-Do stu tysięcy rogatych smoków! Licho was przywiało, durne psy.- warknąłem pod nosem, szczerząc kły na zbliżające się do mnie cztery wilki cienia, które prawie szorowały brzuchami po ściółce i ciskały we mnie wściekłe spojrzenia spode łbów.
Postanowiłem zajrzeć do Mrocznego Lasu chcąc tylko rzucić na niego okiem od wewnątrz, intrygowały mnie bowiem bardzo owe powyginane drzewa i ogólna mroczna atmosfera tego dziwnego lasu. Od zawsze ciągnęło mnie do takich miejsc, więc prawie bez wahania wszedłem między tajemniczą roślinność. Nie odszedłem nawet dość daleko, a już zbiegły się Wilki Cienia,
zapewne wyczuwając obcego wchodzącego na ich teren i teraz stoję tu, gdzie stoję, otoczony z trzech stron warczącymi groźnie wilkami, krążącymi wokół mnie jakbym był bezbronnym jeleniem.
-No, który pierwszy?- zapytałem kpiąco, rzucając przeciwnikom spokojne spojrzenie, jednocześnie tnąc ogonem powietrze niby nożem. Wilki popatrzyły po sobie zdecydowanie, po czym ruszyły niemal ławą, tyle, że po łuku, nie zastawiając mi drogi odwrotu. Odlecieć nie mogłem, z powodu rozłożystych gałęzi nad moją głową. Rzucały mi rozeźlone spojrzenia, ale z pewną satysfakcją, błyskając zębiskami w półmroku i zbliżając się niemal tanecznym krokiem, raz skacząc do przodu, zwalniając do wolnego, ostrożnego chodu, nagle stając i skacząc dalej, cały czas mnie obserwując. Czekałem cierpliwie aż podejdą bliżej abym mógł mieć większą pewność co do moich mocy i kiedy stały już jakieś 11 metrów ode mnie, pochyliłem się i warknąłem nisko. One nadal podchodziły, lecz o wiele wolniej i z ostrożnością, jeżąc matową sierść na grzbietach.
Nie mogłem czekać dłużej, więc skupiłem się i utworzyłem elektryczne wiązki, które oplotły wilki niespodziewanie, niczym złote węże i zacisnęły się mocno na ich łapach i pyskach. Bezsilnie tarzały się po ziemi próbując się uwolnić, na próżno. Moje cienkie nici były od nich silniejsze. Za to ja nie byłem o wiele silniejszy od nich, wiedziałem, że za chwilę poczuję skutki mojego czynu, ale nie bardzo widziałem inne wyjście, oprócz bezpośredniej walki 4:1, na którą szczerze mówiąc nie miałem ochoty. Przeszedłem więc parę kroków dalej, w miejsce, gdzie korony drzew utworzyły odpowiednią szparę ukazując zachmurzone niebo, mijając po drodze wijące się wilki, rzucające mi mordercze spojrzenia i powarkiwania. Skupiłem się jeszcze mocniej aby utworzyć skrzydła i mimochodem dostrzegłem elektryczną otoczkę wokół mojego ciała. Zaczynała boleć mnie głowa i ujrzałem już pierwsze czarne plamki w polu mojego widzenia, miałem jednak jeszcze na tyle siły aby wzbić się w powietrze i dzięki kilku machnięciom skrzydłami wydostałem się na pustą przestrzeń nad lasem. Puściłem wilki, ponieważ uważałem, że już mi nie zagrożą i wzniosłem się odrobinę wyżej. Ciemne flanele i kropki przystopowały, tak jak zawroty głowy, ale mnie nie opuściły. Byłem bardzo zmęczony. W myślach przekląłem się za dawne nie używanie moich mocy. Spojrzałem w dół na moich przeciwników i obniżyłem lekko lot. Wilki biegły za mną, wodząc za mną szaleńczym wzrokiem, powarkując i jęcząc. Jeden zawył odwracając pysk w stronę serca lasu. Świetnie. Po prostu świetnie. Jak te psiska wszystkie się zlezą to będę mieć problem.
Wspominałem, że nie wszedłem tak daleko w las, jedynie parędziesiąt metrów, lecz nie wyjaśniłem co stało się później. Otóż pogoniłem wilki w las, stwierdzając, że skutecznie. Przez dłuższy czas goniłem je i zatrzymałem się dopiero wtedy, kiedy widziałem, że są zbyt zmęczone na jakąkolwiek walkę. Pozwoliłem im umknąć w las. Niedługo potem, gdy byłem już w drodze powrotnej, lecz jeszcze naprawdę daleko od granicy lasu, wyskoczyły zza krzaków i otoczyły z trzech stron. Ja za sobą miałem skalną ścianę.
Teraz więc kierowałem się na intuicję, mając nadzieję, że nie wyczerpią mi się siły przed wyleceniem znad ponurych drzew. Gdybym spadł, to albo skręciłbym kark lub co najmniej połamał sobie parę kości, albo oszczędzony przez miękkie łoże krzewów zostałbym rzucony na pastwę goniących mnie wilków. Byłem zmęczony odstraszeniem ich wcześniej, z powodu nieprzyjemnej dla mnie, ciepłej temperatury. Wytwarzanie elektrycznych nici nie polepszyło mojego stanu. Leciałem i leciałem, goniony warknięciami i skowytem coraz większej ilości członków watahy. Skrzydłami machało mi się coraz ciężej, ciężar ciała ciągnął mnie ku ziemi, więc bezwiednie obniżyłem lot. W końcu dostrzegłem kończącą Mroczny Las linię drzew. Zadowolony przekroczyłem je w powietrzu i straciłem kontrolę nad lotem, przez czerń przed oczami. Nie widziałem nic, czułem jedynie świst wiatru i opór powietrza. Naprawdę miałem w tej chwili nadzieję, że wilki nie wyjdą z lasu i się na mnie nie rzucą. Ostatnie co udało mi się zrobić to instynktownie rozłożyć w odpowiednim momencie skrzydła, co osłabiło siłę upadku, który i tak nie był zbyt przyjemny. Zaryłem w ziemię całkiem porządnie, tocząc się jeszcze ze 4 metry dalej i w końcu się zatrzymałem. Przez parę chwil leżałem w bezruchu z zamkniętymi oczami, potem jednak powoli je otworzyłem i zobaczyłem zmierzającego w moją stronę obcego dzikiego kota.
<Qwintal?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz