew. Odszedłem gnany chęcią zaradzenia chorobie, która od tamtego czasu poczęła trawić niegdyś piękne, kwitnące w bezpieczeństwie i dobrobycie drzewa, które teraz albo zbyt zmęczone tym wiatrem albo w strachu przed jego potężną siłą albo zadowolone jego niszczycielską potęgą pozostawały w miejscu nie mogąc lub nie chcąc odejść z miejsca, które było jego królestwem, a jednocześnie ich domem.
Słońce skryło się już przed wzrokiem, posyłając jedynie ostatnie krwistoczerwone blaski aby jeszcze choć chwilę móc zapewnić światu jasność, jednak z każdą sekundą zanikały one coraz bardziej aby w końcu ustąpić miejsca ich siostrze- ciemności- która z chęcią przykryła nieboskłon kołdrą z gwiazd.
Siedziałem w bezruchu czując pod łapami zanikające ciepło piasku, leniwie przesuwając po nim ogonem. Nagle moje uszy pochwyciły odgłos zbliżających się cicho kroków, więc wyostrzyłem uwagę, bynajmniej nie ruszając się z miejsca. Ze wzrokiem cały czas utkwionym w miejscu, gdzie po raz ostatni widziałem słońce, czekałem na zbliżenie się idącego w moim kierunku dzikiego kota, siedząc w całkowitym bezruchu. Po kilkunastu kolejnych sekundach wyczułem jego obecność po mojej prawej stronie.
-Zwiadowcy już wyruszyli.- powiedział cichy głos jednego z moich najdawniejszych przyjaciół, Sewery, która jako jedna z pierwszych udała się na pustynię.
-Dzięki Sewero.- skierowałem na nią swój wzrok i uśmiechnąłem się widząc w mroku zarys jej smukłej sylwetki oraz odbijające się w jej zielonych oczach światło księżyca.
-Matka cię woła. Nie chce żebyś tu umarł z samotności.- zaśmiała się złośliwie siadając tuż obok mnie, zanurzając pazury w piasku i co róż je wyciągając.
Matka był drugim z moich starych przyjaciół, który był zaledwie rok starszy ode mnie, lecz zachowywał się jak rodzic całej grupy. Stąd jego przezwisko; nieustannie martwił się o swoją drugą rodzinę i tak naprawdę to on dbał o to aby każdy miał wszystko czego potrzebuje. Nie mógł ścierpieć, gdy ktoś sam siedział w nocy z dala od reszty, narażony na chłód i niespodziewany atak. Westchnąłem teatralnie i powoli wstałem, czując krótki ból w mięśniach będący skutkiem siedzenia w miejscu przez dłuższy czas.
-Można by pomyśleć, że to on tu rządzi.- uśmiechnąłem się krzywo, a Sewera prychnęła.
-Bo taka jest prawda.- mruknęła, po czym wybuchnęła cichym śmiechem. Pokręciłem tylko głową z ubolewaniem, przewróciłem oczami, tak aby mogła to zobaczyć i odwróciłem się w stronę miejsca, gdzie w ostatnich dniach stacjonowała nasza grupa. Kocica podążała tuż za mną niby mój cień, bezszelestnie sunąc po piasku. Wracając do tego co koty z Lasu mówiły, Sewera miała coś z węża; niebezpieczna, ale znająca umiar lwica mogąca podejść z zaskoczenia każdego, nie wydając przy tym dźwięku.
Naszemu spacerowi towarzyszyła cisza, przerywana od czasu do czasu pociągłym wyciem pustynnych psów polującym po zapadnięciu zmroku lub zwiastującym zagrożenie delikatnym sykiem w pobliżu. Księżyc oświetlał drogę, a temperatura wyraźnie malała. Moim ciałem wstrząsnęły lekkie dreszcze, które zaraz umilkły, na wskutek powiewu odrobinę cieplejszego wiatru. Noc wydawała się spokojna i cicha, jednak mimo to uważnie przebiegałem spojrzeniem tu i tam w poszukiwaniu jakiegoś ruchu, skupiłem na dobiegających zewsząd odgłosach i zapachach. Nigdy nie wiadomo czy coś lub ktoś nie czai się w mrokach nocy. W dodatku od ponad tygodnia nie mieliśmy żadnych potyczek z kotami Kwarastesa, należało więc mieć oczy dookoła głowy przez cały czas. Naprawdę rzadko kiedy zapadała cisza na tak długi okres czasu.
To właśnie w takim czasie jak ten najczęściej ujawniała się ilość zmartwienia i stresu, które nosiłem w sobie na co dzień. Z braku innych rozrywek najczęściej pogrążałem się w myślach, cały czas musząc zwracać uwagę na otoczenie. Walka i chęć przetrwania oraz zapewnienia względnego bezpieczeństwa grupie odbierała mi chwile na użalanie się nad sobą, więc zazwyczaj nie czułem się taki zmęczony. Właśnie, zmęczony. W takich chwilach jak ta niespodziewanie na kark spadał mi ogrom odpowiedzialności i czarno malująca się przyszłość. Całe szczęście zdołałem to jakoś ze sobą pogodzić i przyzwyczaić się, więc nie obawiałem się chwili samotności czy odpoczynku. Zbyt kochałem pustynię i moją drugą rodzinę aby długo martwić się o jutrzejszy dzień czy też być od środka wyniszczanym przez stres. Takie życie, raz na wozie raz pod wozem...
Coś poruszyło się po naszej lewej, stojąc nisko na ugiętych łapach jakby przygotowane do skoku. Spiąłem mięśnie i zatrzymałem się, lecz w tej chwili odezwał się znajomy, kpiący głos.
-Ach, to ty. Palajmosie. Z Sewerą, no, no... Czyżbyś nie wiedział, że nocne przechadzki nawet z tak piękną damą nie są warte utraty życia?- prychnąłem na te słowa, jednocześnie z Sewerą, która zrobiła to na wzmiankę o pięknej damie. To prawda, miała godną podziwu urodę, lecz gardziła związkami. Mówiła, że chce być ptakiem wolnym, a nie spętanym przez łańcuch partnerstwa.
-Jakbym nigdy nie szedł sam w nocy na obserwację czy wycieczkę do Lasu.- mruknąłem cicho, ale tak aby Tekus mógł mnie usłyszeć. Wzruszył jedynie barkami i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Dobra, idźcie. Nie mogę wam przecież poświęcać całej uwagi.- rzucił, po czym odszedł dalej wypatrując niebezpieczeństwa. Spotkanie z nim oznaczało, że jesteśmy już po połowie drogi, był bowiem pierwszą z czujek nocnych patrolujących wyznaczony obszar pustyni.
Szliśmy dalej, nadal w milczeniu. Parędziesiąt minut później natknęliśmy się na kolejnego strażnika- Husa. Minęliśmy go po paru słowach powitania, po czym kontynuowaliśmy wędrówkę. Po kolejnych trzydziestu minutach drogę zagrodził nam Sawier, który gdy tylko zdał sobie sprawę, że to my, bez słowa skoczył w noc.
W końcu naszym oczom ukazał się delikatny uskok, zza którego biła delikatna jasność. Zapalili sobie ogień, cwaniaczki. Szybko pokonaliśmy ten ostatni odcinek drogi, a wkrótce naszym oczom ukazało się sześcioro dzielnych, zaufanych i niesamowitych towarzyszy, którzy albo leżeli wokół małego ogniska albo rozmawiali stojąc przy płomieniach aby się ogrzać. Obok nich, na uboczu siedział całkiem spory lew o ciemnobrązowej grzywie i odrobinę jaśniejszym futrze, którego nie znałem. Zmierzyłem go uważnym spojrzeniem, po czym skierowałem wzrok na przyjaciół przy ogniu. Pierwszy dostrzegł nas Duktet, któremu zalśnił w oku jasny blask.
-Koty, Lajmos i Sewer wrócili.- wprost uwielbiał skracać imiona wszystkich, których znał i nic nie robił sobie z tego, że komuś się to nie podobało. Trzeba było się przyzwyczaić, bo inna opcja nie wchodziła w grę. Wszyscy, nawet ja i Grasmos, który na początku miał ochotę zapchać mu pysk piaskiem dali za wygraną, mimo długiej i zażartej walki.
Obcy kot podniósł głowę i wpatrzył się we mnie intensywnymi, ciemnymi ślepiami o poważnym wyrazie, nie spuszczając wzroku ani na moment. Widziałem to spojrzenie katem oka, ale póki co nie odwzajemniłem go, kierując uwagę na przyjaciół, których część pozostała na miejscach, a część podniosła się z ziemi aby nas powitać. Pierwszy dopadł nas Matka.
-Do diabła, wy młodzi! Ile razy mam się powtarzać?- spytał z udawanym gniewem, który wyszedł mu naprawdę słabo, na wskutek wylewającego się jak przelana woda w szklance uśmiechu. Dla niego już nie ma nadziei.
-Wcale nie musisz, staruszku.- odparła Sewera zamiatając ogonem z maską powagi na pysku. Matka jedynie zaśmiał się, po czym popchnął nas ku ogniu i podczas wykonywania tej czynności szepnął mi do ucha:
-Ten lew przy cieniu przyszedł do ciebie.- wymruczał ledwo dosłyszalnie. Wtedy dopiero skupiłem pełną uwagę na siedzącego we względnej samotności obcego kota. Z niepokojem obserwowałem drogę, którą pokonałby gdyby chciał uciec i po zmierzeniu spojrzeniem dystansu z pewnym spokojem ustaliłem, że daleko by nie uszedł. Skąd przecież mieliśmy wiedzieć czy nie jest to szpieg z Lasu?
Następnie podeszli do mnie Rowen i Dardes, którzy zdali mi sprawozdanie z minionego dnia, jako, że nie byłem z nimi od wczorajszego wieczora. Sewera cicho stała za mną i w milczeniu przysłuchiwała się słowom, które padały z pysków obu kotów. Po zakończeniu całkiem krótkiego raportu podziękowałem im, po czym poprosiłem o chwilę samotności patrząc kątem oka na wyraźnie czekającego obcego lwa. Oddalili się na pewną odległość i zaczęli się przekomarzać, wszyscy oprócz Rowena i Jarewa, którzy oglądali i przysłuchiwali się bardzo uważnie każdemu zdaniu; Rowen z wieczną maską powagi, a Jarew z cieniem rozbawienia w wyrazie. Jak dzieci. Z udawanym ubolewaniem pokręciłem głową widząc radość płynącą z uczestniczących w kłótni, po czym nie chcąc przedłużać nieznajomemu jeszcze bardziej jego czasu oczekiwania skierowałem ku niemu swe kroki. Widząc moje ruchy, podniósł się powoli, lecz nie podszedł, czekał w bezruchu na to aż się zbliżę.
-Mam nadzieję, że nie działasz przeciwko nam, inaczej będziesz musiał odejść jak najszybciej.- rozpocząłem niskim głosem, rzucając mu poważne spojrzenie prosto w oczy. Lew nie spuścił wzroku, jedynie uniósł odrobinę wyżej głowę stanowczym ruchem i odparł całkowicie opanowanym głosem:
-Nie przyszedłem tu w celach, które miałyby dostarczyć kotom z Lasu jakichkolwiek informacji o tobie czy twojej grupie, Palajmosie.- ton jakim wypowiedział słowo kotom, był wyraźnie pogardliwy. Miałem wrażenie, że mogę owemu lwu zaufać, jednak póki co zabroniłem sobie tego; zawsze mógł udawać, choć wyglądał na całkiem wiarygodnego.
-W takim razie jak nas znalazłeś i co cię do nas sprowadza?- zapytałem mrużąc oczy aby obcy nie mógł ujrzeć jak rozglądam się ukradkiem po rozpoczynających się parę metrów od nas ciemnościach. Lew przechylił łeb tnąc ogonem powietrze, które powoli nabierało napięcia.
-Mam swoje sposoby i swoich informatorów w Lesie, którzy są po waszej stronie, tak samo jak i ja. Co do drugiego pytania, pewnie domyślasz się jednego z powodów.- tak, oczywiście. Chciał dołączyć do Dzieci Pustyni, skoro wyznał, że stoi za nami w sprawie, która poróżniła nas przed laty z mieszkającymi dalej wśród drzew dzikimi kotami, niegdyś naszymi partnerami w polowaniach i wspólnym życiu.
-Powiedziałeś jeden z powodów. Jest więc ich więcej.- stwierdziłem przyglądając się mimice nieznajomego lwa, który dalej nie pokazywał żadnych emocji. Skinął jedynie głową.
-Dokładniej jeden.- sprostował drapiąc pazurami piasek i przyglądając się mu z zainteresowaniem. Czekałem cierpliwie w milczeniu na jego dalsze słowa siadając, aby pokazać mu, że nie mam na razie zamiaru traktować go jak obcego. Skoro chciał dołączyć do rebeliantów i jeżeli wkrótce się to stanie, będzie członkiem rodziny. Ale czy jest godny zaufania?
-Mianowicie chciałem się spytać o kogoś, kto dołączył do was przed laty.- nastawiłem uszu z zainteresowaniem. Czyżby był to członek rodziny lub znajomy któregoś z moich żyjących lub poległych przyjaciół?
-Jego imię brzmi, lub brzmiało, Maverick.- zamurowało mnie, dosłownie nie mogłem się ruszyć, jedynie wytrzeszczałem oczy na tego lwa, który właśnie powiedział moje stare imię. Zaraz jednak skoczyłem ku niemu i warknąłem mu w ucho:
-Cicho! Nie wymawiaj tu więcej tego imienia, bo ujawnisz tożsamość jego posiadacza.- Lwu podekscytowaniem błysnęły oczy, gdy usłyszał ostatnie słowa mojej wypowiedzi.
-Więc on żyje?- spytał z ledwo widoczną nadzieją zrzucając na parę sekund maskę obojętności.
-Owszem.- powstrzymałem się od powiedzenia mu, że mówił o mnie, nie wiedząc nadal czy jest godny zaufania. Tak wielkiej tajemnicy nie mogłem ujawnić pierwszemu lepszemu kotu, który znał je w przeszłości.
-Ale skąd go nasz?- spytałem podejrzliwie rzucając spojrzenie w stronę mojej grupy. Z odległości, w której się znajdowali nie było mowy aby usłyszeli naszą rozmowę. Jedynymi, którzy znali moją prawdziwą tożsamość byli Sewera, Matka i Tekus, których darzę przyjaźnią niemal od początku mojego życia. Ja znałem ich, a oni znali mnie, jednak przysięgliśmy sobie nawzajem, że od czasu ponownego spotkania w szeregach Dzieci Pustyni nigdy nie użyjemy swoich prawdziwych imion bez wyraźnego polecenia ze strony każdego z posiadaczy.
-To mój brat.- po raz kolejny moje członki zostały pozbawione zdolności ruchów. Z niedowierzaniem wpatrywałem się w oblicze stojącego przede mną lwa, który jeszcze chwilą był mi nieznajomym.
-Jastes?- spytałem cicho, jakby bojąc się usłyszeć odpowiedź przeczącą, lecz lew otworzył szeroko oczy i wbił we mnie zdziwione, ale i całkowicie szczęśliwe spojrzenie, którego nigdy później nie dane mi było ponownie zobaczyć.
-To ty, prawda?- zapytał z entuzjazmem, a ja jedynie pokiwałem głową na znak zgody, bez mrugnięcia wpatrując się w niego, jak oślepiona przez światła nadjeżdżającego samochodu stojąca na szosie sarna. Jastes przyskoczył do mnie jak młody kociak, wspiął się na tylne łapy, a przednie oparł na moim grzbiecie i ugryzł mnie całkiem mocno w ucho.
-Co robisz, u licha?- spytałem go ze śmiechem, w końcu odzyskując zdolność normalnego poruszania się i mowy.
-A niech cię! Nie widziałem cię przez ponad dwa lata! Co ty sobie myślisz, że jak mnie tam zostawiłeś to się mnie pozbędziesz i nie unikniesz kary?- zapytał z udawanym wzburzeniem, napierając na mnie całym ciałem, próbując mnie przewrócić. Prychnąłem.
-Phi! Już się boję.- wyszczerzyłem zęby w diabelskim uśmiechu, rzucając mu wyzwanie, które z chęcią przyjął, bo parę sekund później opuścił się na ziemię i pchnął mnie w bok, starając się przewrócić.
-Próbuj dalej.- rzuciłem po tym, jak odsunąłem się o krok i szybko przerzuciłem spojrzenie na stojącą po drugiej stronie ogniska grupę, która porzuciwszy kłótnię teraz przypatrywała się nam z wyraźnym zainteresowaniem, lecz uszanowała moja prośbę o chwilę samotności z Jastesem.
Mój brat odskoczył i przekręcił głowę patrząc na mnie kpiąco, z jednym przymkniętym okiem.
-Co się tak cieszysz?- mruknąłem napinając mięśnie w oczekiwaniu na jakąś niespodziankę. Nic jednak nie przygotowało mnie na nagły, pierońsko mocny podmuch wiatru, który pchnął mnie i wbił w piasek. Wstałem powoli i otrzepałem się z godnością, po czym wolnym krokiem podszedłem do Jastesa kręcąc głową na znak przerwania naszej małej walki.
-Widzę bracie, że i ty masz niecodzienne zdolności. To jednak nie tłumaczy twojej nieczystej gry.- Lew cofnął się o krok i delikatnie uśmiechnął przyglądając mi się jakby mnie dopiero co ujrzał.
-Powiedziałeś: i ty.- uniósł brew w niemym pytaniu.
-Owszem. Wiatr?- kiwnął łbem w zgodzie.
-A ty?- uderzyłem ogonem w ziemię.
-Piasek.- Jastesowi uśmiech nie schodził z pyska, tak samo jak i mi. Szczerze tęskniłem za moim bratem, choć spędziłem z nim o wiele mniej czasu niż normalna rodzina, a wszystko z powodu poczucia obowiązku i niechęci do Kwarastesa. Nie sądziłem, że zobaczę go kiedyś jeszcze za czasów Kwarastesa u władzy, tym bardziej więc cieszyłem się z ponownego spotkania. Cofnąłem się o krok i dokładnie przyjrzałem. Wyglądał tak niepodobnie do tego małego kociaka, jakim był te ponad dwa lata temu! Sierść porastająca jego grzbiet z biegiem czasu ściemniała, teraz mając kolor czekolady, tak samo jak i bujna grzywa o parę odcieni ciemniejsza. Wyrósł na wysokiego, smukłego kota, któremu pod skórą rysowały się wyćwiczone i twarde mięśnie, pełnego pewności i spokoju. Cała jego sylwetka promieniała dumą i godnością. Mój dzieciak.
-Jak się miewa Rosalia?- zapytałem siadając. Mojemu bratu uśmiech powoli ześlizgnął się z pyska, a w jego oczy napełniły się pewnym bólem, którego nie starał się ani trochę ukrywać, jak to miał w zwyczaju robić potem. Lśniły, odbijając płochliwe płomienie ogniska, niespokojnie trzepiące zabójczymi językami w stronę nieba.
-Odeszła.- powiedział tylko to jedno słowo, wpatrując się w jeden punkt gdzieś ponad moją głową. Nic na to nie rzekłem, ponieważ owa strata ukuła i mnie; co więc musiał przeżywać Jastes, którego lwica wychowała jak własnego syna? Siedzieliśmy parę chwil w ciszy upamiętniającej oddaną przyjaciółkę naszej rodziny, tępo wpatrując się w pierwsze lepsze miejsca, które przyciągnęły wzrok. W końcu Jastes westchnął i podniósł wzrok.
-W takim razie pozwolisz mi dołączyć do twojej grupy?- zapytał z nadzieją. Automatycznie włączył mi się tryb opiekuńczego, starszego brata, który stanowczo sprzeciwił się dopuszczeniu swojego młodszego rodzeństwa do walki i niebezpiecznych momentów, w których łatwo o utratę życia. Jednak z drugiej strony nie chciałem puszczać go z powrotem do Lasu, pod niewolę Kwarastesa, z dala ode mnie, samego. Miał prawo do wolności, tak jak i ja. Jak mogłem mu zabronić bronienia tych wszystkich niewinnych kotów od trującego jadu słów Lidera Lasu? Podążania za własną drogą i marzeniami? Pamiętałem doskonale moją ogromną chęć wyrwania się tutaj, na pustynię, z dala od tego oszczercy i mordercy. Westchnąłem ciężko w duchu, podejmując trudną decyzję.
-Jeśli tego pragniesz, nie mogę ci tego zabronić.- Jastesowi, któremu do tej pory towarzyszył wyraźny niepokój o moje słowa jakby ciężar zsunął się z grzbietu; ciało rozluźniło się, a błysk w oku powrócił z podwójną mocą.
-Oczywiście, że tak.- stwierdził ze stalową pewnością prostując sylwetkę i unosząc głowę.
-W takim razie, bracie, musisz porzucić swoje stare imię i przyjąć nowe jakoby ono było tym pierwotnym. Pod żadnym pozorem nikt nie może znać twojej prawdziwej tożsamości, ponieważ mogłoby mieć to naprawdę okropne skutki w przyszłości.- Jastes przymknął oczy w zamyśleniu, po czym rzucił z wahaniem:
-Co powiesz na Pratiana?
-Świetnie.- dałem mu uspokajający uśmiech.- A zatem Pratianie, chodź, poznasz swoją nową rodzinę.- począłem iść w kierunku ognia, lecz nagle zatrzymałem się.
-I już nigdy nie nazywaj mnie Maverickiem. Teraz moje imię brzmi Palajmos.- powiedziałem stanowczo przeszywając go proszącym, ale i zdeterminowanym spojrzeniem. Ten tylko skinął głową w zrozumieniu i podążył za mną do swojego nowego życia.
sobota, 15 września 2018
Od Neitrasa CD. Solaris
Suchą pogawędkę z Solaris oraz teoretyczne zapoznanie jej z terenami stada starałem się skrócić jak najbardziej, mając w myślach coś ważnego do zrobienia. Nie trwało to długo, a już pozostawiłem pumę samej sobie z tym nieustannym bezemocjonalnym spojrzeniem, które mnie frustrowało. No ale serio, czy ta samica ma w ogóle jakiekolwiek emocje w sobie? Rozumiem, że natychmiastowa przyjacielskość nie wchodzi w grę, ale ona patrzyła na mnie tak, jakby mnie nienawidziła – choć dzisiaj akurat pokazałem trochę ze swojej nie-tak-chamskiej strony!
Ale dość przejmowania się humorkami (a raczej brakiem jakichkolwiek humorków) Solaris. W końcu dotruchtałem do jaskini medyka, mając nadzieję zastać tam Blue. Może nakłamałem przedtem pumie, że wybieram się po radę do Cziki, ale hej! – to w imię swojego durnego honoru, który nie pozwolił mi wyjawić przed lodowatooką samicą swojej słabości – wciaż ch***rnie pieczącej rany na barku. I nieważne jak wiele razy medyk nakładał warstwę na warstwie maści, odkażał, dawał jakieś lecznicze zioła – ona nadal tam była, już nie krwawiąca, ale wciaż wdająca mi się we znaki. I bynajmniej nie była to wina Blue, który złym medykiem z pewnością nie był.
Tak czy inaczej, jako nazbyt dumny wojownik, jakim byłem, nie pozwoliłem komukolwiek oprócz geparda-medyka spostrzegnąć, jakie cierpienie przynosiła mi rana z każdym krokiem i oddechem. Od ostatniej wizyty u Blue, gdy rana goiła się tylko na zewnątrz, a ból nie znikał, wiedziałem, że coś definitywnie było w niej nie tak. Do tej pory byłem zbyt uparty, by znowu ukazać się u medyka, jednak przemyślałem to sobie – nie mogłem wiecznie udawać, że wszystko ze mną w porządku, kiedy zaczynało być coraz gorzej.
Tym razem z jaskini wyszedłem jedynie z gorzkim posmakiem ziół w gardle, ale dzięki nim nie czułem narazie bólu. Co nie oznaczało, że rana się polepszała – po prostu chwilowo byłem odporny na zadawany mi przez nią drażliwy, kłujący ból, gdyż to jedyne, co Blue i nowa medyczka mogli razem zrobić.
Dziwne. Zapadła już noc, a ja, zatopiony w myślach, zastanawiałem się, jak to się stało, że ostatnio tak ciągnęło mnie do Jeziora Łez – zwłaszcza nocą, porą przeczyszczenia swoich myśli. Niby od kiedy to zacząłem się czuć nostalgicznie nad jakimś spokojnym jeziorem odbijającym gwieździste, ciemne niebo?
— Eh, ależ cliché. — Prychnąłem. Nagle w moich uszach zadźwięczał jakiś łagodny, rytmiczny głos – ktoś śpiewał cicho, ale blisko mnie.
To nie tak, że chciałem naruszyć czyjąś prywatność. Nie życzyłem sobie, by podsłuchiwać piosenkę z pewnością nie będąca przeznaczoną dla moich uszu... A mimo to znalazłem siebie słuchającego z uwagą słów wylatujących z pyska jakiejś kocicy, powoli się do niej zbliżając.
Byłem nieco zaskoczony faktem, że ów śpiewającą kocicą okazała się Solaris, i kłamałbym, gdybym powiedział, że puma nie umiała śpiewać. Problem był w tym, że ten łagodny, dźwięczny głos nijak nie pasował do niezmiennego, lodowatego spojrzenia Solaris, który u niej dotąd widziałem. Do tego stopnia, że nie rozpoznałem jej po głosie aż do momentu, gdy poczułem jej zapach – a zmysł powonienia miałem wyjątkowo wyostrzony i tak, nie było pomyłki – to musiała być ona.
Nic jeszcze nie zdążyłem powiedziec, a piosenka się urwała, kocica odwróciła nagle w moją stronę i spojrzała na mnie zwężonymi w cieńkie szparki źrenicami. O, i znowu to lodowate spojrzenie!, na które się skrzywiłem, ale po prostu oderwałem wzrok od jej oczu i westchnąłem.
Wiedziałem, że naruszyłem jej prywatność i byłem przez to zakłopotany, więc wydobyłem z siebie:
— Przeszkadzam?
Ale dość przejmowania się humorkami (a raczej brakiem jakichkolwiek humorków) Solaris. W końcu dotruchtałem do jaskini medyka, mając nadzieję zastać tam Blue. Może nakłamałem przedtem pumie, że wybieram się po radę do Cziki, ale hej! – to w imię swojego durnego honoru, który nie pozwolił mi wyjawić przed lodowatooką samicą swojej słabości – wciaż ch***rnie pieczącej rany na barku. I nieważne jak wiele razy medyk nakładał warstwę na warstwie maści, odkażał, dawał jakieś lecznicze zioła – ona nadal tam była, już nie krwawiąca, ale wciaż wdająca mi się we znaki. I bynajmniej nie była to wina Blue, który złym medykiem z pewnością nie był.
Tak czy inaczej, jako nazbyt dumny wojownik, jakim byłem, nie pozwoliłem komukolwiek oprócz geparda-medyka spostrzegnąć, jakie cierpienie przynosiła mi rana z każdym krokiem i oddechem. Od ostatniej wizyty u Blue, gdy rana goiła się tylko na zewnątrz, a ból nie znikał, wiedziałem, że coś definitywnie było w niej nie tak. Do tej pory byłem zbyt uparty, by znowu ukazać się u medyka, jednak przemyślałem to sobie – nie mogłem wiecznie udawać, że wszystko ze mną w porządku, kiedy zaczynało być coraz gorzej.
Tym razem z jaskini wyszedłem jedynie z gorzkim posmakiem ziół w gardle, ale dzięki nim nie czułem narazie bólu. Co nie oznaczało, że rana się polepszała – po prostu chwilowo byłem odporny na zadawany mi przez nią drażliwy, kłujący ból, gdyż to jedyne, co Blue i nowa medyczka mogli razem zrobić.
Dziwne. Zapadła już noc, a ja, zatopiony w myślach, zastanawiałem się, jak to się stało, że ostatnio tak ciągnęło mnie do Jeziora Łez – zwłaszcza nocą, porą przeczyszczenia swoich myśli. Niby od kiedy to zacząłem się czuć nostalgicznie nad jakimś spokojnym jeziorem odbijającym gwieździste, ciemne niebo?
— Eh, ależ cliché. — Prychnąłem. Nagle w moich uszach zadźwięczał jakiś łagodny, rytmiczny głos – ktoś śpiewał cicho, ale blisko mnie.
To nie tak, że chciałem naruszyć czyjąś prywatność. Nie życzyłem sobie, by podsłuchiwać piosenkę z pewnością nie będąca przeznaczoną dla moich uszu... A mimo to znalazłem siebie słuchającego z uwagą słów wylatujących z pyska jakiejś kocicy, powoli się do niej zbliżając.
Byłem nieco zaskoczony faktem, że ów śpiewającą kocicą okazała się Solaris, i kłamałbym, gdybym powiedział, że puma nie umiała śpiewać. Problem był w tym, że ten łagodny, dźwięczny głos nijak nie pasował do niezmiennego, lodowatego spojrzenia Solaris, który u niej dotąd widziałem. Do tego stopnia, że nie rozpoznałem jej po głosie aż do momentu, gdy poczułem jej zapach – a zmysł powonienia miałem wyjątkowo wyostrzony i tak, nie było pomyłki – to musiała być ona.
Nic jeszcze nie zdążyłem powiedziec, a piosenka się urwała, kocica odwróciła nagle w moją stronę i spojrzała na mnie zwężonymi w cieńkie szparki źrenicami. O, i znowu to lodowate spojrzenie!, na które się skrzywiłem, ale po prostu oderwałem wzrok od jej oczu i westchnąłem.
Wiedziałem, że naruszyłem jej prywatność i byłem przez to zakłopotany, więc wydobyłem z siebie:
— Przeszkadzam?
<Solaris?>
Wiem, nie ruszyłam ani odrobinę akcji, wybacz xD
✐ 562 słowa
+15 SK
wtorek, 11 września 2018
Od Palajmosa CD. Solaris
Z lekkiego snu wyrwały mnie odgłosy cichych stąpań i niskich chrząkań dobiegających zza krzaków. Leżałem na boku mając ciągle zamknięte oczy, próbując wsłuchać się w odgłosy za moimi plecami i lepiej zlokalizować osobnika, który je wydawał. Nie miałem zielonego pojęcia czy jest to tylko pokojowy roślinożerca, którego żołądek zmusił do poszukiwania po nocy pożywienia, czy też czający się z tyłu wróg wyczekujący odpowiedniego momentu na skok i zadanie śmiertelnego ciosu. Mało jednak prawdopodobne aby druga wersja okazała się prawdą, potencjalny przeciwnik z pewnością zachowywałby się ciszej i ostrożniej, lecz wiedziałem, że nie mogę mieć całkowitej pewności. Życie na pustyni nauczyło mnie tego, że zawsze trzeba być gotowym na atak, dlatego najlepiej od razu zakładać obecność wroga, żeby nie mieć potem niespodzianki w postaci nagłego bólu, a w następstwie- śmierci.
Starałem się oddychać głęboko udając, że nadal przebywam w odległych krainach Morfeusza, lecz jednocześnie skupiłem się na dobiegających zewsząd odgłosach i woniach. A niech diabli porwą ten wiatr, jak zawsze wiał nie z tej strony co trzeba, więc nic nie dało wysilanie nosa. Zdałem się więc na mój ostatni w tej chwili przydatny zmysł- słuch. Nadal leżąc z zamkniętymi oczami wsłuchałem się w dalej trwający cichy szelest, dobiegający z odległości około 9 metrów. Osobnik przybliżył się o jakieś dwa metry od czasu kiedy go usłyszałem, toteż postanowiłem działać. Otworzyłem oczy od razu będąc zaślepiony otaczającym mnie zewsząd mrokiem. Po układzie gwiazd domyśliłem się, że jest około 2.00 nad ranem, srebrny sierp lśnił na niebie nieprzykryty żadnym okryciem. Wiatr delikatnie, jakby z uczuciem okrył mnie swoją lotną dłonią, mierzwiąc sierść i długie włosy w grzywie.
Poczekałem jeszcze parę sekund, po czym błyskawicznie spiąłem mięśnie, z leżącej pozycji podnosząc się do pół siadu i wykonując krótki skok mający na celu uniknięcie zderzenia z jakimś ciężkim cielskiem, o ile oczywiście zwierzę w krzakach było wrogiem i miało taki pomysł. Pochyliłem się ku ziemi prawie dotykając brzuchem zroszonej rosą trawy i machnąłem ogonem, patrząc spod oka na krzaki z niskim pomrukiem dochodzącym z piersi. Usłyszałem jeszcze zdziwione sapnięcie i sekundę później wśród gąszczu udało mi się dostrzec sylwetkę zwinnego jelenia, który skoczył w las i zniknął wśród drzew.
Oczywiście, znów fałszywy alarm. Zacząłem już zastanawiać się czy nie jestem paranoikiem, którego mógłby obudzić sam oddech obcego w swoim pobliżu i doszedłem do wniosku, że jestem na dobrej drodze. Zwiesiłem głowę ku ziemi i westchnąłem głośno; o śnie nie było już mowy, a zostało mi jeszcze parę dobrych godzin ciemności. Z braku innych rozwiązań postanowiłem się przejść, przewietrzyć trochę głowę i może pozwiedzać jakieś tereny. Dopiero co dołączyłem do Stada Adamantium, nie miałem więc jeszcze okazji do zobaczenia cudów natury, którymi zostało obdarowane owe stado. Podobno krajobrazy wyglądają piękniej przy blasku księżyca i gwiazd, postanowiłem zatem sam się o tym przekonać.
Dopiero teraz wstrząsnął mną lodowaty dreszcz, przebiegający szybko po grzbiecie i dopiero teraz uświadomiłem sobie, że całe moje ciało delikatnie się trzęsie. Wiedziałem, że spanie na dworze będzie złym pomysłem i miałem wczorajszego wieczoru przeczucie, że będę tego żałował, ale dalej wolę spędzać cały czas na zewnątrz. Małe przestrzenie wywołują u mnie atak paniki, toteż nawet nie rozejrzałem się jeszcze za jakąkolwiek jaskinią, która mogłaby ukryć mnie chociaż przed wiatrem. Tej nocy całe szczęście nie padało, jednak chłodna rosa, która zmoczyła mi bok i kawałek brzucha była nieunikniona i znacznie przyczyniła się do trzymającego mnie teraz w kleszczach zimna. Wymamrotałem pod nosem przekleństwo winiąc się za swoją głupotę, wiedziałem jednak, że następnym razem postąpię tak samo. Jedyne co sobie obiecałem to poszukanie w bliskiej przyszłości jakiejś odpowiadającej mojej fobii jaskini czy też innego schronienia, dzięki któremu udałoby mi się przetrwać zimę. Zdecydowanie wolę nieznośny upał lejący się z nieba niż mrożące szpik mrozy i długotrwałe opady śniegu. Świat staje się wtedy tak nudny, nic tylko biel i jakaś szarość. W moim życiu potrzebne były kolory, które poprawiały mi nastrój za każdym razem i przypominały o dawnych wydarzeniach, które choć przeminęły w rzeczywistości, pozostały w mojej głowie w formie wspomnień.
Postanowiłem w końcu się ruszyć, mając nadzieję, że ruch pomoże w walce z zimnem trzęsącym moim ciałem. Toteż poszedłem przed siebie żwawym krokiem, z uwagą i zaciekawieniem rozglądając się po otoczeniu.
***
Po godzinie wędrówki dotarłem nad jakieś jezioro. Kiedy zapadnie dzień będę musiał iść dopytać się o wszystkie nazwy, a najlepiej poprosić o jakąś mapę czy przewodnika, lecz teraz stałem tylko i w ciszy obserwowałem nieruchomą wodę owego jeziora, którego nazwy jeszcze nie znałem.
Pod moimi łapami wyczuwałem przyjemny dotyk miękkiego piasku, który od dawna był mi przyjacielem, dlatego z radością powitałem jego obecność. Nie miałem styczności z tymi drobnymi, złotymi ziarenkami od jakiegoś czasu i szczerze mówiąc tęskniłem za tym. Po za tym czułem się pewniej wiedząc, że mogę korzystać z mocy jednego z moich żywiołów, którym jest właśnie ten niepozorny, mały sam, ale ogromny w grupie piasek.
Nagle z zamyślenia wyrwał mnie odgłos pluśnięcia. Kiedy uniosłem głowę i skierowałem ją w tamtym kierunku dojrzałem opadające krople wody, które przed sekundą zostały wyrzucone w górę. I ku mojemu zdziwieniu w moją stronę płynął jakiś dziki kot o granatowym kolorze sierści. Kiedy wyszedł na brzeg okazało się, że a) jest to samica, b) należy do rodziny pum. Wydawało się, że mnie nie zauważyła, ponieważ spokojnie otrzepała się wyrzucając z futra setki kropel wody. Dopiero kiedy uniosła wzrok jej sylwetka widocznie się spięła, co oznaczało, że najwyraźniej mnie dojrzała.
-Spokojnie.- rzuciłem wychodząc z cienia w białe światło księżyca. Puma nadal obserwowała mnie z niejaką nieufnością w oczach.
-Kim jesteś?- zapytała mierząc mnie uważnym spojrzeniem od łap aż po końcówki włosów w grzywie.
-Na imię mam Palajmos.- odrzekłem po krótkiej chwili ciszy, w której biłem się z myślami o tym czy jej to wyjawić.- Mogę wiedzieć jak brzmi twoje?- zapytałem uprzejmie, aczkolwiek z dystansem dokładnie obserwując każdy jej ruch.
-Solaris.- mruknęła cicho. Skinąłem głową na znak, że mi miło po czym zapadło milczenie przerywane z rzadka jakimś szumem czy innym szelestem dobiegającym z pobliża. W końcu to kocica odezwała się ponownie.
-Jesteś ze stada, prawda?- spytała mrużąc oczy.
-Owszem, dołączyłem niedawno.- odpowiedziałem unosząc głowę i patrząc na nocne niebo. Solaris podążyła za moim wzrokiem spojrzeniem.
-Mogę znać powód, dla którego nie śpisz chociaż jest środek nocy?- zapytałem ostrożnie, chcąc nawiązać jakąkolwiek konwersację. Puma była jedną z pierwszych osób jakie poznałem w stadzie, do którego dopiero co dołączyłem, więc postanowiłem przeprowadzić normalną rozmowę starając się nie pokazywać mojej nieufności. Po za tym odrobinę ciekawiło mnie to, co skłoniło Solaris do tej nieoczekiwanej kąpieli w jeziorze.
(Solaris?)
✐ 1067 słów
+20 SK
Od Zacka CD Reiko
Reiko opowiedziała mi swoją historię. Była całkiem ciekawa, chyba dużo bardziej niż moja. Na pewno, u mnie nie było takich akcji. Kiedy Lwica odbiła piłeczkę, nie wiedziałem jak mam zacząć.
- Zanudzę Cię chyba ... moja historia nie jest ani trochę ciekawa, to taka miłosna wesoła, nudna.
- Miłosna brzmi ciekawie.
- No dobra, ale ostrzegałem ...Więc, dawno temu mój tatuś Khan będący hybrydą lwa i tygrysa. Poznał moją mamę Zuri również hybrydę tylko, że lwa i lamparta. Mamuśka miała wyjść za mąż za księcia Jeffa, był lwem. Podobno straszny palant. A tata był zaręczony już z księżniczką Pandorą to była tygrysica. Byli z odległych stad, poznali się podczas sojuszu i zakochali od pierwszego wejrzenia. Potajemne spotkania, listy miłosne. W końcu okazało się, że Zuri jest w ciąży i musieli uciec, bo to byłem Ja. Podobno Jeff i Pandora też byli zakochani w sobie i ten ślub to formalność. Po kilki miesiącach, urodziłem się. Jedyne kochane dziecko, więc żyłem jak w raju. Rodzice bardzo mnie kochali i opowiadali mi wiele miłosnych historii. Poświęcili mi masę czasu, a ja cóż. Zachwycony ich historią uznałem, że pora ruszyć się z małego raju który mi stworzyli aby się zakochać. To tyle, nic specjalnego.
- Super, a jak to było z tymi listami ? potajemnymi spotkaniami ?
- No normalnie, wymykali się nocą, musieli oszukiwać i wykiwać strażników. Jakoś im się to udało.
Nagle usłyszałem trzepot skrzydeł a na ziemi wylądował mój towarzysz.
~ O mnie już nie łaska wspomnieć. - mruknął
- Ach to jest mój przyjaciel Hitachi a to Reiko poznajcie się.
- Miło mi -uśmiechnęła się lwica.
~ Też - mruknął bez entuzjazmu.
Spojrzałem na Reiko i uśmiechnąłem się.
- On taki jest - szepnąłem.
- W takim razie jak poznaliście się ?
- Jego rodzice zostali zabici a ja zabrałem go do domu jak był mały, wychowaliśmy się jak rodzeństwo, to taki mój większy, ale młodszy braciszek. - Zaśmiałem się.
- Wow. Ja też mam, tylko towarzyszkę.
Hitachi od razu wykazał się lekkim zainteresowaniem.
~ Latam tutaj kilka godzin nie spotkałem ani jednego smoka.
- Zanudzę Cię chyba ... moja historia nie jest ani trochę ciekawa, to taka miłosna wesoła, nudna.
- Miłosna brzmi ciekawie.
- No dobra, ale ostrzegałem ...Więc, dawno temu mój tatuś Khan będący hybrydą lwa i tygrysa. Poznał moją mamę Zuri również hybrydę tylko, że lwa i lamparta. Mamuśka miała wyjść za mąż za księcia Jeffa, był lwem. Podobno straszny palant. A tata był zaręczony już z księżniczką Pandorą to była tygrysica. Byli z odległych stad, poznali się podczas sojuszu i zakochali od pierwszego wejrzenia. Potajemne spotkania, listy miłosne. W końcu okazało się, że Zuri jest w ciąży i musieli uciec, bo to byłem Ja. Podobno Jeff i Pandora też byli zakochani w sobie i ten ślub to formalność. Po kilki miesiącach, urodziłem się. Jedyne kochane dziecko, więc żyłem jak w raju. Rodzice bardzo mnie kochali i opowiadali mi wiele miłosnych historii. Poświęcili mi masę czasu, a ja cóż. Zachwycony ich historią uznałem, że pora ruszyć się z małego raju który mi stworzyli aby się zakochać. To tyle, nic specjalnego.
- Super, a jak to było z tymi listami ? potajemnymi spotkaniami ?
- No normalnie, wymykali się nocą, musieli oszukiwać i wykiwać strażników. Jakoś im się to udało.
Nagle usłyszałem trzepot skrzydeł a na ziemi wylądował mój towarzysz.
~ O mnie już nie łaska wspomnieć. - mruknął
- Ach to jest mój przyjaciel Hitachi a to Reiko poznajcie się.
- Miło mi -uśmiechnęła się lwica.
~ Też - mruknął bez entuzjazmu.
Spojrzałem na Reiko i uśmiechnąłem się.
- On taki jest - szepnąłem.
- W takim razie jak poznaliście się ?
- Jego rodzice zostali zabici a ja zabrałem go do domu jak był mały, wychowaliśmy się jak rodzeństwo, to taki mój większy, ale młodszy braciszek. - Zaśmiałem się.
- Wow. Ja też mam, tylko towarzyszkę.
Hitachi od razu wykazał się lekkim zainteresowaniem.
~ Latam tutaj kilka godzin nie spotkałem ani jednego smoka.
Reiko?
✐ 344 słów
+10 SK
Od Shiry CD. Neitrasa
Tego było zbyt wiele. Neitras walczący z potworem, wdzięczność wilków. Pomimo tego, że były dość mocno przekonujące nie chciałam wierzyć w ani jedno ich słowo. Jego Neitras wydawał się przekonany co do nich. Postanowiłam mu zaufać, jeszcze nie wiedziałam jak wiele mnie to będzie kosztować. Na miejscu czekała uczta, z pięknie przygotowanym jedzeniem. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem głodna. Powąchałam jeden z kawałków mięsa i zaczęłam jeść. Nie było w nim nic podejrzanego. Trochę wypiłam i rozmawiałam z wilkami. Gdy nagle poczułam się senna. To był naprawdę dzień, pełen wrażeń, więc miałam do tego prawo. Nagle powieki całkiem i opadły i zasnęłam. Śniły mi się różne dobrodziejstwa. Bycie królową i luksusowe życie. Poddani i władza oraz jakiś kocur u mojego boku. Nagle ogromny hałas sprawił, że wszystko zniknęło i znowu byłam w celi. Moje zdziwienie było ogromne, przez chwilę próbowałam sobie cokolwiek przypomnieć.
- Przecież mnie uwolniłeś - szepnęłam, patrząc na skute łapy po raz kolejny.
Jakaś wilczyca odeszła od nas, nawet nie słyszałam co mówiła. Za bardzo przejęłam się brakiem wolności. Byłam wściekła na mojego towarzysza.
- Brawo ... to twoja wina !! przez Ciebie tutaj umrzemy. !! A ja jestem na to za młoda.
- Shira, coś wymyślę.
- Ty lepiej sobie daruj, nie myśl ! znowu nas w coś wpakujesz tylko !
Zamknęłam oczy usiłowałam telepatycznie przekazać wiadomość do kogoś ze stada. Jednak moje moce i umiejętności, były popsute.
- Czemu nie mogę użyć mocy ?
- Nie słyszałaś, one nam to uniemożliwiają - wskazał na kajdanki.
- Nienawidzę Cię ... - warknęłam ostro.
Nie odezwał się do mnie ani słowem, jedyne co to runęłam na ziemię zmęczona.
***** Dwa dni później *****
Neitras usiłował się ze mną dogadać, jednak twardo nie odzywałam się do niego. Traktując jak powietrze, jakby go tutaj nie było. Czułam głód gdyż była nam przynoszona tylko woda raz dziennie. W końcu pojawiła się wilczyca i dała nam jakieś resztki jedzenia kiedy strażnicy poszli na przerwę.
- Dzięki ... nareszcie - odetchnęłam z ulgą i zaczęłam jeść.
- Dziś w nocy wam pomogę uciec, znam plan tego lochu, ale teraz muszę już iść, zaraz przyjdzie straż i mogę mieć problemy.
- Jasne - uśmiechnęłam się.
W moim sercu pojawił się promyk nadziei, że w końcu się stąd wydostanę.
- Przecież mnie uwolniłeś - szepnęłam, patrząc na skute łapy po raz kolejny.
Jakaś wilczyca odeszła od nas, nawet nie słyszałam co mówiła. Za bardzo przejęłam się brakiem wolności. Byłam wściekła na mojego towarzysza.
- Brawo ... to twoja wina !! przez Ciebie tutaj umrzemy. !! A ja jestem na to za młoda.
- Shira, coś wymyślę.
- Ty lepiej sobie daruj, nie myśl ! znowu nas w coś wpakujesz tylko !
Zamknęłam oczy usiłowałam telepatycznie przekazać wiadomość do kogoś ze stada. Jednak moje moce i umiejętności, były popsute.
- Czemu nie mogę użyć mocy ?
- Nie słyszałaś, one nam to uniemożliwiają - wskazał na kajdanki.
- Nienawidzę Cię ... - warknęłam ostro.
Nie odezwał się do mnie ani słowem, jedyne co to runęłam na ziemię zmęczona.
***** Dwa dni później *****
Neitras usiłował się ze mną dogadać, jednak twardo nie odzywałam się do niego. Traktując jak powietrze, jakby go tutaj nie było. Czułam głód gdyż była nam przynoszona tylko woda raz dziennie. W końcu pojawiła się wilczyca i dała nam jakieś resztki jedzenia kiedy strażnicy poszli na przerwę.
- Dzięki ... nareszcie - odetchnęłam z ulgą i zaczęłam jeść.
- Dziś w nocy wam pomogę uciec, znam plan tego lochu, ale teraz muszę już iść, zaraz przyjdzie straż i mogę mieć problemy.
- Jasne - uśmiechnęłam się.
W moim sercu pojawił się promyk nadziei, że w końcu się stąd wydostanę.
Neitras ?
✐ 377 słów
+10 SK
poniedziałek, 10 września 2018
Tzivyah!
Imię: Tzivyah (czyt. Tziwiach)
Pseudonim: Tziv
Wiek: 5 lat
Płeć: Samica
Stopień: Początkujący
Gatunek: lew
Głos: Iselin Solheim
Stanowisko: Szaman
Charakter: Tziv jest na ogół lwicą bardzo spokojną i opanowaną,
łagodzącą wszelkie konflikty w stadzie, o ile jest to w jej mocy.
Nienawidzi sprzeczek, co jest związane z jej przeszłością. Mimo tego,
jeżeli chodzi o obronę stada, potrafi walczyć do upadłego. Jej priorytet
to ochrona młodych, nie ważne czyich. Nie poddaje się, jest stanowcza
oraz odważna. Dotychczas prowadziła samotniczy tryb życia, dlatego nie
jest jeszcze dosyć ufna oraz towarzyska, aczkolwiek każda próba
nawiązania z nią kontaktu jest mile widziana. Jest bardzo pomocna w
każdej sprawie. Nie jest lwicą wrażliwą, mimo swojego charakteru, chyba
że chodzi o wspomniane już młode lwiątka.
Żywioł: mgła, ciało
Moce:
✧Błądząca we mgle - może zmienić się w chmurę mgły i uciec przeciwnikowi, jeżeli jest to konieczne.
✧Mgliste wspomnienia - Tziv potrafi użyć swojej mgły, aby zmniejszyć
pole widzenia przeciwnika i zaatakować, bądź uciec zależnie od potrzeb.
✧Pochłaniająca chmura - Tziv potrafi wytworzyć mgłę na tyle gorącą, że
jest w stanie poparzyć przeciwnika. Nie jest to atak w celu zabicia, a
prędzej osłabienia albo zniechęcenia wroga.
✧Wzmocnienie - dzięki żywiołowi ciała, Tziv ma zwiększoną odporność na
ataki oraz próg bólu. Jej rany regenerują się też szybciej (im głębsza
rana, tym więcej minut zajmuje regeneracja).
✧Szał berserski - używany w ostateczności. Tziv nienawidzi tego ataku
za to, co stało się z jej poprzednim stadem. Umiejętność ta polega na
tym, że im więcej ran otrzyma lwica, tym bardziej rośnie jej szał. Kiedy
osiągnie stan krytyczny, jej krew wrze zasklepiając rany, a ciało
zaczyna parować, tworząc dookoła niewielką warstwę mgły. W tym stanie
Tziv nie czuje bólu, regeneruje się w niewiarygodnym tempie, a jej ataki
są o wiele silniejsze, a ona sama szybsza. Problem w tym, że przy
okazji traci panowanie nad sobą, przez co może zabić członków swego
nowego stada.
Partner: Póki co brak, ale czeka na kogoś, kto pomoże jej zapomnieć o przeszłości.
Rodzina:
- brat Misuro, założył własne stado i zawędrował z nim w inne tereny.
- Lucirius - wygnany ojciec, którego nienawidzi.
Młode: brak
Historia: W poprzednim stadzie Tziv lwom nie wiodło się za dobrze. Ona,
będąc zaledwie lwiątkiem, była świadkiem okropnej rzezi. Król Lucirius
był bowiem okropnym tyranem, który w hierarchii trzymał się najwyżej. Ot
co pozbawiony honoru i uczuć narcyz, dla którego liczył się on sam.
Zawsze pierwszy pchał pysk do wodopoju, a lwice bez żadnego 'ale' karał
uderzeniem potężnej łapy, jeżeli tylko przyniosły za mało pokarmu,
chociaż to on zjadał większą część. Po jednej z przegranych walk z
terytorium wroga, kiedy to jego "wspaniałe rady" okazały się być
niewypałem, wszystkie lwy nareszcie zwróciły się przeciwko niemu. Nie
chciał przyznać się do porażki, jego złość rosła, aż w końcu gdy młode
lwy próbowały obalić jego rządy, wpadł w szał berserski - jedną z
najgroźniejszych umiejętności naszego klanu. Będąc wtedy jeszcze
nieśmiałą lwicą, trzymającą się z tyłu oglądających starcie,
postanowiłam uciec jak najdalej. Zabrałam ze sobą młodszego brata.
Pomogła nam matka, przerażona tym, co się działo, jednak aby nie dać nas
zabić, rzuciła się w stronę Luciriusa. Możecie domyśleć się sami, jak
skończyła. Z bratem jakoś sobie radziliśmy, chociaż małe ssaki nie były
dobrym pokarmem. Kiedy podrośliśmy, on znalazł jakąś samotną lwicę, po
czym zaczął zbierać swoje stado, jednak nie chciałam uczestniczyć w tym
wszystkim. Pragnęłam zemsty na Luciriusie, dlatego poprosiłam go, aby
nie dał się nigdy zabić, a sama wyruszyłam w poszukiwaniu stada, które
pomoże mi ziścić kiedyś mój cel. Znalazłam, dzięki wam kochani... Szkoda
tylko, ze ten tyran jest moim ojcem...
Ciekawostki:
✧Tziv urodziła się bez oczu. Jej ojciec miał szczerą nadzieję, że
szybko padnie, zjedzona przez jakieś zwierzę, jednak nie docenił jej.
Dzięki żywiołowi ciała, nauczyła się bowiem kontrolować dobrze resztę
swoich zmysłów.
✧Interesuje się wróżbami, sama nie wie czemu. Po prostu uwielbia
dowiedzieć się czegoś o przyszłości, nawet jeżeli to ma się nie
ziścić... chociaż jej wróżby zazwyczaj się ziszczają... za często. :')
Właściciel: FeliceLiz
Artereo!
Imię: Dość dziwne, najpewniej nie mające żadnego znaczenia - Artereo.
Pseudonim: Zwykle po prostu zdrabniają jego imię do Reo. Nie jest jednak źle nastawiony do nowych, pozytywnych przezwisk.
Wiek: Półtorej roku.
Płeć: Nie widzisz grzywy tego pięknego samca?
Stopień: Początkujący
Gatunek: Czystej krwi lew!
Głos: Мирби
Stanowisko: Obrońca pary Alf.
Charakter: Artereo na pierwszy rzut oka to zwykły, nieco ekscentryczny
lew, perfekcjonista. W sumie to tak jest, ale nie do końca. Jego
wybuchowy charakter, burzy równowagę jaką próbowali zasiać w nim jego
rodzice. Po części im się to udało, Reo zwykle jest opanowany, a
przynajmniej na takiego wygląda. W głowie zawsze stara się oceniać
sytuację by wyjść z niej jak najkorzystniej. Łatwo przyswaja do głowy
informacje, potrafiąc rozwiązać poniektóre z trudniejszych problemów.
Nietrudno mu jest słuchać rozkazów, przyzwyczaił się do nich. Wykonuje
je z ogromną dokładnością o najmniejszy szczegół, sprawdzając po kilka -
ba! Nawet kilkanaście - razy.
Wszystko to jednak może być łatwo zburzone przez taki piękny czynnik
jakimi są emocje. Dopóki Artereo zachowuje zimną krew i stara się
trzymać swoje uczucia na wodzy, wszystko jest dobrze. Mimo to, wystarczy
jedno słowo, jeden gest, by ten opanowany lewek zaczął się rzucać do
każdej niewinnej istoty na jego drodze. Potrzebuje dość dużej ilości
czasu sam-na-sam, inaczej zacznie się zamykać w sobie.
Mimo wszystko przy bliższym poznaniu Artereo można zauważyć jak w
niektórych aspektach zatrzymał się na mentalności kocięcia, bądź
nastolatka. Dorastającego nastolatka. Dorastającego nastolatka, który
jak się okazało ma okres. ...Wracając do tematu, Reo potrafi być bardzo
niedojrzały, to się zdarza jednak dość rzadko, najczęściej po jego
wybuchach. Ale, nawet mimo jego wad, da się z nim wytrzymać.
Żywioł: Iluzja
Moce:
✧Pierwszą mocą jaką odkrył było sprawienie by wyglądał na większego,
bardziej umięśnionego jak i silniejszego. Pomaga to w tym by w
przeciwniku pojawiła się ta iskra niepewności.
✧Drugą - już bardziej skomplikowaną, którą dalej rozwija - mocą jaką
poznał było wywoływanie halucynacji dla innych. Im większa emocjonalna
więź jest między Artereo, a jego ofiarą tym bardziej spersonalizowane i
intensywne mogą one być.
✧Trzecią i ostatnią mocą jaką Reo odkrył jest sprawienie by ciało
wtopiło się w tło. Dość pomocne przy zostaniu nie zauważonym.
Partnerka: Trochę boi się związku. Wie, że są to głównie piękne chwile,
ale boi się tych gorszych, tych potknięć. Może ktoś go jednak przekona?
Rodzina: Wolałby nie pamiętać swoich rodziców, niestety nie jest to
możliwe. Gizmo i Algebra, byli już w średnim wieku gdy Artereo wraz ze
swoimi dwiema siostrami - Minewrą i Opal - przyszli na świat. Zamiary
jak zwykle mieli dobre, bo kto na ich niema przy wychowywaniu swoich
dzieci? Skutki ich działań okazały się być jednak okropne i
wyniszczające. Właśnie dlatego niedługo przed ich urodzinami Opal
skończyła ze sobą, skacząc z klifu. Potem uciekł Artereo, zostawiając
Minewrę za sobą.
Młode: Oho, już sobie wyobrażam kupkę kociąt biegających koło niego.
Historia: Historia jego życia nie jest jakaś super ciekawa. Ot, urodził
się w stadzie jako jeden z trójki dzieciaków pary beta. Nie był
najsłabszy z miotu, tak właściwie to nikt nie był. Najpierw było dobrze,
dopiero potem zaczęły się schody. Rodzice Artereo chcieli by ich
potomek zajął stanowisko bet po ich śmierci dlatego chcieli wychować ich
na idealne dzieci. Żadnych potknięć, tylko idealne, inteligentne
kociaki. Mimo wielkich chęci młode przez to były jeszcze bardziej
roztrzęsione. Para beta myślała, że nie ma już dla nich szans, wtedy
jednak Artereo zaczął się poprawiać. Był coraz lepszy w tym co robił,
ale każda czynność zabierała mu o wiele więcej czasu niż kiedyś. Pewnego
wieczoru gdy Artereo przechodził już w dorosłość jego rodzice
oświadczyli mu, że ma wyjść za jakąś lamparcicę. Był jednak pewien
problem, Reo bowiem wybuchł i uciekł ze swojego stada. Na nic były
nawoływania i jego rodziców, po prostu zniknął. Kiedy jego emocje
ochłonęły uznał, że nie ma sensu wracać w rodzinne strony, nie zaznałby
tam szczęścia i spokoju.
Ciekawostki:
• Ma atelofobię.
• Za uchem nosi pióro, nie ma to jednak jakiejś dłuższej i rozwiniętej
historii. Znalazł je, włożył tam i uznał, że wygląda całkiem ładnie.
• Nienawidzi gdy ktoś do niego krzyczy, jest to jedna z jego największych słabości.
• Uwielbia spać, wtedy przynajmniej ma pewność, że zrobi wszystko dobrze.
Właściciel: rina222 [HW/DG] filipowiczkarinayahoo.co.uk@gmail.com
Od Astery
Spacerowałam siebie po terenach stada. Obecnie znajdowałam się w lesie.
Głód dawał mi o sobie znać. Dawno nic nie jadłam. Czułam pustkę w
brzuchu. W takim stanie muszę coś jak najszybciej upolować. Inaczej
padnę z głodu. Sama nie wiem dlaczego tak długo nie jadłam. Cóż teraz
muszę skupić się na tym by coś upolować. Szłam lasem. Nagle poczułam
zapach zająca. Naprawdę spadł mi on z nieba. Ruszyłam za jego zapachem.
Zauważyłam go po chwili. Stał do mnie tyłem ci bardzo mi sprzyjało.
Zaczęłam się do niego skradać. Ustawiłam się w odpowiedniej pozycji. Gdy
byłam gotowa rzuciłam się na zwierzę. Po krótkim czasie zając był już
martwy. Byłam z siebie dumna. Udało mi się upolować zająca. W nagrodę
zaczęłam się nim zajadać. Byłam tak glosa, że zjadłam go całego.
Najedzona i usatysfakcjonowana polowaniem udałam się przed siebie.
Uwielbiam spacery. Są takie odprężające. Słyszałam przyjemne śpiewy
ptaków i szelest liści drzew oraz krzewów. Było to bardzo przyjemne.
Postanowiłam się napić. Usiadłam na chwilę na trawie by przypomnieć
sobie drogę do Tęsknych Wodospadów. Po chwili wstałam i ruszyłam w ich
kierunku. Gdy dotarłam na miejsce podeszłam do nich i napiłam się
słodkiej wody. Czułam ulgę gdy zgasiłam pragnienie. Rozejrzałam się.
Przypomniało mi się Jezioro. Lubiłam spacery, więc dlaczego znów nie
rozpocząć jednego. Ruszyłam w stronę jeziora. Muszę przyznać, że czuję
się trochę samotna. Nie lubię tego uczucia. Wręcz boję się go. Myśl, że
mogę być sama bez nikogo przeraża mnie. Z transu wyrwało mnie uderzenie
w drzewo. Tak chyba tylko ja potrafię zamyślić się tak mocno, że nie
potrafię skupić się na drodze. Zauważyłam, że udało mi się dotrzeć do
jeziora. Podeszłam do jednego brzegu. Spojrzałam w taflę wody i
zobaczyłam swoje odbicie. Uśmiechnęłam się i podniosłam pyszczek do
góry. Ku mojemu zdziwieniu zauważyłam, że po drugiej stronie jeziora
stoi jakiś kot. Stanęła jak wyryta. Iść się przywitać? Nie dam rady.
Nie! Ja muszę dać radę! Jeśli tego nie zrobię mogę zostać sama. Muszę
nauczyć się być bardziej odważną. Wzięłam głęboki wdech i wydech.
Spojrzałam przed siebie i ruszyłam w stronę kota. Gdy byłam już dość
blisko postanowiłam, że się przywitam.
- W-witaj.- powiedziałam nieśmiało. W głębi duszy miałam ochotę uciekać, ale wtedy nie mógłbym zapoznać się z innymi. Muszę pokonać swoją nieśmiałość!
- J-jestem Astera.- dodałam po chwili niepewnie.
- W-witaj.- powiedziałam nieśmiało. W głębi duszy miałam ochotę uciekać, ale wtedy nie mógłbym zapoznać się z innymi. Muszę pokonać swoją nieśmiałość!
- J-jestem Astera.- dodałam po chwili niepewnie.
<Ktoś?>
✐ 377 słów
+10 SK
Astera!
Imię: Astera
Pseudonim: As, Asti,
Wiek: 2 lata.
Płeć: samiczka
Stopień: początkujący
Gatunek: Karakal ( ryś stepowy )
Głos: Digital Daggers
Stanowisko: Obrońca
Charakter: Astera jest dosyć nieśmiała. Jest bardzo łagodną kocicą. Lubi
poznawać innych, ale często ma z tym problemy przez swoją nieśmiałość.
Gdy poprosisz ją o pomoc zawsze się zgodzi i pomoże ci najlepiej jak
umie. Bardzo łatwo ją zawstydzić. Gdy pokona barierę nieśmiałości może
okazać się naprawdę rozgadana. Woli jednak słuchać innych. Stara się być
miłą i pomocną w każdej sytuacji.
Żywioł: Ogień i natura
Moce:
✧potrafi ziać ogniem
✧potrafi stworzyć ognisty krąg
✧kontroluje wytworzony przez siebie ogień
✧może zostawiać za sobą ogień
✧może zapłonąć
✧potrafi wyczarować pnącza, którymi może kogoś obwiązać
✧gdy dotknie ziemi może wyczarować na dotkniętym miejscu każdą roślinę
✧potrafi wyczarować mur obronny z kwiatów.
✧potrafi zmienić gatunek rośliny lub jej kolor. Np. Czerwoną różę zmieni w białego wrzosa.
✧potrafi wskrzeszać martwe rośliny
Partner: Szuka tego jedynego co pokocha ją taką jaką jest, ale czy ktoś pokocha taką nieśmiałą kotkę?
Rodzina:
Matka- Erra
Ojciec- Deroko
Rodzeństwo- jest jedynaczką
Młode: Brak, ale marzy by kiedyś mieć małe.
Historia: Astera dorastała w małym stadku karakali. Jej rodzice bardzo
ją kochali. Starali się by niczego jej nie brakowało. Jak była mała
rodzice pomagali jej w poznawaniu innych. Starali się jej pomóc pokonać
nieśmiałość. Pewnego dnia ich niewielkie stadko zostało zaatakowane.
Zabito wszystkich tylko nie ją. Wzięto ją na przyszłą partnerkę dla
alfy. Ona jednak dzięki swoim mocą zdołała uciec. Błąkała się sama w
poszukiwaniu schronienia. Z czasem zaczęła wątpić, że je znajdzie. Wtedy
natknęła się na Stado Adamantium. Postanowiła dołączyć do niego i
zacząć swoje życie od nowa.
Ciekawostki:
✧uwielbia wpatrywać się w gwiazdy
✧marzy jej się ten jedyny
✧jej ulubionymi kwiatami są białe róże
✧boi się samotności
Właściciel: DoggiGame- Asiulka
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Szablon
Karou
Royalog
Royalog